Author Archives: kostrzu

MMJK NBA 90s Trading Cards – seria czwarta

Ray Allen

Kto chciał paczkę, dostał, czas więc na oficjalną prezentację czwartej serii moich wirtualnych ninetiesowych kart koszykarskich.

Zapraszam!

ZOBACZ KARTY
Otagowane

WTEM! Nadchodzi czwarta seria kart MMJK NBA 90s

Ni z tego, ni z owego, udało mi się skończyć zestaw kolejnych – to już bowiem czwarta ich seria – wirtualnych kart koszykarskich.

Jak zwykle, zanim opublikuję je wszystkie w formie galerii – co będzie miało miejsce jakoś w przyszłym tygodniu, między wtorkiem a weekendem – chcę znów dać Wam szansę zabawy w „otwieranie paczek”.

Każdy, kto w najbliższym czasie odezwie się do mnie mailowo na adres kostrzu@gmail.com lub w wiadomości prywatnej na Facebooku, albo Twitterze/X dostanie trzy „paczki” kart z nowej serii, czyli – w praktyce – link do ściągnięcia trzech folderów z plikami.

Każda paczka to 10 kart – pięć bazowych i pięć specjalnych, które w tym roku pochodzić będą z 9 różnych serii tak zwanych – w nomenklaturze kolekcjonerów prawdziwej kolekcjonerskiej tektury – insertów.

Jak zawsze, na kartach znajdziecie zawodników z lat 90. ale – także jak zawsze – jeden z setów uwiecznia koszykarzy bardziej współczesnych, odtwarzając za to retro-design kioskowych Upper Decków Collector’s Choice (w tej serii padło na rocznik 1996-97). Oto przykład właśnie tych upperdeckowych kart, który trochę łączy nam ery – współczesny gracz, którego ojciec grał w latach 80. i 90.

5 rzeczy, o których musicie pamiętać:

1) Moje wirtualne karty to zwykłe pliki graficzne, żadne NFT a już na pewno nie produkt fizyczny.

2) Nie jestem grafikiem, nie aspiruję do tego miana i przez lata, które minęły od pierwszej edycji kart, ani trochę nie poprawiłem warsztatu, więc miarkujcie oczekiwania.

3) Jeśli jednak coś Wam się spodoba, będzie mi bardzo miło, gdy dacie znać w komentarzu, mailu, wiadomości prywatnej lub w socialach.

4) Tę karcianą zabawę można wesprzeć też symbolicznym piątakiem lub dowolną inną kwotą poprzez serwis BuyCoffee.

5) Choć jestem pierwszy, który powie, że efekt mojej pracy nie jest niczym szczególnym, to nie chciałbym, żebyście pomyśleli, że nie włożyłem w to wszystko serca, pracy i czasu. Bawiłem się świetnie, ale też robię to z myślą o Was i pozytywnym odbiorze poprzednich edycji tej zabawy. Mam nadzieję, że uśmiechniecie się rozpakowując swoje paczuszki (dosłownie „rozpakowując” bo wysyłam spakowane zipem, he he).

Przy okazji odsyłam Was do przypomnienia sobie poprzednich serii – jeśli są tu jacyś nowi czytelnicy, to tak najlepiej sprawdzą czego się spodziewać po tym projekcie:

Seria inauguracyjna >>>

Seria druga >>>

Seria trzecia >>>

No to komu paczkę?

Postaw kawę
Otagowane

Priest Lauderdale

Priest Lauderdale

Fun Fact: Priest urodził się w Chicago i nazwany został, przez mamę Vickie, na cześć dilera kokainy z filmu „Odlot”, co upamiętnił lata później tatuując sobie na ramieniu oryginalny tytuł („Super Fly”). Nie grał w kosza w szkole średniej i rozegrał tylko 13 meczów w Ohio Central State (wykręcając w tej ograniczonej próbce średnie na poziomie 20 punktów i 10 zbiórek) zanim stracił prawo do gry z powodu jakiejś biurokratycznej nieścisłości w jego statusie sportowca.

Braki w doświadczeniu i koszykarskiej ogładzie nadrabiał jednak pewnością siebie. Zamiast szukać nowej uczelni i kontynuować grę w strukturach NCAA, zatrudnił agenta, rozpoczął współpracę z najsłynniejszym wówczas trenerem, który dbał o formę Michaela Jordana, Timem Groverem i znalazł sobie pracę, w roli centra Peristeri Ateny. W sezonie 1995/96 zdobywał dla nich średnio 16 punktów i 11 zbiórek, wpadając w oko skautom z NBA, którzy w tamtym czasie co raz uważniej śledzili poczynania graczy lig europejskich.

Zresztą trudno go było przeoczyć – miał wzrost Victora Wembanyamy, ale w porywach ważył prawie 80 kilogramów więcej niż Francuz przed draftem (Lauderdale pracował nad sobą na tyle mocno, że udało mu się zejść z ponad 170 kilogramów do poniżej 150). Fanem 22-latka był podobno Jerry Krause, fantazjujący, że Priest będzie kolejnym potwierdzeniem jego talentu do wyszukiwania perełek (patrz: Scottie Pippen, Horace Grant, Toni Kukoc; nie patrz: Brad Sellers, Will Perdue, Stacey King). Menadżer Bulls, mających w drafcie 1996 pick numer 29, był podobno wściekły, gdy Lauderdale’a z 28-ką zgarnęli Atlanta Hawks, którzy dzień przed naborem wskoczyli na tę pozycję wysyłając trzy picki drugorundowe do Seattle.

