Fun Fact: Niemal równo 33 lata temu, 27 lutego 1992, Philadelphia 76ers ponieśli najgorszą porażkę w historii klubu, przegrywając 84:136 z Charlotte Hornets (52 punkty straty były rekordowym zebranym łupniem tylko niecały rok, bo już w kolejnym sezonie przegrali 56-cioma z Sacramento Kings i, miesiąc później, z Seattle Supersonics). Było tak źle, że Charles Barkley już w trzeciej kwarcie uznał, że rywale niepotrzebnie śrubują wynik (nie wiem, Charles, może w takim razie twój zespół spróbowałby przeszkodzić im jakoś w zdobywaniu punktów?) i wyżył się na J.R. Reidzie, rzucając w niego piłką.
W trakcie bójki, która wywiązała się na parkiecie, siedzący wówczas na ławce, Jayson Williams, wbiegł na boisko i uderzył w głowę Reida (warto dodać, że wspólne zadymy Jaysona i Sir Charlesa były w tamtych czasach na porządku dziennym).
Młody skrzydłowy Sixers dzień później został zawieszony przez ligę na dwa mecze i ukarany grzywną, dlatego Barkley postanowił w kolejnym spotkaniu złożyć mu hołd i wystąpił w butach z napisem „JASON”.
Więcej niż jedno źródło powołując się na Sporting News, podało, że gdy dziennikarze zwrócili po meczu uwagę na źle przeliterowane imię kolegi, Chuck powiedział: „oj tam, on i tak mało gra”…
…i choć to miała być puenta tego wpisu, to krótki research nieco podważa tę historię.
To znaczy bójka i zawieszenia na pewno miały miejsce, ale część z butami i bazgrołami Sir Charlesa jest już podejrzana.
Linkowałem wcześniej artykuł z LA Timesa, który o niej wspomina, widziałem też wzmiankę w Asbury Park Press…
…ale dlaczego obydwa źródła piszą o tym dopiero miesiąc po zajściu?
Jej autentyczność z jednej strony potwierdzałaby historię o obuwniczym hołdzie, ale z drugiej – zaprzeczałaby literówce, o której donosiło, cytowane przez inne źródła, Sporting News.
Czy miesiąc po incydencie, ktoś w Sporting News po prostu wymyślił dowcip o Charlesie Barkleyu, który inni podłapali? A może ktoś oszukał dom aukcyjny preparując pamiątkę, ale sam się pomylił, podpisując buty bez błędu? Lub też dowcip był tylko częściowo nieprawdziwy i rozklekotane trampki są autentyczne? W każdym razie ta historia brzmi, jakby napisał ją sam Jayson Williams, którego autobiografia „Loose Balls” jest pełna naciąganych lub zmyślonych anegdot.
Fun Fact: W poprzednim poście pisałem o frustrującym początku przedolimpijskich sparingów reprezentacji USA w 1996 roku, czyli trudnym meczu z Select Team, w którego połowie kadrowicze przegrywali siedemnastoma punktami, ostatecznie wygrywając go ledwie 96:90. Wspomniałem także o ciągu dalszym – dwóch bardzo przekonujących zwycięstwach z kolejnymi rywalami, Brazylią i Chinami, które trochę uciszyły krytyków trzeciego Dream Teamu.
Czwartym przeciwnikiem Amerykanów była jednak Australia, która znowu zepsuła wszystkim humory.
Wynik meczu nie miał tu większego znaczenia. Gracze NBA po kilku minutach wyrównanej gry odskoczyli na kilkanaście punktów i pilnowali bezpiecznej przewagi przez całą drogę do zwycięstwa 118:77, ale kosztowało ich to sporo sił i jeszcze więcej nerwów.
