Tag Archives: stanley roberts

Stanley Roberts

Stanley Roberts

Na samym początku wiosennego lockdownu oglądałem jakąś wideokonferencję z koszykarską śmietanką lat dziewięćdziesiątych (nie pamiętam tylko pod jakim szyldem był ten program), na której co prawda było więcej śmiechu i niezręczności wynikających z kilkunastu dziadów próbujących gadać online niż treści, ale jeden temat przykuł moją uwagę.

Ktoś – o ile się nie mylę, Charles Barkley – zadał pozostałym pytanie o koszykarza, który najbardziej ich rozczarował. On sam opowiedział o Kennym Greenie, kolesiu, który został wybrany w drafcie przez Bullets o jedno miejsce przed Karlem Malone’em i trafił do Philly w trakcie swojego debiutanckiego sezonu. Sir Charles po tym, co widział w jego wykonaniu na treningach, był przekonany, że Green może stać się gwiazdą, ale skończyło się raptem na 40 meczach w koszulce 76ers i pożegnaniem na dobre z NBA przed 23. urodzinami.

Właśnie znalazłem brudnopis, w którym zapisałem sobie odpowiedzi kilku innych uczestników rozmowy i trzeba przyznać, że nie brakuje tu klasyków.

Shaquille O’Neal wskazał Stanleya Robertsa, z którym miał bardzo skomplikowaną relację. Trochę czasu poświęca jej nawet w swojej książce „Shaq bez cenzury”, a którą ja sam, na „innym serwisie sportowym” streściłem następująco:

Stanley Roberts jest jednym z największych zmarnowanych talentów lat 90. Gdy grał razem z O’Nealem na LSU, mówiono, że będzie lepszym koszykarzem niż Shaq – był równie potężny i atletyczny, ale w odróżnieniu od młodszego kolegi potrafił też rzucać z dystansu. Niestety połączenie tego talentu i oczekiwań wobec jego osoby w połączeniu z chorobliwą dobrotliwością Robertsa, jego lenistwem i słabością do imprezowania sprawiła, że po paru latach w lidze tonął w długach i tłuszczu. A wszystko zaczęło się już na uniwerku. Shaq przyznał, że bardzo lubił Stanleya, bo po prostu nie dało się go nie lubić, ale fakt, że jest tak dobry i tak bardzo ma to gdzieś doprowadzał go do szewskiej pasji (O’Neal na jednym z treningów zaatakował go metalowym koszem na śmieci). Jednocześnie „Diesel” przyznaje, także w książce, że to dzięki Robertsowi jest tym kim jest – że to jego obecność w LSU, rywalizacja o miejsce w składzie i opinie o jego wyższości popchnęły O’Neala do jeszcze cięższej pracy nad sobą. Tyle wiemy z biografii. Ja natomiast żałuję, że O’Neal nie wspomniał, że jego znienawidzony najlepszy kumpel został także wybrany w drafcie przez Orlando Magic – miało to miejsce rok przed wyborem Shaquille’a. Roberts, który przez rok między opuszczeniem uczelni a podpisaniem kontraktu w NBA zdążył już zrobić się grubaskiem, miał całkiem udany sezon debiutancki, ale do ponownego połączenia sił dwóch gigantów nie doszło, bo parę miesięcy po drafcie 1992, Roberts został oddany do Los Angeles Clippers. Zawsze mnie ciekawiło jak z tym transferem było naprawdę, bo krążą na ten temat różne opinie. Czy to sam Stanley poprosił o wymianę (miał w kontrakcie opcję zawetowania każdego transferu jednak jej nie użył)? Czy może to sprawka Shaqa? Mówi się, że O’Neal, który w LSU nie grywał w pierwszej piątce dopóki w składzie był Roberts i zawsze ciężko grało mu się przeciw niemu na treningach (a także później w NBA), bał się, że w Magic Stanley też udowodni swoją wyższość. Ot, niuans, ale jak wspomniałem – nie do końca wyjaśniony i biografia Shaqa niestety także marnuje tę okazję.

Dominique Wilkins o złamanie mu koszykarskiego serca oskarża Antoine’a Carra, który zanim stał się misiowatym wujaszkiem z Utah Jazz, zapowiadał się niegdyś przez duże „Z”. Pierwsze sezony po wyborze z ósmym pickiem draftu 1983 przez Pistons spędził właśnie w Hawks (nie liczę sezonu w Olimpii Mediolan gdzie grał przez rok po zerwaniu negocjacji kontraktowych z Tłokami), którym nigdy nie udało się znaleźć drugiej gwiazdy do wsparcia Wilkinsa. Nie był nią też i Antoś, który przez pięć i pół roku nie potrafił się przebić do pierwszej piątki (potem przeszedł do Kings, gdzie przez 110 meczów w słabiutkiej drużynie rzucał po 20 punktów na mecz, po czym trafił do Spurs i już na dobre stał się zadaniowcem).

