
Fun Fact: Jestem fanem New York Knicks. Od samego początku, na dobre i na złe, czyli wiadomo, że przez te 30 lat głównie na złe. Dlatego z bólem przyznaję, że Reggie’ego Millera da się lubić.
Nie był supergwiazdą, ale był jednym z rewolucjonistów, dzięki którym koszykówka NBA była ciekawsza. Na nietypowym dla swoich czasów stylu gry potrafił zbudować karierę uhonorowaną miejscem w Hall Of Fame. Poza boiskiem jest chyba spoko gościem, który kiedyś pożyczył swoje BMW chłopakowi podającemu piłki na meczach Pacers, żeby miał czym pojechać na bal maturalny. Do tego lubi podawać się za Jamesa Browna, jego flat top z początku lat 90. był jedną z najciekawszych wersji tej fryzury…

…a jego dystans do siebie powoduje, że rzadko odmawiał udziału w głupich reklamach, wśród których jest też poniższy spot:
Miller, Patrick Ewing, Alonzo Mourning i Scottie Pippen w jednym miejscu? W 1996 roku? Byliśmy o włos z wąsów Larry’ego Birda od tego, żeby ta restauracja McDonald’s zamieniła się w bar z filmu „Wykidajło”.
A wracając do Good Guy Reggie’ego, to miał też jeden z ciekawszych przesądów, o jakich słyszałem – po tym jak jego ojciec, po niezbyt udanym meczu w liceum, powiedział, że gra Reggie’ego nie była warta 50 centów, zaczął pod opaskę na swojej lewej ręce wkładać dwie ćwierćdolarówki.
Jak już pisałem – Millera da się lubić.
Ale znacznie fajniej się go nie lubi.
Zwłaszcza, że wizerunek boiskowego złoczyńcy budował pieczołowicie. Kibiców doprowadzał do gorączki białej jak getry Keitha Van Horna oraz bez trudu wyprowadzał z równowagi nawet najbardziej wytrawnych rywali (dla niego nawet Michael Jordan był gotów odejść od swojej naczelnej zasady „będę się rzucał z pięściami tylko na nieatletycznych białasów z własnej drużyny”). Bawił się przy tym tak dobrze, że musiał uważać, żeby nie przekroczyć cienkiej granicy między irytowaniem rywala, a jego motywowaniem. Całą generowaną nienawiść brał na wątłą klatę, a hejterom nigdy nie brakowało amunicji.
Najłatwiej było wyśmiać jego wygląd, który Hank Hersch ze Sports Illustrated określił kiedyś mianem „83 kilogramów ciała, bardzo ciasno naciągniętych na 200 centymetrów nóg, ramion, uszu i szczęki”, a Arnold Schwarzenegger – gdyby w środkowoamerykańskiej dżungli spotkał Reggie’ego mordującego jednego twardziela za drugim – podsumowałby go zapewne słowami „you’re one ugly motherfucker” (choć wiele osób uważa, że lepszym popkulturowym nawiązaniem do aparycji Millera będzie nie „Predator”, a „Star Trek”). Za te wszystkie razy, kiedy wbijał sztylet prosto w serce Twojej ulubionej drużyny (choć akurat Knicks z lat 90. zamiast mięśnia sercowego mieli po prostu dodatkowy biceps), można sobie jednak w pewnym stopniu wybaczyć żarty z oryginalnej urody Reginalda.
Dodatkowo nienawiść do Millera podsycał fakt, że był niepoprawnym symulantem, wykorzystującym z premedytacją swoją patyczakowatość. W historii zapisał się jako prekursor wierzgania nogami podczas rzutu w celu zainicjowania kontaktu z obrońcą, czego liga zabroniła dopiero w 2012 roku. I choć gracz Pacers nie biegał po boiskach już prawie dekadę, to i tak wszyscy mówili o tym przepisie „Reggie Miller Rule”.
Jego rzut był zabójczy, ale brzydki. Po wypuszczeniu piłki, jego ręce wykonywały dziwny ruch do wewnątrz, który dla kibiców – patrzących jak rzut Millera dziurawi kosz ich drużyny – był jak gest Kozakiewicza. To też działało jak oliwa dolana do ognia płonącego w rozsierdzonych adwersarzach.