Boomers bowiem nie dali się zdominować fizycznie rywalom i na ich twardą obronę odpowiedzieli nieustępliwością. Kibice w Salt Lake City, liczący na jednostronny Mecz Gwiazd, pełen kontrataków kończonych efektownymi zagraniami, dostali przepychankę, w której USA musiało wyszarpywać każdy punkt. Już mniej więcej w połowie pierwszej części gry, Karl Malone, po zderzeniu ze stawiającym zasłonę Andrew Vlahovem, uderzył go przedramieniem w szczękę i panowie przez krótką chwilę wzięli się na klaty. Nikt jednak tego dnia nie był bardziej sfrustrowany niż Charles Barkley, który parę minut później trafił ramieniem Andrew Gaze’a i ściągnął go bezpardonowo do parteru podczas walki o zbiórkę. Potem niebezpiecznie podciął rzucającego za trzy Shane’a Heala, który doskoczył do Chuckstera, rzucając mu w twarz stek wyzwisk i sprzedając bodiczka. Niewiele później, podczas przerwy w grze, Heal i Barkley złapali się za koszulki, ale sytuację szybko załagodzono.
Nie wiem, czy Krągły Pagórek Zbiórek wiedział, że Australijczyk trenował boks, ale rozsądnie powstrzymał się od eskalacji.
Zanim jeszcze wybrzmiał gwizdek kończący połowę, można było zobaczyć lekką scysję między Shane’em i nakręconym Garym Paytonem. Wkurzony Sir Charles, schodząc na przerwę ułożył swoją dłoń w kształt pistoletu, wycelował i oddał strzał w Australijczyków (choć chyba wiadomo, w którego z nich konkretnie). Zrobił to centralnie przed kamerą TNT:
Amerykanie byli wkurzeni, że przeciwnik stawia opór, a Shane Heal dodatkowo ukradł im show.
Trafiał trójkę za trójką, oddając swoje rzuty nie tylko z dala od międzynarodowej linii rzutu z dystansu, ale i dobry krok od linii NBA-owej, nie bojąc się odpalać nawet z bocznych logo. Był jak Marty McFly przedstawiający rock’n’rolla licealistom w 1955 roku, bo ludzie mieli przywyknąć do takich popisów dopiero 20 lat później.
W całym meczu Heal zdobył 28 punktów i umieścił w koszu 8 z 12 rzutów za trzy.
Na rewanż nie trzeba było długo czekać. Australia i USA spotkali się w półfinale turnieju olimpijskiego i znów stoczyli twardy bój, wobec którego wynik – 101:73 – ponownie nie był sprawiedliwy.
Choć Boomers przegrali mecz o brązowy medal z Litwą, byli i tak autorami największego sukcesu w historii basketu na Antypodach. Shane miał przeciw Stanom 19 punktów i 4 trójki (na 8 prób). Z Barkleyem tym razem się nie poprztykał, za to po latach wspominał, że uwziął się na niego Payton, trajkocząc mu do ucha różne głupoty i groźby od pierwszej wspólnej minuty na parkiecie. Heal też miał dla niego parę słów:
„Koleś, jak już dostaniesz te swoje 89 milionów dolarów [ze świeżo podpisanego przedłużenia kontraktu z Sonics – przyp. red], to w pierwszej kolejności kup sobie rzut z wyskoku.”
Gdy 26-letni Shane – który parę miesięcy wcześniej nie pojawiał się w notatniku żadnego ze skautów z NBA, a teraz miał oferty pracy od sześciu klubów – trafił w końcu do najlepszej ligi świata, Gary czekał. Jeśli tylko pokrył im się czas gry – co nie było aż tak częste, bo Timberwolves wystawiali Australijczyka średnio tylko na 5.5 minuty w 43 spotkaniach – Payton szybko wracał do przerwanego w Atlancie trash-talku.
