Sad Fact: Zeskanowałem tę kartę jeszcze w styczniu, planując zilustrować nią post dotyczący pewnego meczu sprzed 28 lat, w którym Clifford Robinson był najlepszym strzelcem swojej drużyny, ale niestety muszę ją wykorzystać w ramach bardzo skromnego hołdu dla Robinsona, który zmarł 29 sierpnia. 53-letni koszykarz od trzech lat zmagał się z różnymi chorobami – w 2017 przeszedł udar, w 2018 z jego szczęki usunięto niezłośliwy nowotwór, a rok temu zdiagnozowano u niego chłoniaka.
Cliff był jednym z najbardziej ikonicznych koszykarzy lat 90. nie tylko dzięki swojej opasce, ale też dzięki roli pioniera pozycji stretch four (no dobra, głównie dzięki opasce). Poza tym nawet dzieciakowi z dalekiej Polski wydawał się on sympatycznym gościem. W końcu niesympatyczni goście nie dostają ksywy „Wujek”. Uncle Cliffy miał też drugą ksywę – „Uncle Spliffy” – ale to tylko czyniło go jeszcze bardziej sympatycznym (Robinson wprost przyznawał, że w trakcie swojej kariery często palił marihuanę, która pomagała mu walczyć ze stresem i – jego zdaniem – pozwoliła spędzić na zawodowych parkietach aż 18 sezonów).
Dla mnie Cliff będzie zawsze tym nieco nieobliczalnym i lekko badylowatym zmiennikiem Jerome’a Kerseya i kluczową postacią tamtej ekscytującej ery w historii Portland Trail Blazers, ale pozostawał ważnym graczem także w trakcie czterech lat w Phoenix i dwóch sezonów w Detroit („Wujaszko” potem zaliczył 1.5-letnią przygodę z Warriors, którzy wysłali go do New Jersey, gdzie dokończył sezon i rozegrał jeszcze dwa – ostatnie – lata kariery).
Choć to nominalnie nie łapie się w przedziale czasu, na którym zafiksował się mój blogasek, to warto wspomnieć, że choć Robinson mógł w późniejszych latach kariery wyluzować i skupić się na rekreacyjnym ciskaniu trójek, to w 2000 i 2001 roku – gdy miał, odpowiednio, 33 i 34 lata – był wybierany do drugiej piątki najlepszych obrońców ligi. Te wyróżnienia to obok powołania do Meczu Gwiazd 1994 oraz tytułu Sixth Man Of The Year z 1993 roku, są najważniejszymi wpisami w CV Cliffa, który w 2020 roku utrzymuje się na piątym miejscu listy najlepszych strzelców w historii Blazers, zajmując też drugie miejsce w klasyfikacji bloków oraz siódme wśród Portlandczyków najczęściej trafiających za trzy.
To był świetny koszykarz, pamiętna postać i w porządku gość, który miałby na pewno jeszcze wiele pomysłów na to, jak fajnie spędzić te kilkadziesiąt lat, które zostały mu zabrane…
Fun Fact: Uncle Cliffy nie zawsze był stretch four. Właściwie stał się nim praktycznie z sezonu na sezon. Konkretnie z sezonu 1993/94 na sezon 1994/95. Jego średnia oddawanych trójek w każdym meczu wzrosła wówczas z 0.6 do 5.1 (przy zbliżonej ilości minut), a odsetek trafień podskoczył z 24.5% do 37.1%. Tym samym Robinson stał się największym beneficjentem skróconej linii trzypunktowej, która debiutowała jesienią 1994. Poprawa o 4.5 trójki na mecz jest największą wówczas zanotowaną. Inni prominentni dystansowi oportuniści to Scott Burrell (+3.5, ale on akurat dostał dwa razy więcej minut), Isaiah Rider (+3.4), Todd Day (+3.2), Calbert Cheaney (+3.2) i inny pionier „stretchingu” Terry Mills (+3.1).