W stolicy stanu Georgia czekał na naszego bohatera idealny mentor, jeden z niewielu, który miał wystarczającą rozpiętość skrzydeł, by wziąć pod nie Priesta – Dikembe Mutombo. Co prawda dawano mu 2-3 lata zanim stanie się pożytecznym członkiem rotacji, ale klub był pozytywnie zaskoczony po pierwszych miesiącach współpracy.

Lauderdale okazał się też całkiem łebski w kwestii finansów. Pierwsze wypłaty przeznaczył na zakup nieruchomości w rodzinnym Chicago, a w 1997 roku mówił, że planuje nabyć kolejne, a dodatkowo chce zostać właścicielem domu pogrzebowego oraz radiostacji. Jak wyjaśnił: „wszyscy potrzebują dachu nad głową, wszyscy umierają, a ja po prostu lubię muzykę”.

Niestety, choć zdawałoby się też, że wszyscy – przynajmniej w NBA lat 90. – potrzebują wielkoluda, popyt na usługi Priesta malał zaskakująco szybko.

Już po roku zrezygnowali z jego Hawks. Zagrał dla nich w 35 meczach, średnio pojawiał się na parkiecie na 5 minut i rzucał nieco ponad 3 punkty, notując także 1.2 zbiórki i 0.3 bloku (nigdy nie zebrał więcej niż 5 piłek i nigdy nie zablokował więcej niż 1 rzutu w meczu).

Nie lepiej było w Denver Nuggets – 39 meczów, 3.7 PPG, 2.6 RPG, 0.4 BPG.

Po dwóch latach, jedyną osobą, która wciąż chciała go u siebie był niepoprawny Jerry Krause, który przed sezonem polokautowym zaprosił go na obóz przygotowawczy. Ale nawet on w końcu dał sobie spokój, zwalniając Lauderdale’a po tygodniu. Pamiętajmy, że to byli Bulls w pierwszym roku przebudowy – jeśli nie łapałeś się do TEGO składu, to chyba faktycznie nie było dla Ciebie miejsca w NBA.

No i rzeczywiście – Priest już więcej w tej lidze nie zagrał, choć według Wikipedii przewinął się potem jeszcze przez 20 drużyn.

Nic dziwnego. Lauderdale miał dynamikę schnącej farby i poruszał się po parkiecie z gracją worka kartofli.

Zawsze były jednak przynajmniej 224 powody, żeby kolejny klub dał mu szansę.

Po drodze zaliczył jednak epizod, w którym jego wzrost wyjątkowo nie okazał się zaletą.

Filipińska drużyna FedEx Express musiała się wycofać z dogadanej umowy, gdy, po oficjalnym mierzeniu, okazało się, że obecność Lauderdale w składzie narusza przepis mówiący, że łączny wzrost zagranicznych zawodników w jednej drużynie PBA nie może przekroczyć 13 stóp i 6 cali wzrostu (Priest i niejaki Jermaine Walker mierzyli razem jeden cal więcej).

(Artykuł z Manila Standard, który linkuję powyżej zawiera też absolutnie niedorzeczny Fun Fact o Arcie Longu, który w latach 2000-2003 zagrał 63 mecze w Seattle Supersonics oraz epizody w Sacramento Kings, Philadelphia 76ers i Toronto Raptors. Podobno w czasach studenckich ten power forward… znokautowł konia jednym uderzeniem… Poszperałem i – faktycznie – Long pobił konia policyjnego imieniem Toby, będąc wtedy zresztą w towarzystwie pijanego Danny’ego Fortsona… Na szczęście koń Toby nie odniósł żadnych obrażeń. Art też. A szkoda.)

Lauderdale już na samym początku kariery mówił, że nie planuje grać dłużej niż 10 lat i tu też coś poszło nie tak, bo był aktywnym zawodnikiem dwa razy dłużej.

W międzyczasie przyjął bułgarskie obywatelstwo a parę lat temu zaczął trenować młodzież w Niemczech.

Przez te dwie dekady w branży na pewno nauczył się wystarczająco dużo, żeby mieć się czym dzielić z dzieciakami.

No ale wzrostu ich nie nauczy.

Postaw kawę
Otagowane

Alton Lister

Alton Lister

Fun Fact: Lubię randomowe montaże akcji z lat 1990-1992, bo zazwyczaj znajduję tam sporo zagrań, których nigdy nie widziałem, pochodzących sprzed ery zalewu przerywników i zajeżdżania kaset wideo z nagranym NBA Action.

Ten wklejony powyżej nie tylko ma trochę tych mniej znanych akcji, ale na dodatek – z jakiegoś powodu – sporo królika Bugsa oraz przebitki na gości ze „Świata Wayne’a”.

A poza tym jest też:

0:31Shawn Kemp robiący „Lister Blister Part 2” (oryginalny „Lister Blister” też jest, ok. 1:50).

0:44John Starks z layupem, po którym mogłem tylko myśleć „TO trafiłeś, a choć jednej trójki na jedenaście prób w siódmym meczu finałów to już nie?”.

1:11 – Mark Macon – z którego śmiałem się kiedyś, że nie trafił dwóch czystych rzutów spod samego kosza – tym razem zablokowany przez obręcz przy próbie wsadu… Chyba jednak mniejszym obciachem jest wystąpienie w filmiku z „bloopers” w tytule, gdzie każdy ma coś za uszami, niż uwiecznienie twojej wpadki w wideo nazywającym się „Plays Of The Year”.

1:43 Antoine Carr blokujący Briana „Bison Dele” Williamsa i robiący mu finger waga, jeszcze zanim gest zawłaszczył sobie Dikembe Mutombo.

1:56Charles Barkley trafiający z logo i to z nie byle jakiego logo, tylko logo hali Spectrum, któremu miłość wyznawałem np. tutaj.