Ale i tym razem Shane Heal miał ciętą ripostę:
(Tak, na blogasku była już mowa o tym meczu, ale to było w czasach, gdy nie posiadałem żadnej karty Shane’a Heala i musiałem dokonać wrogiego przejęcia posta o Terrym Deherze)
Podczas wyjazdu na mecz do Houston, gdy czekał na windę hotelową, usłyszał nagle, że ktoś krzyczy do niego „Aussie!” – okazało się, że to Charles Barkley, z którym uciął sobie następnie miłą pogawędkę. Jeśli Heal śledził wywiady z Sir Charlesem po ich olimpijskim pojedynku, to wiedział jednak, że jego irytacja ze sparingu szybko przerodziła się w szacunek. Zapytany o Shane’a, Chuckster powiedział wówczas, oczywiście z wrodzoną niezdolnością do nie wbicia komuś szpili:
„Ten mały dzieciak jest twardy. Mam nadzieję, że zagra w NBA. Nie ma za grosz zdrowego rozsądku, więc będzie doskonale pasował do tych wszystkich JR Riderów.”
Niestety zdrowego rozsądku zabrakło Healowi po pierwszym sezonie w USA, gdy sfrustrowany grzaniem ławy oraz kontuzją łydki, złapanej po udanych występach w lidze letniej, poprosił Wolves o unieważnienie trzyletniego kontraktu.
Choć klub namawiał go na spokojną rehabilitację (miała potrwać cztery miesiące) i obiecywał szansę na wejście w rolę drugiego point guarda, zniesmaczony Australijczyk o zerowej cierpliwości chciał natychmiast wrócić do ojczyzny, także ze względu na żonę i dwójkę malutkich dzieci, które niezbyt dobrze czuły się w Minneapolis.
Ten jeden raz Shane nie podjął rzuconej rękawicy i w wywiadach przyznaje, że to był błąd. Nie cofał się w końcu ani przed Barkleyem, ani przed Paytonem, ani przed Kevinem Garnettem, który kiedyś na treningu rzucił go w plecy spaldingiem, a Heal złapał piłkę, pobiegł za KG i z całej siły cisnął nią w jego twarz. Nie cofnął się też w 2000 roku przed Vince’em Carterem, bo, widzicie, sparingi USA-Australia nie mogły tak po prostu nie flirtować z przemianą w barową bijatykę.
Kto odciągnął Cartera od Heala?
Oczywiście Kevin Garnett. On wiedział najlepiej, że z nim nie warto zaczynać.
Kto był blisko całego zajścia (widać to wszystko lepiej w dłuższym fragmencie transmisji z tamtego meczu), ale gdy wmieszał się w nie Heal, nagle zniknął? Gary Payton. Dla niego także, to nie było pierwsze rodeo z gościem o tlenionych włosach i ksywie „The Hammer”.
Fun Fact: Nie mogłem się zdecydować, która stylówka Krągłego Pagórka Zbiórek jest bardziej zjawiskowa, dlatego ten post ilustrują dwie karty. Łatwiej było mi wybrać temat tego posta, bo chciałem w nim uwiecznić jeden z najzabawniejszych, choć mniej znanych żartów Sir Charlesa.
19 kwietnia 1990, Philadelphia 76ers stawili się w Detroit na mecz z Pistons. Gospodarze mieli już zapewnione pierwsze miejsce w Konferencji Wschodniej, ale goście walczyli wciąż o wygranie Atlantic Division, co ostatnio udało im się siedem lat wcześniej. Obydwa zespoły wiedziały też, że ich losy mogą się za chwilę skrzyżować w playoffs. No i do tego wszystkiego po prostu się nie lubiły.
W ogniu było więc już wystarczająco dużo oliwy, ale Charles Barkley czuł się tego dnia wyjątkowo szczodrze. Dlatego przerwał przedmeczowe przygotowania, napisał krótki list, zawołał chłopca od podawania piłek i kazał mu zanieść go do szatni Tłoków.
Adresatem był Bill Laimbeer, a treść liściku brzmiała podobno:
„Drogi Billu,
pierdol się.
Z wyrazami miłości, Charles.”
