
Fun Fact: Sarunas Marciulionis zrobił w swoim życiu dużo dobrego dla innych ludzi.
Nie uskuteczniłem żadnego głębokiego researchu na temat jego działalności charytatywnej, ale mam w pamięci wystarczająco dużo przykładów. Pomógł załatwić biednemu litewskiemu chłopcu sztuczną zastawkę serca. Innej krajance – małej dziewczynce urodzonej bez dolnej szczęki – zasponsorował wyprawę do USA i operację. Niemal w pojedynkę zorganizował reprezentację koszykarską Litwy po upadku Związku Radzieckiego. Casualowo pojawiał się tam, gdzie akurat było trzęsienie ziemi i pomagał poszkodowanym.
Osobiście zaliczam też do jego wspaniałomyślnych gestów nie obicie ryja Donowi Nelsonowi, który względem debiutującego w NBA Sarunasa zachowywał się jak buc, ciągle go obrażając i żartując z niego – także w trakcie meczów, z kibicami w pierwszych rzędach (fason buźki trenera uratowało to, że Marciulionis prawie nie rozumiał angielskiego, syn Nelsona, Donnie, był jego przyjacielem a Don w końcu sam sobie uświadomił, że przegiął).
Jeśli prawdą jest, że dobra karma wraca, to w przypadku Sarunasa zdecydowanie przydałby się jej jakiś GPS. Nie dość, że przez jego zaangażowanie w różne społeczne inicjatywy rozpadło się jego małżeństwo, to Litwin miał też wielkiego pecha, jeśli chodzi o kontuzje.
Już jako rookie grał z kontuzją pleców, której nabawił się w trakcie upadku po nieudanym wsadzie. Z jej powodu, przez pewien czas bał się korzystać, ze swojej najgroźniejszej broni, czyli wjazdów pod kosz. Marciulionis przyznał, że jego ciało potrzebowało półtora roku, żeby dostosować się do fizyczności NBA. W tym czasie – i z bluzgającym Nelliem nad głową – i tak nie grał źle. Naspidowany amoniakiem, w debiutanckim sezonie rzucał po 12 punktów (szósty najlepszy wynik wśród żółtodziobów) z prawie 52-procentową skutecznością.
Jako drugoroczniak wypadł minimalnie gorzej (11 punktów, 51%), ale opuścił aż 32 mecze z powodu kontuzji kolan. Najpierw stracił miesiąc gry po tym, jak na początku stycznia 1991, po jego nodze przetoczył się Byron Scott (diagnoza: naderwanie więzadła pobocznego przyśrodkowego w lewym kolanie). Kontuzję odnowił w piątym meczu po powrocie na parkiet – tym razem przyjmując na siebie szarżę Sama Mitchella – i znów dochodził do siebie przez miesiąc. Na playoffy był już jednak w pełni gotowy, bo w czterech meczach wygranej serii ze Spurs, rezerwowy Wojowników zdobywał średnio prawie 18 punktów na niesamowitej skuteczności 58,5%, co był przedsmakiem tego, co Marciulionis dokona w kolejnych rozgrywkach (choć niestety w drugiej rundzie trafiał już tylko niecałe 42% swoich rzutów, a Warriors zostali odesłani do domu przez Lakers).
Sezon 1991/92 wreszcie zamknął usta wszystkim narzekającym na rozczarowujące wyniki europejskich gwiazd w NBA. Wcześniej doceniano potencjał młodziutkiego Vlade Divaca, ale narzekano, że zarabiający spore pieniądze Drażen Petrović i Marciulionis powinni być gwiazdami, a nie średniakami. I wtedy Petrović stał się nagle 20-punktowym strzelcem w Nets, a Sarunas – prawie najlepszym rezerwowym w całej lidze (był drugi w głosowaniu na Sixth Man Of The Year za innym Europejczykiem, Detlefem Schrempfem). Ten jeden, jedyny raz w pełni zdrowy (choć i tak z powodu kolan opuścił 10 meczów), Litwin nie brał jeńców. Rzucał z ławki prawie 19 punktów w każdym meczu (trafiał niecałe 54% swoich rzutów), a obowiązek pilnowania go i brania na siebie impetu, z jakim atakował kosz był w tamtym sezonie jedną z najmniej przyjemnych fuch NBA (obok bycia frontem koszulki New York Knicks w trakcie gdy noszący ją zawodnicy celebrowali udane zagrania zderzając się klatami). Dawał swojej drużynie jeden punkt co 1.55 minuty – wynik, który w tamtym sezonie osiągnęli tylko Michael Jordan, Clyde Drexler i Karl Malone – a w playoffach wrzucił jeszcze wyższy bieg, notując średnio po 21.3 punktu oraz 5 asyst (co nie przeszkodziło wiecznie kombinującemu Donowi Nelsonowi podjąć latem próby przehandlowania go za pick w drafcie 1992, żeby wybrać z nim Adama Keefe’a). To był absolutny szczyt jego kariery, zwieńczony zdobyciem po sezonie najcenniejszego brązowego medalu olimpijskiego w historii.
To by jednak było na tyle, jeśli chodzi o brak pecha Sarunasa. We wrześniu 1992, dzień przed wylotem z Litwy do Stanów na obóz przygotowawczy, przewrócił się biegając po lesie i złamał kość strzałkową.
Na boisko wrócił dzień przed wigilią, wystąpił w 30 spotkaniach (17.8 PPG w tym czasie), a potem stracił resztę sezonu przez zapalenie prawego ścięgna Achillesa.