2:07 – Zupełnie zaskakujące podanie bez patrzenia i kozłem Derricka McKey’a do Shawna Kempa, którego nie powstydziłby się i Nikola Jokić.

2:26Chris Gatling psuje alley-oopa ale ma mnóóóstwo szczęścia.

2:45 – MVP tego zestawienia, czyli Rumeal Robinson próbujący zablokować rzut kelnerski Dennisa Rodmana butem rzuconym z linii rzutów za trzy.

A skoro już wywołaliśmy do tablicy prawdopodobnie najsłynniejszą akcję z udziałem Shawna Kempa i – na pewno – najsłynniejszą akcję z udziałem Altona Listera (co uznałem za wystarczający powód, by to on sygnował swoją kartą ten wpis), to wspomnijmy o jej genezie, bo nie było jakoś do tej pory okazji udokumentować jej na tym blogu.

W gruncie rzeczy jest to historia stara jak… około 100 lat, które minęło do tamtego momentu od wynalazku Jamesa Naismitha.

Chłopak zakochuje się w koszykówce.

Koszykówka zmienia jego życie i prowadzi do najlepszej ligi świata.

Chłopak długie lata gra na granicy pierwszej piątki i ławki dzięki ponadprzeciętnej umiejętności zbierania i blokowania rzutów.

Koszykówka ma kaprys – chłopak zrywa ścięgno Achillesa w 1989 roku, w trzecim meczu w nowej drużynie, co, jak sam mówi potem, jest początkiem końca jego kariery.

Chłopak nie poddaje się, wraca do gry i do pierwszej piątki.

Koszykówka odwdzięcza się na poziomie drużynowym – chłopak awansuje do playoffów w 1991 i 1992 roku, w którym mierzy się z młodą i nieobliczalną ekipą z Seattle, gdzie sam spędził trzy sezony.

Chłopak nigdy nie grał tak mało, ale wciąż jest gotowy do walki, wciąż kocha koszykówkę, więc gdy widzi przeciwnika wbiegającego pod kosz i kolegów, którzy powinni go pilnować, usuwających mu się z drogi, robi to co zawsze – staje w polu trzech sekund by zrobić to, co robił już w NBA prawie półtora tysiąca razy, czyli zablokować rywala.

„Za wolno dziadygo” – mówi koszykówka chłopakowi.

Ważne jest też opowiedzenie tej historii z punktu widzenia Shawna Kempa, który nie zadowolił się morderstwem Altona i postanowił zatańczyć na jego grobie.

Jego słynny przykuc i prześmiewcze wskazanie palcami pokonanego rywala wzięło się z frustracji Reignmana po poprzednim meczu serii – przegranym przez Sonics – w którym wdał się z Listerem w przepychankę… choć dopiero później się zorientował, że to Tim Hardaway niesportowo przytrzymał go przy wejściu na kosz, i że to na niego powinien być wściekły a nie na centra Warriors, który po prostu był najbliżej niego.

Wyglądało to tak (w bonusie kolejny raz możecie już trzeci raz w ramach tego wpisu obejrzeć „Lister Blister”, bo czemu nie):

Oczywiście, gdyby nie zaszło to nieporozumienie, nic by to nie zmieniło w sprawie wsadu: Shawn Kemp zapakowałby tę piłkę nad każdym – papieżem, własną matką czy Keanu Reevesem trzymającym szczeniaczka. Tyle, że ta akcja nie byłaby tak ikoniczna, gdyby nie spersonalizowana reakcja Kempa, przez którą Lister do dziś jest obiektem żartów.

Ta seria w ogóle obfitowała w kultowe momenty. Dała nam też bowiem jeden z najsłynniejszych alley-oopów Kempa i Gary’ego Paytona

…oraz inny świetny wsad Mojego Starego zwieńczony równie zabawną sytuacją, jak „rozstrzelanie” Listera – „pokrzywdzonym” w tej akcji Chrisem Gatlingiem przybijającym piątkę Kempowi.

Żeby nie było, że po raz kolejny mówimy o Altonie tylko przy okazji wyczynów Shawna Kempa, oto właściwy dla niego Fun Fact: Lister zdobył głos w wyborach MVP sezonu 1982/83, mimo że zaliczał dość tuzinkowe 8.4 punktu i 7.1 zbiórki.

Alton był wtedy drugorocznym rezerwowym a jego Milwaukee Bucks – którzy wybrali go w 1981 roku z numerem 21 draftu – byli niezłą drużyną (51 zwycięstw), ale nie był to zbyt zasłużony głos (choć na korzyść Listera działają ponad dwa bloki, które rozdawał w każdym spotkaniu).

Sprawdziłem, że był wówczas dopiero trzecim gościem, który pojawił się w wynikach głosowania na MVP nie zaliczając dwucyfrowej średniej w żadnej kategorii statystycznej.

Poprzednikami byli Clifford Ray w 1976 roku (6.2 PPG i 9.6 RPG, ale on był podstawowym zawodnikiem i filarem defensywy Warriors, którzy dopiero co zdobyli mistrzostwo i wykręcili najlepszy bilans sezonu zasadniczego) oraz Dick McGuire w 1959 (9.2 PPG i 6.2 APG, które czyniły go drugim najlepszym podającym w NBA, lecz – mimo powołania w tamtym roku do All-Star Game – wygląda to bardziej jak wyraz uznania do będącego u schyłku kariery przyszłego Hall Of Famera niż trzeźwą ocenę jego wpływu na ligę w tamtym sezonie).

Z kolei następcę Lister miał tylko jednego i chyba nawet jeszcze bardziej przypadkowego.