Nic dziwnego, że tamten mecz zakończył się największą wówczas bójką w historii NBA, do której eskalacji doprowadził zresztą właśnie Charles Barkley, tym razem wysyłając Laimbeerowi pięściowy telegram prosto w twarz. To ta bójka, w której Billa pomścił Scott Hastings, uderzając po taniości Chuckstera, nie tylko przyszpilonego wtedy do ziemi, ale też odwróconego plecami. Już to robiłem w trakcie Tygodnia Scotta Hastingsa, ale raz jeszcze zalinkuję do opisu zdarzenia ze Sports Illustrated oraz do zapisu wideo zajścia.
A wszystko zaczęło się od krótkiej wiadomości od Barkleya do Laimbeera.
Fun Fact: Przygoda Charlesa Barkleya w Phoenix zaczęła się wspaniale – od nagrody MVP i występu w finałach – ale skończyła się raczej gorzko. Po trzech rozczarowujących pofinałowych kampaniach (dwie drugie rundy i jedna pierwsza po sezonie z bilansem 41-41), 33-letni Sir Charles ogłosił, że jeśli nie trafi do drużyny walczącej o mistrzostwo, zakończy karierę.
Gwiazdora nie udało się udobruchać, a Suns wykorzystali krótkowzroczność Rockets, zgadzających się w zamian za Barkleya wysłać do Arizony dwóch gości, którzy mogli zostać liderami zespołu ery post-hakeemowej, czyli Sama Cassella i Roberta Horry’ego (uzupełniając transfer Markiem Bryantem i Chuckym Brownem). To wszystko zadziało się w sierpniu 1996 roku, ale Słońca były bliskie jeszcze ciekawszej wymiany z udziałem Rakiet już w lipcu. Barkley powiedział wtedy, że trójstronny deal z udziałem Nuggets został unieważniony przez ligę ze względu na złamanie przepisów dotyczących rekrutacji (czyli niesławnego w dzisiejszych czasach „tampering”). W ramach tego transferu Chuckster trafiłby do Houston, Cassell i Horry do Denver, a do Phoenix miał powędrować Dikembe Mutombo (ostatecznie podpisał kontrakt z Hawks, którzy zresztą także rozmawiali z Suns na temat Sir Charlesa).
Phoenix odpowiedniej wymiany szukało jednak jeszcze przed draftem. Trzy dni przed naborem plotkowano, że Krągły Pagórek Zbiórek próbowano wcisnąć Dallas Mavericks. Ceną był Jim Jackson oraz pick Teksańczyków. Gdyby ten trade doszedł do skutku, Słońca w drafcie 1996 miałyby 9 i 15 wybór. Ten drugi mogli wykorzystać tak, jak to zrobili w rzeczywistości – na Steve’a Nasha – ale z pierwszy z nich, zamiast na Samakiego Walkera, przeznaczyć mogli np. na Kobe’ego Bryanta.
Inna plotka transferowa z tamtego okresu: Charles Barkley do Pacers. Indiana znalazła się na liście życzeń byłego MVP (obok Rockets, Bulls i Knicks) i dysponowała dziesiątym pickiem w drafcie po wcześniejszej wymianie z Nuggets. Zgadywano, że pakiet jaki szykowano dla Suns zawierałby też Derricka McKey i/lub któregoś z „braci” Davis.
Gdyby w latach 90. istniało Trade Machine, to przegrzewałoby się już w styczniu, gdy w prasie można było przeczytać takie pomysły na pozbycie się niezadowolonego skrzydłowego, jak wymiana z Knicks za Anthony’ego Masona lub Charlesa Oakleya, deal z Bulls za Toniego Kukoca i Billa Wenningtona czy trójstronna wymiana z Lakers i Nuggets, w której ekipę z Kolorado wzmacniają Cedric Ceballos i Vlade Divać, a w Arizonie ląduje Mutombo. Pomysłów było tyle, że do plotek załapali się nawet Clippersi, których haczykiem był obiecujący rookie Brent Barry.