Gdy ktoś chciał swoją nienawiść ukryć pod płaszczykiem faktów, mógł wytknąć Reggie’emu, że indywidualnie w zasadzie nie osiągnął zbyt wiele, jak na kogoś uznawanego za legendę. Choć miał parę niezłych strzelecko sezonów, to statystyki miał zwykłe (18/3/3 w karierze), był raczej słabym obrońcą, a przez 18 sezonów do Meczu Gwiazd dostał się „tylko” 5 razy. Był liderem jednej z najsolidniejszych drużyn ligi, lecz w głosowaniach na MVP sezonu uzbierał łącznie tylko 3 punkty (dwa w 1998 i jeden w 2000 roku), zadowalając się trzema powołaniami do trzeciej piątki All-NBA. Kto wie, może głosujący dziennikarze także mieli mu coś za złe?
Nawet jeśli ktoś nie życzył źle Reggie’emu to miał problem z powstrzymaniem się od dissu, gdy zobaczył jego talk show. W połowie lat 90. prowadził skierowany głównie dla młodzieży program w lokalnej telewizji. Był podobno bardzo zaangażowany w produkcję „The Reggie Miller Show”, sam wymyślał tematy rozmów i przyciągał bardzo znanych gości (oprócz koszykarskiej śmietanki, wystąpili u niego np. New Kids On The Block i obsada „Ostrego dyżuru” a także były wiceprezydent USA, Dan Quayle), ale jednak było to wszystko bardzo blisko podręcznikowej definicji słowa „cringe” (lub, jeśli ktoś woli, „syndromu bobra”). Miller wchodził na plan w za dużym garniturze i rzucał żart prowadzącego. Resztę 30-minutowego programu wypełniał wywiad i sesja pytań od publiczności. Jeśli nie brzmi Ci to krindżowo, to wyobraźcie sobie, że Andrzej Pluta prowadzi „Rower Błażeja”. A zresztą, nic nie musicie sobie wyobrażać:
A jak już byłeś bardzo, bardzo zły na Reggie’ego Millera, zawsze można było mu pocisnąć, że jest gorszy w kosza od swojej siostry. No właśnie, pomówmy wreszcie o „słoniu w pokoju” (jeśli także jesteś hejterem Knick Killera, to żart o dużych uszach leży na ziemi), czyli karcie ilustrującej ten wpis.
Przedstawia ona naszego „bohatera” odstawionego na bal maturalny, z Cheryl Miller u boku. Bez kontekstu, którego sam nie znam, wygląda to trochę tak, jakby Reg poszedł na studniówkę ze swoją siostrą.
Jednym z największych hejterów Millera na świecie był Tony Gervino, redaktor naczelny magazynu „SLAM” i fan New York Knicks. Nie tylko pilnował, żeby Reggie nigdy nie pojawił się na kultowej okładce pisma, ale nabijał się z niego przy każdej okazji, z których najlepszą była złośliwa publikacja zdjęć właśnie z balu maturalnego. Podobno wtedy zadzwonił do niego zażenowany David Stern, który kazał Gervino odpuścić (kilka lat później Reggie jednak pojawił się na okładce 33. numeru – na jego grzbiecie widniał napis „piekło zamarzło”).
Najwyraźniej koszykarz Pacers miał też antyfanów w Upper Decku, który wypuścił w świat kartę widoczną na samej górze tego tekstu.
Reasumując: Millera nienawidziło się bardzo łatwo.
Przynajmniej jako 42-latek nie zgodził się na powrót z emerytury w sezonie 2007/08. Danny Ainge zaoferował mu wtedy miejsce w składzie Boston Celtics, obok Kevina Garnetta, Paula Pierce’a i Raya Allena, które dałoby mu upragnione mistrzostwo. Miller twierdzi, że był gotów przyjąć propozycję, ale uznał, że ma za mało czasu, aby zacząć sezon w pełni formy. Ainge powiedział potem, że gdyby znał powód odmowy, to zapewniłby weteranowi tyle czasu na trening, ile tylko trzeba. Dzięki temu nieporozumieniu, Reggie nie złamał jednak serc całemu stanowi Indiana i uniknął znacznego wydłużenia listy swoich wrogów.
Super wpis, mnóstwo fun factów o których nie wiedziałem. I Wesołych Świąt!
Dzięki! Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję. Wszystkiego dobrego w nowym roku!
Czym jest „syndrom bobra”? Pierwsze słyszę takie określenie. Co do Reggiego to pewnie mnóstwo jego wrogóe cieszyło się z Malice at the Palace, ponieważ Pacers byli wtedy silnym kandydatem to tytułu a tak no cóż można tylko gdybać co by było gdyby.
„Syndrom bobra” to takie określenie, które mój znajomy dawno temu wymyślił, a które oznacza wstyd za kogoś, kto robi coś żenującego. Nie wiem czemu akurat ten syndrom przypisał bobrowi, ale jakoś mi to pasuje 😉