Był nim w polokautowym 1999 roku Mark Jackson, który był już raczej u schyłku kariery i notował 7.6 PPG oraz 7.9 RPG dla Pacers.

O ile w głosie oddanym na Altona Listera widać jeszcze pewną konsekwencję wynikającą z wyraźnego uznania dla wyczynów Bucks w tamtym sezonie (czwartym w kolejce do MVP był lider Kozłów, Sidney Moncrief, a zapunktował także drugi strzelec, Marques Johnson), tak wyróżnienie dla „Action Jacksona” wzięło się trochę znikąd. Bo czy był bardziej wartościowy dla Pacers, niż Reggie Miller, który nie dostał ani jednego punktu w wyborach? Cóż – widać dziennikarze koszykarscy też byli po lokaucie bez formy.

A Altonowi Listerowi oddajmy, co jego – grał 16 lat i naprawdę zapracował na opinię dobrego obrońcy. Jest dziś na 41 miejscu w historii NBA jeśli chodzi o liczbę bloków, a jeszcze wyżej – na 23 miejscu – plasuje się, gdy przeliczymy średnią „czap” na 36 minut gry. Swego czasu był też liderem ligi, jeśli chodzi o Defensive Rating, czyli estymację określającą wpływ gracza na zdobywanie punktów w ramach 100 posiadań. Przewodził tej kategorii w 1983 i 1984 roku oraz plasował się na drugim miejscu w dwóch kolejnych sezonach.

Czyli gdyby nie ta kontuzja Achillesa z 1989, to Alton Lister naprawdę miałby nie najgorsze szanse w starciu z rozpędzonym Kempem. Może zdążyłby się ustawić albo nawet zablokować dzieciaka z Seattle? Kto wie. Ale pieniędzy bym na to nie postawił.

________

JEŚLI LUBISZ TEGO BLOGA, MOŻESZ WESPRZEĆ GO NAPIWKIEM >>>

Otagowane ,

Gary Payton

Gary Payton
Gary Payton

Fun Fact: Bardzo możliwe, że Gary Payton ma najgłupsze nakrycia głowy w historii kart koszykarskich (choć pamiętam kioskową kartę Upper Decka, która z tyłu miała zdjęcie Dennisa Rodmana w czapce w kształcie kawałka sera).

Czapki „Rękawicy” nie są jednak nawet w połowie tak głupie, jak pomysły włodarzy Seattle Supersonics i Dallas Mavericks przed rozgrywkami 1992/93.

Ponaddźwiękowcy w poprzednim sezonie wygrali 47 meczów i odpadli w drugiej rundzie playoffs, co było bardzo obiecującym wynikiem i dało kredyt zaufania nowemu trenerowi, George’owi Karlowi, który przejął zespół Seattle po 40 spotkaniach.

Klub ze stanu Waszyngton szukał wzmocnień i skontaktował się z Dallas Mavericks, którzy z kolei, po bardzo udanych latach 80., zaczynali wchodzić w okres przebudowy. Wygrali tylko 28 meczów w sezonie 1990/91 i 22 rok później. Wciąż mieli jednak w składzie powszechnie szanowanych weteranów – łowcę punktów, Rolando Blackmana, oraz point guarda prawie bez słabości, Dereka Harpera.

I to właśnie w sprawie tego drugiego dzwonili Sonics.

Ich zainteresowanie było zrozumiałe – mieli młodą drużynę, którą doświadczony rozgrywający mógł wywindować. Derek nie tylko miał na koncie dwa powołania do All-Defensive 2nd Team i zgarniał punkty w głosowaniu na najlepszego obrońcę roku (w 1990 roku zajął w nim trzecie miejsce) ale rzucał też prawie 20 punktów na mecz.

Kontrowersyjne – a z perspektywy czasu, po prostu niemądre – było jednak to, że za Harpera chcieli oddać drugoroczniaka wybranego w Drafcie 1990 z pickiem nr 2, czyli właśnie Gary’ego Paytona.

Jeszcze bardziej konfundująca była odpowiedź Mavericks: spoko, Harper jest wasz, weźmiemy też Douga Christie, którego oferujecie, ba, nawet możemy Wam dorzucić gorszy z naszych dwóch picków pierwszorundowych (choć będziemy mocno forsować zamiast tego, Randy’ego White’a), ale… nie chcemy Paytona. Dajcie nam zamiast niego Derricka McKey’a i mamy deal.

Trener Mavs, Richie Adubato – zapytany o pogłoski na temat wymiany – potwierdził to stanowisko, mówiąc, że nie jest fanem Paytona, ale kocha McKey’a, który – owszem – na przełomie dekad ekscytował warunkami fizycznymi, potencjałem i świetną grą w defensywie, lecz brakowało mu ambicji. Podobno przy innej okazji Adubato powiedział też, że od Gary’ego woli Mike’a Iuzzolino.

Oczywiście, w październiku 1992 roku, to wszystko nie brzmiało aż tak durnie (poza tą częścią z Iuzzolino). Payton pierwsze dwa lata w lidze miał dość nierówne. Już wkurzał wszystkich ciągłym gadaniem, ale trudniej było to znieść, bo rzucał ledwie po 8 punktów w meczu (mimo że od pierwszego dnia w lidze był podstawowym point guardem). Dodatkowo, jego ostatni występ był bardzo nieudany: w przegranym 1-4 drugorundowym pojedynku z Utah Jazz miał średnie 4.5 PPG oraz 3.0 APG i nie wystąpił w ostatnim meczu serii (wydaje mi się, że chodziło o naciągnięte mięśnie brzucha, ale też nic dziwnego, że George Karl nie miał problemu z wystawieniem w pierwszej piątce Nate’a McMillana).

