Fun Fact: Choć uważam, że powrót 36-letniego Magica Johnsona na boisko w sezone 95/96 niekoniecznie był potrzebny, to trzeba przyznać, że Magic jak na staruszka z dość dużym tyłkiem radził sobie nieźle. W pierwszym meczu miał 19 punktów, 10 asyst i 8 zbiórek, w jednym z kolejnych n-te triple-double w karierze z 15 punktami, 13 asystami i 10 zbiórkami a w końcu, w 32 meczach w roli power forwarda Lakers, zdobywał średnio 14.6 punktu, 5.7 zbiórek oraz 6.9 asyst (w tym sezonie NBA tylko trzech zawodników notuje średnie na poziomie 14/5/6 – LeBron James, Russell Westbrook i Michael Carter-Williams). Pomijając fakt, że zepsuł chemię w zespole, trzeba przyznać, że statystycznie dał radę, no i był też cały ten motyw pokazania środkowego palca chorobie i drugiej szansy na zakończenie kariery na własnych warunkach (które ostatecznie okazały się warunkami Houston Rockets w pierwszej rundzie playoffs).
Znacznie mniej warta wspominania była zabawa Magica Johnsona w trenowanie Los Angeles Lakers. Co prawda wygrał pięć z pierwszych sześciu meczów po objęciu stanowiska head coacha w końcówce sezonu 93/94, ale potem przegrał 10 kolejnych na zakończenie sezonu i z bilansem 5-11, dającym mu odsetek zwycięstw równy 31.3%, jest obecnie – według Basketball-Reference.com – sklasyfikowany na 236. miejscu na trenerskiej liście wszech czasów pod względem skuteczności. 31.3% to tyle samo ile obecnie wygrywa Brad Stevens z przebudowywanymi Celtics (i tylko nieco mniej niż wygrywa Mike D’Antoni z Lakers w tym sezonie) i więcej niż w swoich karierach trenerskich zaliczyli koledzy Magica ze składu Lakers – Michael Cooper (4-20, 28.6%) i Kurt Rambis (56-145, 27.9%). Magic jako trener poradził też sobie trochę lepiej niż inna legenda Jeziorowców, George Mikan (9-30 w sezonie 57/58 z Minneapolis Lakers, 23.1%). Zaliczył nawet emocjonalne wyrzucenie z boiska.
Mimo wszystko nie był to najlepszy gościnny występ jaki widziało Hollywood.
Niezła plejada „special guest stars” się przewija w tym filmiku: Spud Webb w Kings, James „Buddha” Edwards w Lakers, Doug Christie i Kurt Rambis wyjątkowo z nr 30 w tamtym sezonie (nie wiem czemu na basketball-reference przypisują mu #18).
Cóż, pod względem trenerskim, w rywalizacji Magic – Bird, górą zdecydowanie Larry Legend 🙂 Ale właściwie Larry jako jedyny w dziejach spełnił się w każdej funkcji w NBA. GOAT!
Z Larrym – prawda. Co do numeru Rambisa to musiał być jakiś trejd z debiutantem George’em Lynchem czy coś. Rambis nie grał ze swoją klasyczną 31-ką bo ją zaklepał Sam Bowie. Basketball-Reference faktycznie twierdzi, że jego numer w tamtym sezonie to 18, ale już George’owi Lynchowi przypisuje dwa numery 24 i 30. Skoro Rambis grał z trzydziestką w końcówce sezonu więc pewnie zaczął z osiemnastką i potem w okolicznościach, których nie udało mi się wyguglować najwidoczniej wszedł w posiadanie nowego numeru. Mała zagwozdka, faktycznie.
Hmm, aż przeprowadziłem na szybkiego inwestygację po kilku piwach w sobotni wieczór (tak, wiem, nie tak powinny wyglądać sobotnie wieczory) i stwierdzam, że kwestia nr Rambisa po powrocie do L.A. z Phoenix dalej jest dla mnie zagadką. Faktycznie Bowie przejął w międzyczasie nr 31, stąd „Clark Kent” musiał wybrać inny numerek, ale czemu dopiero w trakcie rozgrywek miałby podmieniać się z Lynchem na „30”? Obaj zaczęli sezon w L.A., nie było żadnego trejdu… Poza tym basketball-reference oficjalnie przypisuje Lynchowi nr 30 „na pełnym etacie” dopiero od sezonu 94/95. Dziwna sprawa i jak to się zwykło mówić, „bez pół litra nie rozwiążemy tego problemu”. 😉
Faktem jest, iż na tej samej stronie w przypadku kilku innych zawodników znalazłem kiedyś podobne nieścisłości co do numerów z jakimi grali poszczególnie gracze, ale dotyczyło to raczej przypadków prehistorycznych (czyt. NBA z końca lat 40. i całych 50.).
Poddaję się!
God damn it, mój błąd, Rambis w międzyczasie grał jeszcze w Sacramento przed powrotem do Lakers.
[…] liderem i najlepszym strzelcem hollywoodzkiej drużyny w sezonie, w którym na parkiet powrócił Magic Johnson, a Jeziorowcy w biegu zmienili się w contendera, ale zupełnie sobie z nią nie poradził – […]
[…] W pakiecie dostałem też Billy’ego Owensa, który interesuje mnie z tych samych powodów co The Wizard – obydwaj panowie przychodzili do ligi jako wszechstronni skrzydłowi ze smykałką do rozgrywania. To Owens był uważany za większy talent i – ostatecznie – większe rozczarowanie, ale tak on, jak i Walt bardzo blado wypadali na tle niegdysiejszych porównań do Magica Johnsona. […]
[…] Ciekawostka statystyczna: od tamtego lutowego wieczoru nieco ponad 20 lat temu, triple-double z 20 punktami i 20 asystami miało miejsce już tylko jeden raz: w grudniu 2016 udało się to Russellowi Westbrookowi. Z kolei w ostatnich 30 latach takim osiągnięciem pochwalić może się jeszcze tylko Magic Johnson. […]
[…] jest to jednak jedyny przypadek, w którym Tom Garrick trafia do jednego statystycznego worka z Magikiem Johnsonem. Obydwaj są też członkami wąskiego grona koszykarzy, którzy w meczu sezonu zasadniczego NBA […]
[…] się, na którego Smitha go wykorzystać (ostatecznie postawili na Steve’a, porównywanego do Magica Johnsona, mimo iż Doug spełniał ich wymogi […]
[…] w walce z otyłością boli tak bardzo, bo on naprawdę potrafił grać. Może porównania do Magica Johnsona były na wyrost, ale powtarzane były bardzo często nie bez przyczyny. W tamtych czasach mało […]
[…] grając koszykarza w reklamach, aż wreszcie załapał się do obwoźnej koszykarskiej trupy Magica Johnsona. Legenda Lakers wzięła Martina pod swoje skrzydła i pomogła odbudować jego pewność siebie, […]
[…] stron i Skiles wkręcał grającego wówczas w liceum Kempa na sparingi z graczami NBA, m.in. z Magikiem Johnsonem. Poniekąd był trochę mentorem Shawna, co naprawdę, NAPRAWDĘ wiele […]