Fun Fact: Najbardziej ekscytujący moment w długiej i solidnej karierze Michaela Cage’a miał miejsce niedługo przed latami 90. 24 kwietnia 1988 roku, ówczesny zespół Cage’a, Los Angeles Clippers, rozgrywał ostatni mecz sezonu z Seattle Supersonics. Czternasty pick słynnego, jordanowskiego Draftu 1984, ostrzył sobie zęby na tytuł najlepszego zbierającego ligi, czego dowodem była średnia 20.5 zbiórek w sześciu spotkaniach poprzedzających starcie z Ponaddźwiękowcami. Niestety liderem klasyfikacji był Charles Oakley z Chicago Bulls, który dwa dni wcześniej zgarnął z tablic 35 piłek, a chwilę wcześniej zakończył rozgrywki z 21 zbiórkami na koncie. To stawiało Michaela w trudnej sytuacji – by wyprzedzić Oaka w jego koronnej kategorii, musiał zakończyć potyczkę z 28-ką na zbiórkowym liczniku, co byłoby jego rekordem kariery (nigdy wcześniej ani – spoiler alert – później nie miał na nim więcej niż 23).
A jednak mu się udało. Piłka padała jego łupem po niecelnych rzutach aż 30 razy.
Końcowa średnia zbiórek Cage’a wyniosła 13.03, a Oakleya 13.00.
Trzeba oczywiście pamiętać, że Clippers – grający jeszcze bez Danny’ego Manninga, którego mieli wybrać z jedynką naboru dwa miesiące później – przegrali w tamtych rozgrywkach 65 meczów, więc na brak okazji do zbierania piłek Cage nie mógł narzekać. Ba, w meczu z Sonics sam spudłował 7 razy na 8 prób (FG% w karierze: 51.5%) – nie zdziwiłbym się, gdyby zrobił to celowo by móc powalczyć o zbiórki po swoich własnych rzutach.
Nie zmienia to jednak faktu, że obydwaj dali popis walki podkoszowej, za co ich kluby nagrodziły ich… transferami. Bulls dokonali słynnej wymiany Oakleya na Billa Cartwrighta dzień przed Draftem 1988, a Clippers wysłali Cage’a do Supersonics (tych samych, którym dopiero co zwinął sprzed nosa 30 piłek) w dniu naboru za Gary’ego Granta i przyszły pick pierwszorundowy. Jak podsumował to w swoim felietonie dla Sports Illustrated Jack McCallum:
To zabawne, że każdy trener w Ameryce przysięga, iż walka na tablicach to najważniejszy element tej gry, a dwóch najlepszych zbierających NBA zostaje oddanych w odstępie 24 godzin.
Michael Cage – którego fryzjer szedł z duchem czasu i gdy lata 80. ustąpiły miejsca kolejnej dekadzie, zamienił trwałą ondulację na flat topa – spędził w Seattle sześć sezonów, odchodząc zaraz po Wielkim Fiasku Pierwszej Rundy Playoffów z 1994 roku. Jako wolny agent wybrał Cleveland, choć pewnie zastanowiłby się chwilę dłużej, gdyby wiedział, że Mike Fratello postanowi w jego pierwszym sezonie w Ohio zaimplementować swoją niesławną taktykę, która przekształciła Cavs w najwolniej i najnudniej grający team w NBA.
W sezonie 95/96, 34-letni Cage rozegrał swój ostatni istotny statystycznie sezon – jako podstawowy center Kawalerzystów był na 18. miejscu w lidze pod względem całkowitej ilości zbiórek. Miał ich 729, czyli – jak się miało okazać – o 20 więcej niż łącznie w trzech ostatnich sezonach w karierze, którą kończył w 76ers (96/97) i Nets (97/98 i 99/00 – Michael przeszedł na emeryturę w trakcie lokautowego sezonu, ale wrócił na pierwszą połowę kolejnych rozgrywek w roli mentora).
Cage to oczywiście jazda obowiązkowa dla wszystkich fanów podkoszowych twardzieli za lat 90. z ramionami tak szerokimi, że trudniej było je obejść niż Olivera Millera.
Wieszak w obręczy barkowej i fryzura a’la Soul Glow z „Księcia w Nowym Jorku”. You gotta love it! 🙂
Kiedyś przed laty był artykuł w „Pro-Baskecie” o tatuażach w NBA. O ile dobrze pamiętam był tam podany przykład Cage’a, który na pośladach miał wydziarane dłonie złożone do modlitwy. Taki fun fakcik 🙂
Fajny grajek, niestety pamiętam go już raczej z koncówki kariery. Dopiero później odrobiłem straty przy archiwalnych meczach Sonics w internetach.
Oj pardon, jednak na bicepsie z tego co widzę na Twitterze. Swoją drogą, Cage kapitalnie się trzyma jak na 56 lat.
😀 a już się napaliłem na kolejny wpis o Cage’u
[…] córki). W kategorii „Business in front, party in the back” tryumfował z kolei Michael Cage – posiadacz złożonych w geście modlitwy rąk na ramieniu i róży na […]