
Fun Fact: Choć kilka lat temu Washington Post oceniło, że Joe Kleine miał piętnastą najgorszą karierę w historii NBA, to jednocześnie – moim zdaniem – była ona najlepszą możliwą wersją samej siebie.
Po jego przyjściu do ligi, szybko dorobił się – i, z całym szacunkiem, zasłużenie – miana niewypału. Był szóstym pickiem draftu 1985, gdy Sacramento Kings wciąż do wzięcia mieli jeszcze Karla Malone’a, Chrisa Mullina, Joe’ego Dumarsa, Terry’ego Portera, Detlefa Schrempfa, Charlesa Oakleya i A.C. Greena (ciekawostka: chwilę przed nim Hawks wzięli Jona Koncaka… podobno to właśnie widok wybieranych jeden po drugim Koncaka i Kleinego zainspirował Inuitów to wystrugania swoich okularów).
W Sacramento męczył się strasznie, mimo, że praktycznie nie miał konkurencji pod koszem. Gdy przez pół sezonu trenerem Królów został zupełnie znudzony koszykówką Bill Russell, Jerry Reynolds – który był jednocześnie poprzednikiem i następcą Billa – twierdził, że legendarny center w wieku 54 lat był szybszy i bardziej sprawny niż Kleine. I wtedy – a konkretnie w połowie czwartego sezonu Joe’ego w NBA – na ratunek przyszła mu była drużyna Russella, która, ku rozpaczy fanów z Bostonu, wysłała do Kalifornii Danny’ego Ainge’a (oraz Brada Lohausa) w zamian właśnie za naszego bohatera (i Eda Pinckneya).
I tak zaczęła się dobra passa Kleine’a, który od tego czasu dzielił parkiet z najwybitniejszymi koszykarzami swoich czasów – Larry Birdem i spółką w Bostonie, Charlesem Barkleyem (a później też Jasonem Kiddem) w Phoenix, Shaquille’em O’Nealem w Los Angeles (choć tylko przez 8 meczów) i Michaelem Jordanem oraz Scottiem Pippenem w Chicago.
Wielu zawodników mogło mu pozazdrościć liczby meczów o wysoką stawkę, a jednocześnie nikt nie wymagał od niego za wiele – miał wejść na kilkanaście minut, nie zabić się o własne nogi, poprzepychać się trochę pod koszem, wykorzystać parę swoich fauli i dać odpocząć lepszym zawodnikom. W cieniu legend zniknęły oczekiwania związane z byciem numerem sześć draftu – w roli maskotki było mu znacznie bardziej do twarzy.
Oczywiście bycie piątym kołem u wozu prowadzonego przez tak wielkie gwiazdy i jednocześnie silne osobowości wymaga dużej odporności psychicznej i jeszcze większego dystansu do siebie. Barkley był jego najlepszym kumplem, ale też uwielbiał się z niego nabijać. Gdy w kwietniu 1995 roku, Kleine opuścił mecz z Charlotte Hornets żeby spędzić czas z rodzącą żoną, Sir Charles, podczas pomeczowego wywiadu, powiedział do kamery:
„Wszystkim nam przykro z powodu Joe’ego, bo to nie jego dziecko. On myśli, że jego, ale gdy zobaczy jak wygląda, mina mu zrzednie. Dlatego dzisiejsze zwycięstwo chcieliśmy zadedykować właśnie jemu”.
Chyba jedynym razem, kiedy Barkley powstrzymał się od wbicia szpili koledze była utrata przytomności przez Kleine’a podczas hymnu, w kwietniu 1996 roku. Wszyscy bardzo się wystraszyli (choć ponieważ byli skupieni na słuchaniu „Gwieździstego sztandaru”, dopiero po kilku sekundach zorientowali się, że środkowy Suns leży na parkiecie), ale na szczęście okazało się, że to nic groźnego.
Chuckster dla Joe’ego i innego bardzo białego człowieka z Phoenix, Danny’ego Schayesa, wymyślił sympatyczną ksywkę „Schleine”, ale już na przykład Michael Jordan na Kleine’a, Luca Longleya i Billa Wenningtona mówił „dwadzieścia jeden stóp gówna”. Gdy Joe – który w playoffach 1998 nie zagrał ani minuty, ale zdobył mistrzowski pierścień – płakał ze szczęścia w szatni Chicago po finałowym tryumfie, Jordan rzucił do niego: „A Ty co się mazgaisz? Przecież to ja harowałem na boisku, żeby to dla Ciebie wygrać”.
Ale Kleine zdawał się nie przejmować uszczypliwościami, ani swoją, zazwyczaj skromną rolą.
W całej swojej karierze tylko raz wyraził niezadowolenie – gdy jego kumpel, Danny Ainge, przejął Suns i przykleił go do ławki. Przed jednym ze spotkań, dla hecy, nabazgrał na taśmie na jednej kostce „I NEED”, a na drugiej „SOME MINUTES” („Potrzebuję paru minut”). Ainge zrozumiał „aluzję” i wpuścił środkowego na 12 minut, a tydzień później… wytransferował go do Los Angeles.
W ogóle on i Ainge stanowili bardzo zgrany duet – także na polu golfowym…
Pewnie dlatego Danny ściągnął go z powrotem do Arizony w sezonie 1998/99. Lata dziewięćdziesiąte Kleine kończył z nosem zmasakrowanym przez Karla Malone’a w jednym z ostatnich spotkań sezonu zasadniczego. Konieczna była natychmiastowa wizyta w szpitalu, 30 szwów i operacja plastyczna. Ainge po meczu przekazał dziennikarzom informację o stanie zdrowia swojego zawodnika następującymi słowami:
„Joe właśnie przechodzi operację plastyczną. Wszystko jest w porządku, właściwie to operacja plastyczna mu się przyda”.
Joe Kleine wychodząc ze szpitala pewnie tego nie wiedział, ale miał wystąpić już tylko w 9 meczach NBA, w tym siedmiu, jako członek Jail Blazers. Czym zajmuje się na emeryturze? Trenowaniem, komentowaniem, zarządzaniem swoją knajpą w Arkansas oraz trwonieniem pieniędzy z tantiem otrzymywanych za swoją rolę w filmie „Eddie”.
Zawsze kojarzyłem go też z tym mocnym głębokim głosem. Ale jak jeszcze zobaczyłem go w tym „dresie szeleście” na polu golfowym, to już w ogóle pełna gangsterka z lat 90. 🙂