GP nie wyglądał więc wtedy na pewniaka, ale i Seattle nie było pod ścianą. Mogłoby się wydawać, że skoro z wciąż uczącym się fachu rozgrywającym wygrali 47 meczów, warto dać mu chociaż jeszcze jedną szansę i pełny sezon z nowym trenerem. Na szczęście jeszcze gorsi w ocenie jego potencjału byli Teksańczycy.

I trzeba powiedzieć, że żeby nie te negocjacje i publiczne szpilki wbijane przez Adubato, kariera Gary’ego Paytona mogła nie być aż tak udana. Kiedy jednak dowiedział się, że gardzi nim trener zespołu, który w najbliższych rozgrywkach miał wygrać 11 meczów, w jego głowie został wciśnięty odpowiedni przycisk.

W pierwszym, od czasu transferowych pogłosek, meczu przeciwko Mavericks, Payton rzucił rekordowe dla siebie 31 punktów, co było zwieńczeniem czteromeczowej passy, w trakcie której wykręcał średnie na poziomie 21.3 PPG, 6.5 APG oraz 4.3 SPG. Adubato – który po meczu przyznał, że nie poznał się na talencie Gary’ego – stracił pracę nieco ponad miesiąc później, po przegraniu 27 z 29 meczów (ale przynajmniej nikt nie mógł mu zarzucić gołosłowności, bo faktycznie stawiał na Mike’a Iuzzolino, którego statystyki w latach 1991-1993 nie były tak odległe od statystyk Paytona w tym okresie).

Ogólnie Gary Payton w sezonie 1992/93 zrobił kluczowy krok w rozwoju a Sonics wygrali 55 meczów i zabrakło im jednego zwycięstwa, żeby zagrać w finale NBA. A potem zaczęła się seria dziesięciu lat z corocznymi powołaniami do All-Star Game (o ile mecz był, oczywiście, rozgrywany), dziewięciokrotnym pojawieniu się w All-NBA Team i tyloma wyborami do All-Defensive Team a także z nagrodą Defensive Player Of The Year.

Czasem najlepsze wymiany to te, których się nie robi. Czasem też są one najgorsze (choć Dallas pewnie i tak nie poradziliby sobie z budowaniem drużyny wokół Paytona lepiej, niż im to wyszło z Jasonem Kiddem). Niezależnie jednak, od której strony patrzymy na negocjacje między Sonics i Mavs w sprawie wymiany Dereka Harpera, nie był to szczytowy moment koszykarskiej myśli menadżerskiej.

________

JEŚLI LUBISZ TEGO BLOGA, MOŻESZ WESPRZEĆ GO NAPIWKIEM >>>

Otagowane

Craig Hodges

Craig Hodges

Fun Fact: Mało kto był kiedykolwiek tak on fire, jak Craig Hodges w czasie konkursu rzutów za trzy w 1991 roku:

Równie ogniste, jak jego ręka tamtego wieczoru, były jego przekonania i chęci ich publicznego omawiania. Gdy Bulls odwiedzili Biały Dom po swoim pierwszym mistrzostwie, Craig wręczył George’owi Bushowi list ganiący go za zaniedbania wobec biednych i mniejszości rasowych. Ciągle krytykował też Michaela Jordana za brak zaangażowania w ważne sprawy społeczne (MJ niesławnie nie pojawił się na tamtym spotkaniu z prezydentem bo, jak się miało okazać później, brał udział w partii golfa, podczas której przegrał podobno całkiem dużo pieniędzy). Przed finałami 1991 namawiał go – oraz Magica Johnsona – żeby zainicjowali bojkot pierwszego meczu, w odpowiedzi na pobicie czarnoskórego Rodneya Kinga przez policję z Los Angeles.

Hodges twierdził, że głośne wyrażanie swoich poglądów załatwiło mu wilczy bilet i w efekcie, po zwolnieniu przez Bulls w 1992 roku, nie dostał ani jednej propozycji pracy. Oczywiście był bardzo jednowymiarowym zawodnikiem, ale trudno sobie wyobrazić, żeby żadna drużyna NBA nie widziała zastosowania dla superstrzelca z dystansu, który w ostatnich dwóch latach zdobywał mistrzostwo NBA.

A skoro już przy Hodgesie i ogniu jesteśmy, to choć zawodowo sparzył się na swoim aktywizmie, to nie była to najgroźniejsza igraszka z tym żywiołem jakiej był częścią.

W grudniu 1992 roku jego żona Carlita, z którą był wtedy w separacji, oblała go benzyną na parkingu przed szkołą podstawową i dwa razy rzuciła w jego stronę zapaloną zapałkę. W obydwu przypadkach płomień zgasł na wietrze, choć ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że wydłużyło to karierę Hodgesa w NBA zaledwie o parę miesięcy.

Postaw kawę
Otagowane

Hakeem Olajuwon

Hakeem Olajuwon

Fun Fact: Hakeem Olajuwon jest pierwszym „nie-Amerykaninem”, jak to ujmuje chociażby Wikipedia, który wystąpił w Meczu Gwiazd NBA, ale nie był pierwszym koszykarzem spoza USA biorącym udział w tej imprezie.

Ten szlak przetarł już w 1963 roku Tomisław Mikołajewicz Meszczerjaków, znany jako Tom Meschery.

Tom Meschery

Tomisław urodził się w 1938 w rodzinie rosyjskich uchodźców w chińskim mieście Harbin leżącym w Mandżurii (założycielem miasta i pierwszym prezydentem był polski inżynier, Adam Szydłowski). W czasie drugiej wojny światowej, razem z rodzicami był internowany pod Tokio i dopiero po jej zakończeniu wyjechał do Stanów Zjednoczonych.