Na może nie do końca sprawiedliwą wzmiankę zasłużył też Rashard Lewis, którego wskazał Gary Payton. Lewis rozwinął się w gracza formatu all-star, ale The Glove najwyraźniej uważa, że stać go było na jeszcze więcej.

Karl Malone z kolei był rozczarowany Gregiem Ostertagiem, choć nie wiem jak można było na gościa patrzeć i mieć jakiekolwiek oczekiwania. Clyde Drexler oszczędził swoich kolegów z zespołu, za to napiętnował Isaiaha Ridera, o którego przypadku pisałem ostatnio dość wyczerpująco. Innym rozmówcą „wyróżniającym” zawodnika spoza swojej drużyny był Mitch Richmond, który mianem niewypału określił Ledella Eacklesa, łowcę punktów i kilogramów, o którym mam w szufladzie gotowy tekst i kto wie, czy już wkrótce go nie użyję.

Dwie ostatnie osoby, które odpowiedziały na pytanie Sir Charlesa to David Robinson i Glen Rice. Obydwaj wskazali dwa klasyczne przypadki, odpowiednio, Lloyda Danielsa (legenda streetballa, którą już na tych łamach opisywałem – według Admirała nie odniósł sukcesu w NBA bo po prostu „działo się w jego życiu zbyt wiele rzeczy”) i Harolda Minera (nigdy nie pozbył się piętna „Baby Jordana”, a Rice dodaje, że „nie potrafił się odnaleźć jako część drużyny”).

Moja pierwsza piątka niewypałów z lat 90? Gdyby brać pod uwagę subiektywną, a nie obiektywną skalę rozczarowania, to na parkiet wybiegłby taki skład:

PG – Shawn Respert

SG – Bo Kimble

SF – Harold Miner

PF – Robert Traylor

C – Chris Webber (od ulubionego zawodnika wymaga się najwięcej)

Jak ktoś ma ochotę się pożalić na swoje niespełnione koszykarskie miłości, to zapraszam do komentarzy.

Otagowane ,

Stanley Roberts

Stanley Roberts

Fun Fact: Gdyby obręcze koszykarskie potrafiły śnić, miewałyby koszmary na temat wieszającego się na nich grubego Stanleya Robertsa.

Choć chudy (ish) Stanley Roberts także ich jakoś specjalnie nie oszczędzał…

Otagowane

Stanley Roberts

Stanley Roberts

Fun Fact: Ta karta ma chyba najbardziej depresyjną notkę na odwrocie ever.

Stanley RobertsStanley Roberts text

Z drugiej strony to karta Stanleya Robertsa. Niby jaka ta notka miała być?

Otagowane

Mniej znane grubasy z NBA i okolic

Michael Sweetney

Żarty o tuszy Olivera Millera, Eddy’ego Curry, Shawna Kempa, Charlesa Barkleya, ŚP Tractora Traylora, ŚP Kevina Duckwortha, Jerome’a Jamesa, Glena Davisa czy Bryanta Reevesa słyszał każdy. Mogliście nawet słyszeć dowcip o Michaelu Sweetneyu (aktualne foto powyżej), który przed tym sezonem starał się o powrót do NBA w barwach Celitcs (heh – pamiętam, że gdy grał w Knicks, na forach internetowych byli tacy, którzy twierdzili, że gdy dostanie więcej minut będzie graczem 20/10), ale nie wiem czy z ludzi ważących powyżej 200 kilogramów wypada jeszcze żartować. Tak czy siak ten tekst nie zawiera dowcipów z brodą, bo traktuje o mniej znanych grubasach, których drogi w różny sposób krzyżowały się z drogami NBA.

Dexter Pittman. Ci, którzy wiedzą, że ktoś taki w ogóle gra w NBA (i to po siedem minut na mecz w barwach Miami Heat) mogą pomyśleć „eee tam, przesada z tym grubasem, ot 140 kilo konkretnego centra”.

I w sumie będą mieli rację, tyle, że Pittman jeszcze parę lat temu wyglądał tak (Pittman po prawej nawet mimo tego, że gość po lewej ma na koszulce napis „Pitt”):

Dexter Pittman

Zanim Dexter trafił na University of Texas ważył 180 kilo. Gdy pojawił na kampusie schudł już poniżej 170, ale i tak z powodu wagi nie był w stanie w pełni trenować. A jak trenował, to wyglądało to zapewne tak:

Ostatecznie dzięki bardzo ciężkiej pracy udało mu się schudnąć i znaleźć miejsce w NBA. Brawo. Na tym jednak koniec dobrych wiadomości.