Sporo tu historii z cyklu „co by było gdyby”, tyle że niestety czas miał pokazać, że Charles Barkley najlepsze lata miał już za sobą. Rakiety z nim w składzie liczyły się tylko jeden sezon (zakończony przegranym finałem konferencji po rzucie Johna Stocktona), a najsłynniejszym highlightem z Sir Charlesem w koszulce Rockets jest jego wymiana uprzejmości z Shaquille’em O’Nealem.
Fun Fact: Nie ma takiego przysłowia jak „Przyjaciel mojego przyjaciela jest moim wrogiem”, ale gdyby było, idealnym przykładem byliby najlepsi kumple Michaela Jordana – Charles Oakley i Charles Barkley.
SB Nation zmontowało powyższe wideo w kwietniu 2018 roku i tylko dlatego pominięto najnowszą odsłonę beefu z maja 2018, kiedy to pojawiła się nowa reklama Barkleya…
Żeby było zabawniej, ledwie dwa miesiące później, pojawiła się ta oto produkcja:
Tak w ogóle, to nie przypominam sobie żadnej innej reklamy telewizyjnej, w której wystąpił legendarny sprzedawca Liści Zagłady, a szybki youtube’owy research potwierdza, że – choć były przynajmniej jeszcze dwa takie przypadki – to Oakley miał zdecydowanie mniejszy potencjał marketingowy niż jego imiennik-łamane-na-nemesis.
(Tu Oak w towarzystwie kumpli z Nowego Jorku… swoją drogą, ciekawe, spoliczkował Charlesa Smitha po jego NIE-game-winnerze w playoffowym starciu z Bulls…
…a tu epizod (wait for it…) w wysokobudżetowej kampanii Sprint, z udziałem Kevina Duranta… swoją drogą, ciekawe, czy spoliczkował KD po jego przejściu do Warriors…)
Fun Fact: Choć Charles Barkley nie trenował, dużo jadł, pluł na małe dziewczynki i wygadywał głupoty, był (i jest po dziś dzień) ulubieńcem wszystkich. Jestem fanem wszystkich starych reklam z koszykarzami, a Sir Charles był ich bohaterem wyjątkowo często. Jego charakter i styl gry powodował, że również wyjątkowo często występował w reklamach animowanych.
Tutaj solo:
Tutaj z kolegami z Dream Teamu (John Stockton i Chris Mullin nigdy nie byli tacy cool):
Tu zaś razem ze społecznym przesłaniem dbania o serce:
W tym towarzystwie nie może zabraknąć reklamy z Godzillą, która co prawda nie jest rysunkowa, ale zainspirowała narysowanie kultowego w tych kręgach komiksu:
Warto też wspomnieć, iż rysunkowe wersje Charlesa Barkleya pojawiały się też w mniej lub bardziej znanych kreskówkach, w tym na przykład w animowanej wersji „Clerksów” Kevina Smitha (Chuckster podkładał głos swojemu bohaterowi):
Dacie radę rozpoznać wszystkich koszykarzy w scenie w windzie?
Fun Fact: Żaden z „facts” na MMJK nie był aż tak „fun” jak „fun” musiał być kampus Uniwersytetu Auburn w latach 1982-1984 gdy jednocześnie mieszkali na nim Charles Barkley i Chuck Person.
Wczorajszy post i komentarz pod jego zajawką na Facebooku przypomniało mi jaką kopalnią unikatowych zdjęć są odwroty kart firmy Skybox z pierwszej połowy lat 90. Moja ulubiona seria to pierwsza odsłona rocznika 91-92 za genialne akcenty w postaci swetrów Billa Cosby’ego i koszul, na których działo się więcej niż na trykocie Houston Rockets po przeprojektowaniu w 1995 roku.