Tam zmienił nazwisko i stał się gwiazdą koszykówki uniwersyteckiej, którą Philadelphia Warriors wybrali z siódmym numerem Draftu 1961. Jego sezon debiutancki zgrał się z sezonem, w którym Wilt Chamberlain zdobywał średnio 50.4 punktu i 25.7 zbiórki w każdym meczu. Z tego co zostawało do podziału, Meschery zgarniał 12.1 punktu i 9.1 zbiórki. W spotkaniu, w którym Szczudło rzucił 100 punktów, nasz bohater i partner rekordzisty w wyjściowym frontcourcie, miał ich 16 (warto jednak zauważyć, że gdy w playoffach Wilt zszedł na ziemię do średniej 35 punktów w 12 spotkaniach, Meschery stał się strzelcem 20-punktowym).

Gdy w 1967 roku Warriors – którzy pięć lat wcześniej przenieśli się do San Francisco – pozostawili Toma niechronionego w expansion drafcie, był on ważną i lubianą postacią. Podobno jego największym fanem był ówczesny właściciel klubu (co jest dość dziwne w kontekście rzucenia go na pastwę ekspansji) i m.in. dlatego zespół nie tylko zastrzegł jego numer, nie czekając na zakończenie kariery przez Meschery’ego, ale też rok później umieścił jego czternastkę w nowym logo drużyny, tuż nad zarysem mostu Golden Gate. Gdy w 1971 roku drużyna została przemianowana na Golden State Warriors i w jej emblemacie pojawiła się doskonale znana wśród polskich fanów NBA z lat 90. „skarpeta”, numer 14 wciąż był w logo. Zniknął dopiero w rozgrywkach 1974/75.

Urok Toma Meschery’ego – który w expansion drafcie został wybrany przez Seattle Supersonics i tam zakończył karierę w 1971 – wynikał w dużej mierze z nietypowego połączenia temperamentu i wrażliwości.

Na boisku był twardzielem, zawsze gotowym do bójek (ale też, podobno, niezłym z półdychy i z drygiem do podań), a poza nim – poetą, co mógł mieć już we krwi, bo panieńskie nazwisko jego matki to Tołstoj (z tych Tołstojów).

Swój pierwszy tomik wydał jeszcze jako zawodnik Sonics, a potem – po nieudanym epizodzie trenerskim – poświęcił się swojej literackiej pasji w pełni. Po zdobyciu tytułu magistra sztuki na Uniwersytecie Iowa, przez 25 lat uczył języka angielskiego i kreatywnego pisania w szkołach średnich w Nevadzie, w międzyczasie rozwijając swój własny warsztat. Do koszykarskiego hallu sławy się nie dostał, ale na początku XXI wieku włączono go do Nevada Writers Hall Of Fame.

Tom Meschery

Dziś ma już 86 lat i za sobą m.in. walkę z nowotworem, ale nadal pisze. W marcu 2025 do sprzedaży trafiła jego kolejna książka, autobiografia pod tytułem „Szalony Mandżur”. W tamtym czasie był też jeszcze ciągle aktywny na swoim blogu, gdzie pisał głównie o koszykówce oraz – co najlepsze – każdy wpis kończył wierszem właśnie o ukochanym sporcie.

Wiem, wiem.

To jest blog o latach 90., a Tom Meschery grał na przełomie 60. i 70.

Ale wbrew pozorom to wszystko ładnie nam zaraz wróci do ninetiesowej nostalgii i Hakeema.

Wiecie, kto jest jednym z dzieci Meschery’ego?

Koleś, który śpiewał „Heaven Is A Halfpipe”.

Co? To nie są technicznie lata dziewięćdziesiąte (singiel zadebiutował 27 czerwca 2000)? To prawda, ale pokażcie mi coś bardziej ninetiesowego niż jaranie się jazdą na desce i bardziej emblematyczny mainstreamowy kawałek o tej modzie („Sk8er Boi” Avril Lavigne się nie liczy).

Dlatego uważam przebój OPM bardziej za schyłkowe dokonanie dekady, tak jak czasem datuję sobie koniec złotej ery ninetiesowej koszykówki na moment, w którym Hakeem Olajuwon założył koszulkę Toronto Raptors, choć było to już w 2001 roku (i choć w niektóre dni myślę w ten sposób o Patricku Ewingu w trykocie Sonics).

Hakeem Olajuwon

A ponieważ Hakeem dał mi pretekst, żeby napisać kilka słów o Tomie Mescherym, to słowami Toma Meschery’ego podziękuję Nigeryjczykowi za podzielenie się miejscem w tym wpisie.

Oto jeden z wielu wierszy, jaki nasz poeta basketu napisał. Wiersz właśnie o Hakeemie. Oryginał przeczytacie tutaj, a poniżej mój własny przekład, który może, ale nie musi oddawać wszystko, co chciał przekazać Tom:

Hakeem Olajuwon
Aka, Hakeem Marzenie

W Afryce każdy poranek zaczyna
rozgrzewka. Najmłodszy w drużynie,
może szesnastolatek, jest zawsze pierwszy,
czeka na mnie w wąskim cieniu tablicy,
czytając najnowszy artykuł o Hakeemie.
Rozciągamy ścięgna, powolnym truchtem
okrążamy boisko. Dotrzymuje kroku, cały czas
mówiąc o Marzeniu. „Dis doc” (Posłuchaj)
„Z The Dreamem pokonalibyśmy Senegal
i zostali mistrzami Afryki Zachodniej.
Que pensez vous, entraineur?” (Co pan myśli, trenerze?)
A ja nie mogę myśleć o niczym innym jak o czerwonym
przydymionym słońcu wschodzącym nad przeciwległym koszem,
upale przesiąkającym przez moją koszulkę i o tym,
że w połowie treningu nagle zaczyna padać.
Zbieram piłki po jego rzutach, tych, które przysięga,
że są jak Hakeema. Mówi, że też zagra
na Uniwersytecie Houston, a potem w NBA.
„Vous m’assistez?” (Pomożesz mi?) Ale jego rzuty są brzydkie, płaskie;
brak im trajektorii i lekkości Marzenia.
Kiwam głową, zrobię co mogę – rzucam.
Jestem w Burkina Faso.
Ojczyźnie prawych ludzi, co patrzą w górę.