Thomas Hamilton. Choć oficjalnie jego waga to 150 kilogramów, gdy jako Celt debiutował w NBA w sezonie 95/96 (miało to miejsce dopiero pod koniec sezonu, ponieważ wcześniej był albo kontuzjowany albo zawieszony albo akurat jadł) ważył sporo ponad 160. Nie wiem ile ważył gdy w 2002 roku próbował wywalczyć miejsce w składzie New Orleans Hornets.

Thomas Hamilton

Mimo swojej nadwagi w sezonie 99/00 udało mu się po 4 latach przerwy zahaczyć w NBA i nawet wystąpić siedem razy w pierwszej piątce Houston Rockets. Oczywiście szybko poddały się jego plecy i Hamilton już na parkiety NBA nie wrócił. Gdy jest się w hali NBA i wytęży się słuch podobno można usłyszeć oddech ulgi owych parkietów.

John Williams. Wiesz że masz problemy z wagą, gdy dzielisz ksywę z przenośną kuchenką.

John "Hot Plate" Williams

Co prawda oficjalnie John „Hot Plate” Williams (nie mylić z Johnem „Hot Rodem” Williamsem) ważył „tylko” 107 kilo ale przy jego wzroście (203 cm) i fakcie bycia zawodowym atletą wystarczyło to, aby być głównym obiektem żartów o grubasach w latach 80 tak naprawdę (przy wzroście nieco ponad dwóch metrów) zdarzało mu się ważyć do 133 kilogramów (które jednak nie przeszkodziły mu w udanej karierze, zwłaszcza w barwach Bullets w latach 86-91 i oczywiście nie przeszkodziły mu w byciu głównym obiektem żartów o grubasach w latach 80. i na początku lat 90.).

Stanley Roberts. Gdy Roberts grał w Rockets i ważył ponad 140 kilogramów, ówczesny kolega z zespołu, Charles Barkley, powiedział mu: „Wiesz Stanley, mógłbyś być świetnym graczem, gdybyś nauczył się dwóch słów: jestem najedzony.”

Stanley Roberts

Zastanawiałem się, czy Roberts to w tym towarzystwie nie jest zbyt wyświechtanym przykładem grubasa, ale za to cytaty z Charlesa Barkleya nie zestarzeją się nigdy.

DeAndre Thomas. Mam do wszystkich Czytelników wielką niczym sam Thomas prośbę. Nie czepiajcie się. Nie teraz. Bo, widzicie, DeAndre Thomas nigdy nie miał większych związków z NBA poza kilkoma dniami w 2010 roku spędzonymi jako zawodnik Fort Wayne Mad Ants. Jest to jednak okaz zbyt dorodny aby pominąć go na takiej liście.

DeAndre Thomas

Na dodatek jest to być może jedyny profesjonalny koszykarz, który został wywalony z drużyny w przerwie meczu. Ostatnio tułający się za koszykarskim chlebem po różnych dziwnych miejscach Thomas był zawodnikiem zespołu grającego w Premier Basketball League, Lawton-Fort Sill Cavalry. W przerwie jednego z meczów, ważący 145 kilo przy wzroście 203 cm skrzydłowy pokłócił się z trenerem, byłym graczem NBA, Michaelem Rayem Richardsonem a ten mając już dość leniwego i wyszczekanego DeAndre postanowił zwolnić go w trybie natychmiastowym.

Daniel Artest. Podobnie jak DeAndre Thomas, Daniel Artest, brat Metta World Peace’a, nigdy nie zagrał w NBA (ba – w zasadzie to nigdy nie grał w zorganizowaną koszykówkę poza epizodem w 3. lidze niemieckiej), ale był w 2007 na testach w Sacramento Kings, co wystarczy aby zaliczyć mu udokumentowany związek z ligą. Aby przyjąć go w poczet grubasów wystarczy zaś odnotować, że gdy był na owych treningach w Sacramento, to przy wzroście ledwo ponad 190 centymetrów ważył 135 kilo.

Daniel Artest

I jeszcze twierdził, że jest szybki i zamierza grać jako shooting guard, czym samym stworzył nowe standardy niedorzecznych wypowiedzi sportowców. A potem je zjadł (przepraszam, miało nie być dowcipów z brodą).

BONUS: Renardo Sidney i Joshua Smith. Obydwaj będą próbować niedługo swoich sił w drafcie (Sidney pewnie w 2012, Smith może dopiero w 2013) i obydwaj mają spore szanse na wybór więc na upartego można im flirt z NBA zaliczyć już teraz. O Sidneyu (127 kg) mówi się, że to Oliver Miller naszej generacji…

Renardo Sidney

A z kolei Smith (140 kilo) prezentuje się tak:

Joshua Smith

Ja zaczynam szykować dowcipy.

Otagowane , , , , , , , ,