Fun Fact: Wiele jest historii o tym, że nie należy denerwować Michaela Jordana (a najlepiej to w ogóle najlepiej na niego nie patrzeć, nie wykonywać gwałtownych ruchów i oddychać równomiernie w jego towarzystwie, bo nigdy nie wiadomo, co może wziąć do siebie), ale bohaterem jednej z najbardziej nośnych jest oczywiście LaBradford Smith.
Oparłem się pokusie pisania o LaBradfordzie w trakcie emisji „The Last Dance„, bo wtedy pisali o nim wszyscy i właściwie nie miałem nic do dodania, także w kwestii dalszych losów Smitha, który później grał w Pruszkowie i Wrocławiu (skąd w końcu wyleciał za niesportowy tryb życia).
Co mam do dodania teraz? W sumie to niewiele, bo kariera Smitha była niestety na tyle krótka i nieciekawa, że tamte dwa kolejne spotkania z Bulls były jej jedynym znaczącym momentem. Smaczek, który czasem umyka, to fakt, że LaBradford był wielkim fanem MJ’a (nosił na jego cześć koszulkę z numerem 23, ale gdy trafił do Bullets był ona zajęta przez weterana Charlesa Jonesa) i był jednym z wielu „nowych Jordanów”, których szukaliśmy przez całe lata dziewięćdziesiąte.
Te 37 punktów ustrzelonych vis-a-vis idola musiało być dla Smitha spełnieniem marzeń, a bycie przez jeden wieczór nemesis Mike’a, pewnie nawet te marzenia przerosło.
Niestety szybko miało się okazać, że jedyne co miał wspólnego z Jordanem to ten jeden udany mecz, sprawność fizyczna (w liceum Smith skoczył wzwyż 209 centymetrów, czyli tyle, ile wynosi wciąż aktualny rekord świata kobiet Stefki Kostadinowej), miłość do baseballu (LaBradford w 1989 roku został nawet wybrany w drafcie MLB z numerem 1463 przez Toronto Blue Jays) i duże ego (na uniwerku, gdy miał zły mecz, potrafił tak się dąsać, że nie chciał świętować zwycięstwa z resztą drużyny, a kiedyś siostra Smitha, niegdysiejsza gwiazda amatorskiej koszykówki w Teksasie, przyłapała go na podziwianiu siebie w lustrze – powiedział jej wtedy: „założę się, że żałujesz, że jestem twoim bratem”).
Jego kariera wypaliła się szybciej niż papieros w pobliżu Żarko Paspalja. Gdy przychodził do ligi jako pick #19 w drafcie 1991, włodarze Bullets byli przekonani, że trafiła im się potencjalna gwiazda. Nic dziwnego, skoro naoglądali się takich highlightów:
Potem było jednak znacznie mniej ekscytująco, ale pierwszy mecz przeciw Bulls rozbudził zapewne na nowo dawne nadzieje, bo wieńczył serię pięciu spotkań, w których Smith notował 20.8 PPG. To zresztą nie był koniec przyzwoitej gry. Ogólnie między 10 a 26 marca, LaBradford zdobywał w każdym spotkaniu ponad 18 punktów przy skuteczności 50% z pola. Mimo tego, sporządzony po sezonie profil Smitha w jednej z publikacji na temat NBA był druzgoczący:
Rok później (po transferze do Kings, dla których w 59 meczach rzucał średnio po 5 punktów) nie było już go w NBA i choć Jordan po latach przyznał, że zmyślił historię o LaBradfordzie podchodzącym do niego i mówiącym „Dobry mecz, Mike”, to Smithowi zapewne nie zależy na dementowaniu tej anegdoty, bo dzięki niej stał się na zawsze częścią koszykarskiej legendy (choć warto dodać, że jest przynajmniej jedna osoba, która uważa, że tamtego dnia coś między Smithem i Jordanem zaszło).
Ciekawa historia. 🙂 Muszę niestety przyznać, że „Labradora” chyba ani razu nie udało mi się obejrzeć w meczach PLK. Albo po prostu tego nie pamiętam lub niczym się nie wyróżnił.
Pamiętam za to, że był gościem w studiu podczas pierwszego meczu NBA transmitowanego przez TVN późną jesienią ’97 (Celtics pod wodzą Pitino sensacyjnie pokonali wtedy u siebie Bulls). Z perspektywy czasu ciekawa gwardia się tam ukulała. Oprócz
Wojciecha, który wchodził dopiero na salony byli tam wtedy m. in. Dariusz Szczubiał, Tomasz Lis oraz chyba cały zespół Mazowszanki Pruszków (pamiętam szczególnie Tyrice’a Walkera oraz Smitha, którego chyba pytano wtedy właśnie o tę sytuację z Jordanem). Niestety nie mam już tego meczu na VHS.
Mecz pamiętam, ale zupełnie nie pamiętam studia 😀 Cudny zestaw
Ja ten mecz pamiętam także dlatego, że miał on miejsce 31.10 – a więc po nieprzespanej nocy wyjazd „na groby” był z czerwonymi oczami 🙂