Postaw kawę
Otagowane ,

Chris Webber

Chris Webber

Fun Fact: Oto szybki wykaz rzeczy, które Chris Webber wypuścił z rąk:

  • trofeum dla najlepszego debiutanta podczas oficjalnego wręczenia:

Ale i tak był najpiękniejszy.

I zmiennokształtny:

Postaw kawę
Otagowane

Clarence Weatherspoon

Clarence Weatherspoon

Fun Fact: Clarence Weatherspoon to moja ninetiesowa koszykarska strefa komfortu. To nigdy nie był jakiś mój ulubiony zawodnik, ale myślenie o nim mnie uspokaja i zaspokaja nostalgiczne deficyty na wiele sposobów.

Myśląc o Weatherspoonie myślę o tych podkoszowych osiłkach z lat 90., których wszyscy kochali.

Myślę o graczach grubawych i nieco za niskich jak na swoją pozycję, którzy zawsze mnie rozczulali.

Myślę o swoim ulubionym przerywniku…

Myślę o tych bardzo niedocenianych koszulkach Sixers ze smugą wypełnioną gwiazdkami (staram się za to nie myśleć o strojach, które je zastąpiły, a które uważam za drugi największy trykotowy downgrade lat 90. po zmianie tęczowych koszulek Nuggets na te toporne brązowo-granatowe, bo nawet „pidżamy” Rockets lepiej się broniły, mając tę przewagę, że były, jak to mawiają, „JAKIEŚ”).

Myślę też o tych komiksowych strojach Warriors, w których grał w drugiej połowie sezonu 1997/98.

Myślę o graczach mojej ulubionej drużyny, New York Knicks, do których zaliczał się przez nieco ponad dwa lata na początku lat zerowych.

Myślę o parkiecie w filadelfijskiej hali Spectrum i tęczowym pierścieniu na jego środku, który z jakiegoś powodu bardzo mi się podobał.

Myślę o koszykarzach z fajnymi imionami i nazwiskami (w sezonie 1993/94 zmiennikiem Clarence’a Weatherspoona był Orlando Woolridge i nikt inny nigdy nie miał takiej imienno-nazwiskowej głębi na skrzydle).

Myślę też o tych wszystkich młodych graczach z lat 90., których obwieszczano przedwcześnie następcami wielkich gwiazd, dodając im przydomki „Baby [WSTAW NAZWISKO GWIAZDY]„…

…i to kieruje mnie do skleconej naprędce pierwszej piątki „Babych”:

PGBaby MagicMark Jackson

SG – Baby Jordan – Harold Miner

SFBaby Joe Johnson – Khris Middleton

PF – Baby Barkley – Clarence Weatherspoon

C – Baby Shaq – Eddy Curry

6th ManBaby CowensBill Curley

Śmiechłem i od razu mówię, że nie mam pojęcia skąd ta ksywa wzięła się przy nazwisku bardzo białego człowieka Curleya na Basketball Reference , ale możliwe, że wymyślił ją stary Billa Simmonsa

…albo ten koleś, który dwa lata temu wrzucił na YouTube’a filmik dokumentujący wyjęcie z koperty trzech kart podpisanych przez Billa Curleya.

Nie powiem, wspaniała pamiątka, ale chyba łyżka z podobizną Spoona lepsza:

Postaw kawę
Otagowane ,

James Donaldson

James Donaldson

Fun Fact: W ostatnich latach w NBA, erze „player empowerment”, byliśmy świadkami wielu brzydkich rozwodów, ale sposób w jaki James Donaldson pożegnał się w 1992 roku z kolegami z Dallas Mavericks – z którymi grał od siedmiu lat, święcąc sukcesy drużynowe (jedno zwycięstwo od finału NBA w 1988 roku) i indywidualne (wybór do Meczu Gwiazd, też w 1988 roku) – nadal robi wrażenie powierzchnią spalonej ziemi pozostawionej przez naszego bohatera w Teksasie.

Donaldson – człowiek masyw górski o najwyższym szczycie siedmiu stóp i dwóch cali nad poziomem parkietu – był przez długi czas cenionym, choć może nieco zbyt grubo ciosanym koszykarzem (do tamtego All Star Game dostał się z nie robiącymi wrażenia nawet na Tyronie Hillu i Jamaalu Magloire średnimi 7 punktów i 9 zbiórek na mecz). Dodatkowo, poza boiskiem roztaczał wokół siebie aurę człowieka frapującego.

Lubił gotować, interesował się zdrowym odżywianiem i suplementacją, grał na saksofonie, trenował taekwondo oraz walczył o prawa zwierząt (działania na tym polu zaczął od sprzedaży swoich udziałów w firmie robiącej futra, a jeden koleś w przynajmniej dwóch miejscach w internecie twierdzi, że w związku z tym próbowano stworzyć podkoszową rywalizację między nim a Kevinem Willisem, którego firma robiła ciuchy z prawdziwej skóry). Dodatkowo miał dryg do różnych biznesów. W 1990 roku otworzył własne centrum fizjoterapeutyczne w stanie Washington, które działało jeszcze długie lata po zakończeniu jego kariery (Donaldson zamknął je dopiero w 2018), przez pewien czas wydawał magazyn randkowy „Eligible” oraz był właścicielem drużyny Sydney Wave grającej w lidze australijskiej.