Choć pierwotnie miał to być materiał na 10 osobnych wpisów, uznałem, że lepszym hołdem dla swetrów i koszul z odwrotu kart Skyboxa będzie podejście bardziej zbiorcze (choć nie wyczerpujące tematu). Oto jego bohaterowie:
Terry Porter i jego sweter
Kendall Gill i jego koszula
Charles Barkley i jego koszula
Clyde Drexler i jego sweter
Tod Murphy i jego sweter (bonus: golf)
Ricky Pierce i jego koszula
Brad Daugherty i jego koszula
John Stockton i jego… cóż, to raczej bluza a nie sweter, ale nie mogłem się powstrzymać..
Fun Fact: Większość z nas poznała bliżej Charlesa Barkleya gdy zniechęcony nie zakwalifikowaniem się Sixers do playoffów w 1992 roku (po latach solidnych sezonów zasadniczych i przedwczesnych odpadnięć z postseason), zażądał transferu i przeszedł do Phoenix Suns. Zostawiał skład, który w rozgrywkach 91/92 wygrał 35 meczów, a jego podstawowymi zawodnikami, poza Barkleyem, byli Hersey Hawkins, Johnny Dawkins, Armen Gilliam, Ron Anderson, Charles Shackleford i Manute Bol. Ciekawa mieszanka, ale Sir Charles nigdzie z nią nie zmierzał. Dlatego odszedł, a Sixers nie dostali w zamian niczego wartościowego i do czasu natchnionej współpracy Allena Iversona i Larry’ego Browna byli na dnie.
Era A.I. była warta tych paru lat bez sukcesów, ale prawda jest taka, że Barkley wcale nie musiał odchodzić z Filadelfii i w sezonie 92/93 mógł walczyć o mistrzostwo właśnie z Sixers, a nie z Suns. Wystarczyło tylko nie zmarnować paru okazji draftowo-transferowych za kadencji Chuckstera.
Zacznijmy od Draftu 1984, czyli właśnie tego, w którym wybrano Charlesa Barkleya z numerem piątym. To był oczywiście doskonały wybór 0 padło na franchise playera, który miał już niedługo zastąpić Juliusa Ervinga. Niestety w pierwszym roku Barkleya nie udało się awansować do Finałów, w których dwa lata wcześniej Sixers wywalczyli mistrzostwo (1-4 z Celtics w finałach konferencji), a potem mistrzowski skład został rozbity poprzez, moim zdaniem nieco pochopne, a już na pewno zupełnie nieopłacalne jeśli chodzi o warunki transferu, oddanie Mosesa Malone’a. Była szansa, żeby ten skład bezboleśnie przebudować, ale niestety zabrakło szczęścia i rozumu.
Pierwsza wpadka miała miejsce już w Drafcie 1984. Tak, tak – tym drafcie z Barkleyem. Wszyscy wiemy, że Sixers wykorzystali na niego piąty (pozyskany z Clippers) pick, ale zapomina się, iż mieli wówczas także pick numer 10 (od Nuggets), który zmarnowali na obrońcę Leona Wooda (Wood pograł w Philly dwa lata, a kolejne dwa później wylądował w Europie; dziś jest sędzią NBA), podczas gdy do wzięcia był jeszcze inny obrońca… John Stockton (76ers mieli wciąż Mo Cheeksa na point guardzie, ale rola drugiego rozgrywającego była do wzięcia).
W 1986 roku transfer Malone’a do Bullets (razem z Terrym Catledge’em i dwoma pierwszorundowymi pickami za Jeffa „Twój wujek” Rulanda i Cliffa „NIE, nie ten Cliff Robinson” Robinsona) był ledwie drugim najgorszym ruchem kadrowym. Sixers oddali też swój pierwszorundowy pick (który sami dostali dawniej od Clippers) do Cleveland za zupełnie zwyczajnego koszykarza nazywającego się Roy Hinson. Pick zaś okazał się być pickiem #1. Co prawda Draft 1986 był pełen niewypałów, ale myślę, że gdyby Sixers zachowali jedynkę, także wybraliby Brada Daugherty’ego, który mimo problemów zdrowotnych był jednym z najsolidniejszych centrów przełomu lat 80. i 90. Raczej nie wzięliby Lena Biasa, bo mieli już Barkleya (a jak pamiętacie wybór Biasa okazał się wówczas baaardzo złym pomysłem), a nikt inny nie był równie dobry co Brad (dalsze numery z ’86: Chris Washburn, Chuck Person, Kenny Walker, William Bedford, Roy Tarpley), a tak Barkley zmuszony był rozegrać sezon 86/87 z niejakimi Jimem Lampleyem, Timem McCormickiem i Markiem McNamarą w roli nominalnych centrów.