Prawie równo rok po wypadku w litewskim lesie, 29-letni już wtedy Sarunas, przygotowywał się do sezonu grając sparing w hali kalifornijskiego St. Mary’s College. TRZASK. Zerwane więzadło ACL w prawym kolanie – kontuzja, która w tamtych czasach wciąż jeszcze trochę brzmiała jak wyrok dla zawodników opierających swoją grę na sile i szybkości. Miesiąc później identyczną kontuzję, tyle, że w lewym kolanie, złapał Tim Hardaway i obydwie gwiazdy Warriors straciły cały sezon (przypominam, że to ten sezon, w którym szalał Chris Webber i Latrell Sprewell).
Tym razem Don Nelson nie czekał na powrót Litwina do zdrowia. Latem 1994 wymienił go za innego topowego rezerwowego (choć trochę już podstarzałego), Ricky’ego Pierce’a, do którego Seattle Supersonics dorzucili jeszcze świeżo wybranego z 11 pickiem w drafcie Carlosa Rogersa. Choć Marciulionis zagrał 66 spotkań (tym razem zawiodła stopa… dodajmy jednak, że Pierce miał w Oakland jeszcze więcej problemów ze zdrowiem i wystąpił tylko w 27 pojedynkach), to nie spełnił oczekiwań Ponaddźwiękowców. I vice versa: „Rooney” grał najmniej w karierze i choć przekonywano go, że w playoffach będzie pełnił kluczową rolę, to – mimo że był zdrowy – nie zagrał w nich ani minuty (cóż, przynajmniej nie brał udziału w kolejnym obsranku Sonics) i ostatecznie poprosił George’a Karla o transfer (a sportową złość wyładował na EuroBaskecie, gdzie zdobył srebrny medal dla Litwy i został wybrany MVP turnieju ze średnią ponad 22 punktów na mecz).
Na kolejny sezon wylądował w Sacramento. Kolana działały jako-tako do końcówki stycznia, kiedy to okazało się, że jedno z nich potrzebuje artroskopowej operacji. Wrócił po miesiącu i już w drugim starciu zerwał mięsień czworogłowy uda. Trzeba jednak powiedzieć, że kiedy grał – robił różnicę. Z nim w składzie, wiecznie przegrywający Kings mieli bilans 32-21. Bez niego, ich drużynowy wynik to 7-22. Rzucający po 10 punktów na mecz Litwin wydatnie przyczynił się więc do pierwszego od dziesięciu lat awansu Królów do playoffs (i jedynego w erze Mitcha Richmonda).
W postseason nie udała mu się zemsta na poprzedniej drużynie (Sacramento przegrało z Seattle 1-3, a Marciulionis miał fatalną skuteczność z pola – 27.6%), ale za to udało się wywalczyć kolejny olimpijski brązowy medal w Atlancie (w meczu o trzecie miejsce, Sarunas miał 16 punktów i 9 zbiórek, choć między playoffami a igrzyskami przeszedł kolejną artroskopową operację kolana).
Wygasający kontrakt Marciulionisa skusił Denver Nuggets, szukających chętnych na napiętnowanego aferą z hymnem, Mahmouda Abdula-Raufa. Do transferu doszło jeszcze przed draftem 1996.
Były wtedy jasne trzy rzeczy.
Pierwsza: że generalny menadżer Bryłek, Bernie Bickerstaff oszalał (patrz: poprzedni wpis).
Druga: że Marciulionis nie będzie kluczowym graczem w Denver.
Trzecia: że prędzej, czy później, jego pech znowu uderzy. I tym razem było to prędzej: nieco ponad miesiąc po starcie sezonu, w meczu ze swoją pierwszą drużyną, Golden State Warriors, zerwał więzadło kolanowe i znów poszedł pod nóż.
Tym razem jego ciało miało dość. Te 17 meczów w koszulce Denver było ostatnią przygodą Litwina z parkietami NBA (choć tamten sezon nie poszedł na marne, Sarunas spędził wówczas mnóstwo czasu z działem marketingu Nuggets i poznawał zasady zarządzania klubem – tę wiedzę miał później wykorzystać w swoich licznych przedsięwzięciach biznesowych). Już w styczniu 1997 wydawał się pogodzony z losem. Powiedział wówczas w jednym z wywiadów: „Nie chcę już więcej robić sobie krzywdy. Czasami koszykówka nie jest zbyt przyjemna.”
Reasumując: przez wszystkie te kontuzje, dostaliśmy tak naprawdę jeden prawilny sezon Sarunasa w NBA. Szkoda, bo naprawdę zasłużył na więcej.
Z drugiej strony, jako trzynastolatek bawiący się na osiedlu w robienie bomb z pudełek po zapałkach i prochu, był o krok od zakończenia kariery zanim jeszcze ją zaczął. Jedna z „zabawek” wybuchła mu wtedy w twarz. Sarunas stracił wzrok i był tak pokiereszowany, że trzeba było przenieść go do izolatki, bo jego wygląd straszył inne dzieci na oddziale pediatrycznym.
Marciulionis cudownie wyzdrowiał po miesiącu. Znów widział, a rany twarzy w końcu ładnie się zagoiły (tak ładnie, że Sarunas już kilka lat później mógł zapuścić konkretnego wąsa). Wypadek, nie tylko nie przekreślił kariery, ale zahartował jego charakter i pchnął na ścieżkę przyszłych sukcesów. Może i ta dobra karma Marciulionisa czasem skręcała źle w Albuquerque, ale ważne, że dotarła na czas do Kowna.