Podobno jednak trochę za bardzo lubił wyżywać się fizycznie na kolegach podczas treningów, przez co dorobił się przydomka „Dukes”, czyli „Pięści” (dwa inne przydomki, jakie do niego przylgnęły to „Nożycoręki”, bo miewał problemy z łapaniem piłki oraz „American Tourist”, którego znaczenie jego autor, Darryl Dawkins tłumaczył następująco: „bo ma głowę wielką jak walizka”). Możliwe, że dwa frustrujące sezony – 1990/91 i 1991/92, w których Teksańczycy wygrali, odpowiednio, 28 i 22 mecze – sprawiły, że sprawy zaczęły wymykać się spod kontroli. Kulminacją była bójka Donaldsona z najlepszym strzelcem Mavs, Rolando Blackmanem, którą próbował przerwać drugi z liderów zespołu, Derek Harper, co skończyło się dla niego kilkoma zadrapaniami pod okiem.

James Donaldson w trakcie bójki wygląda mniej więcej tak:

Gdy incydent ze stycznia 1992 stał się publiczny, a klub zawiesił na jeden mecz Donaldsona, ten tłumaczył się, że napięcie w drużynie wynika z przegrywania. Harper to facet z klasą, ale nawet on miał dość:

„To nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się na boisku. James to po prostu 210-centymetrowy chuligan. Nic nie usprawiedliwia atakowania ludzi z własnej drużyny. Może straciłem rozum, ale nie boję się go. Możecie mi wierzyć, że położę temu kres. Ciągle ktoś z nas łapie uraz przez Jamesa Donaldsona.”

Rzadko słyszy się publiczną krytykę kolegi z drużyny, nie mówiąc o groźbach rozprawienia się z nim. Sam James Donaldson czytając ten cytat musiał poczuć się jak użytkownicy twittera czytający odpowiedzi na swoje pytania zadawane Grokowi na początku lipca 2025 roku:

„Jestem w szoku, że to powiedział. Myślałem, że to mój przyjaciel. Nie wiem, jak on zamierza spojrzeć mi teraz w oczy”.

Tyle, że Harper naprawdę miał go dość. Parę tygodni wcześniej Donaldson bezpardonowo uderzył łokciem innego kolegę, Terry’ego Davisa, a do zamknięcia rany znad lewego oka potrzebne były cztery szwy. Ostatnich sprzymierzeńców w szatni potężny center stracił, gdy się okazało, że w tajemnicy nagrywał spotkanie zwołane przez zawodników po wspomnianej scysji z Blackmanem i Harperem. Gdy ten fakt wyszedł na jaw, James nie chciał przeprosić. Tłumaczył, że rejestrował wszystko, żeby pamiętać co dokładnie zostało powiedziane. Trzy tygodnie później był już zawodnikiem New York Knicks.

Przypomnę jednak raz jeszcze, że James Donaldson był zdecydowanie bardziej pożytecznym zawodnikiem, niż bucem, choć od czasu do czasu zdarzały się głosy, że nie jest jakoś szczególnie zaangażowany w swój sportowy rozwój. Spędził jednak aż 14 sezonów w NBA, co nigdy nie jest dziełem przypadku.

Wybrany z numerem 73 w drafcie 1979 przez Seattle Supersonics, karierę zawodową zaczął w lidze włoskiej i dopiero po roku znalazło się dla niego miejsce w składzie ekipy ze Szmaragdowego Miasta. Po trzech sezonach był częścią wymiany, która sprowadziła do Seattle Toma Chambersa, a jego skazała na 2,5 roku w koszykarskim siódmym kręgu piekieł, czyli w koszulce Clippers. Tam przepoczwarzył się z centra rezerwowego w podstawowego i już z myślą o tej roli ściągnęli go do siebie Dallas Mavericks jesienią 1986. Dwie ciekawostki na temat tego trade’u:

Po odejściu z Dallas, James już za wiele nie pograł – 14 meczów w Nowym Jorku i 49 w Salt Lake City, ale rozbite na dwa sezony i przedzielone rocznym pobytem Grecji. Po NBA wrócił jednak na kilka lat do Europy, kończąc karierę w 1999 roku, zdobywając na pożegnanie swoje pierwsze koszykarskie mistrzostwo w życiu, jako zawodnik hiszpańskiego Breogan.

Warto pamiętać o Donaldsonie jako członku tamtych świetnych Mavericks z połowy lat 80., którzy niestety rozsypali się po siedmiomeczowych półfinałach z Lakers w 1988, bo Mark Aguirre zaczął psuć atmosferę jeszcze bardziej niż pięści Jamesa i został w końcu oddany do Pistons, a Roy Tarpley pogrążył się jeszcze bardziej w swoim alkoholizmie i zaczął serię zawieszeń, której kulminacją był permanentny zakaz gry. Do tego sam Donaldson złapał poważną kontuzję kolana w 1989 roku, która była na tyle poważna, że powątpiewano czy kiedykolwiek wróci do gry (to wtedy postanowił założyć swoje własne centrum rehabilitacyjne, o który wspominałem wcześniej).

A te prostsze, lepsze czasy w karierze naszego bohatera wyglądały mniej więcej tak:

Postaw kawę
Otagowane