Sezon 86/87 okazał się też ostatnim dla Juliusa Ervinga. Zmianę warty uczcili wybraniem ze swoim pickiem #16 w Drafcie 1987, kolejnego słabego centra – Niemca Christiana Welpa. Gdyby mieli Brada Daugherty’ego w składzie, może poszukaliby jakiegoś następcy Doctora J na skrzydle… może na przykład wybranego parę numerów później Reggie’ego Lewisa? A tak Welp „poprowadził” 76ers do 36 zwycięstw w regular season i pierwszej playoffowej absencji od 1975 roku. Daugherty w Cleveland rozgrywał sezon kalibru All-Star więc raczej nie ma szans, żeby Sixers z nim nie weszli do PO a potem wylosowali miejsce trzecie w Drafcie 1988…
Ale załóżmy, że jednak nie mają Daugherty’ego – tej jednej rzeczy nie zmienili, wzięli jednak Lewisa. Reggie Lewis potrzebował trochę czasu, żeby zamienić się w All-Stara, więc sezon 87/88 odbywa się mniej więcej tak samo. W prawdziwym życiu Sixers wybierają Charlesa Smitha i natychmiast oddają go do Clippers za Herseya Hawkinsa. Hawkins był OK, ale trójkę można było użyć na przyszłego sześciokrotnego All-Stara (w tym pojedynczego MVP tej imprezy), trzykrotnego członka All-NBA 2nd Team oraz jednego z graczy Dream Teamu III – Mitcha Richmonda. Dziurę na centrze mogli załatać rok później Vlade Divacem (w prawdziwym życiu Sixers zamiast Divaca, z 19. pickiem wzięli Kenny’ego Payne’a).
Aha – pamiętacie jak pisałem, o dwóch złych ruchach Philly w 1986 roku? Okazuje się, że były trzy złe ruchy. W ramach niepozornej wymiany z Sonics, 76ers ściągnęli wspomnianego już Tima McCormika oraz Danny’ego Vranesa, oddając Clemona Johnsona oraz pierwszorundowy pick w Drafcie 1989 roku, który okazał się mieć numer 17. Wiecie na kogo Sonics go wykorzystali? Na Shawna Kempa. Gdyby nie „Tim McCormick Trade”, Sixers też mogli. Kurczę, gdyby po prostu wzięli tego Daugherty’ego z jedynką, nie musieli by ściągać McCormicka.
A zatem pozwólmy tej grupce się zgrywać, docierać i zalepiać role playerami i w sezonie 91/92, Miasto Braterskiej Miłości wystawia skład, który – w zależności od losów pierwszego picku 1986 – mógłby wyglądać dwojako:
– wersja z jedynką draftu 1986: John Stockton, Reggie Lewis, Charles Barkley, Shawn Kemp, Brad Daugherty;
– wersja bez jedynki draftu 1986: John Stockton, Mitch Richmond, Reggie Lewis, Charles Barkley, Shawn Kemp/Vlade Divać.
Jakoś wątpię, żeby którykolwiek z tych składów nie zdołał awansować w 1992 do playoffs, albo, żeby Barkley chciał odchodzić do Suns. Chociaż – a co tam – a niech sobie idzie do Phoenix! Myślicie, że skład Stockton-Richmond-Lewis-Kemp-Divać – plus Hornacek, który przyszedł z Arizony – albo skład Stockton-Hornacek-Lewis-Barkley-Daugherty byłby dużo gorszy?