Cholera. Naprawdę nie wiem od czego zacząć…
Ponieważ jednak nie mam złych i dobrych wieści zacznę po prostu od tej złej: 31 maja zmarł na serce 52-letni były koszykarz Bulls, Nets, Lakers, Nuggets, Pistons, Bucks i 76ers (a także ligi włoskiej), Orlando Woolridge – jeden z patronów tego bloga, ale także patronów całej mojej pasji koszykarskiej, którego kartę przez lata nosiłem w portfelu, o którym układałem wierszyki (o jednym i drugim pisałem w pierwszym w poście na tym blogu) i którego imię i nazwisko przybrałem pisząc dla pewnego nieczynnego serwisu rozrywkowego. I tu właśnie robi się trochę przerażająco… Bo widzicie, ten serwis, dla którego pisałem jako Orlando Woolridge, został zamknięty zgodnie z dużo wcześniejszym planem dokładnie… uwaga, ciarki… 31 maja. Brrr. Podsumowując – w dniu, w którym umarł mój pseudoartystyczny pseudonim umarła także osoba, na cześć której go przybrałem…
Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Oczywiście przede wszystkim jest mi smutno, bo 52 lata to zdecydowanie za mało, zwłaszcza dla dwumetrowych łowców punktów, którzy zakładali na mecz dwie pary skarpetek (Woolridge po przejściu do Lakers nie mogąc złapać formy zaczął pod skarpetami „Jeziorowców” nosić stare skarpety New Jersey Nets – klubu, w którym po raz ostatni zdobywał powyżej 20 punktów na mecz). Poza tym jednak mam lęki, że beztroskie wykorzystywanie jego imienia do niecnych celów mogło rzucić na niego jakąś klątwę, no bo sami powiedzcie – jakie były szanse? Jakie były pieprzone szanse? Jestem wstrząśnięty, zdezorientowany i lekko przestraszony. I przepraszam jeśli w jakikolwiek sposób zszargałem imię Orlando Woolridge’a (choć to nie ja wylądowałem na narkotykowym odwyku i nie mnie aresztowano za kradzież aluminiowych rur z placu budowy). Fajnie by było, gdy wszyscy zapamiętali go takim jakim był na parkiecie, czyli z akcentem na jego zamiłowanie do wsadów (to on jako pierwszy wykonał wsad z przełożeniem między nogami w Slam Dunk Contest) i innych sposobów zdobywania punktów (4 sezony powyżej 20 pkt/mecz i średnia z kariery 16,0):
Tak – Orlando Vernada Woolridge (ciekawostka: był kuzynem Willisa Reeda) potrafił grać, nawet jeśli wielu wytykało mu, że nie umiał bronić i w swoich najlepszych latach był trade’owany aż czterokrotnie a jego nowa drużyna zawsze przegrywała więcej meczów niż rok wcześniej. Przede wszystkim był on jednym z symboli widowiskowej koszykówki, która pomogła w latach 80. spopularyzować będącą w kryzysie ligę. Co prawda Orlando, po tym jak trafił do sztandarowego składu tamtych lat, czyli grających słynny „Showtime” Lakersów, rozegrał najgorszy sezon w swojej karierze, ale należy raczej zwalić to stracony na odwyku poprzedni rok. No właśnie – Woolridge był tak bardzo typowym dla lat 80. graczem NBA, że był równie oddany jej najlepszemu trendowi, jak i najgorszemu – w 1988 roku przyznał się do uzależnienia od kokainy, która w tamtej dekadzie zniszczyła wiele karier i żyć. Na szczęście Woolridge zdołał uniknąć najgorszych, nie tylko koszykarsko, efektów tego nałogu (choć kto wie czy kokaina nie była odpowiedzialna za to, że w wieku 52 lat Woolridge miał chroniczne problemy z sercem, które były powodem jego śmierci) i nawet już zbliżając się do zmierzchu swojej kariery potrafił rzucać po 25 punktów w meczu jako zawodnik Denver Nuggets, a na początku lat 90. został nawet bohaterem takiego oto poematu opublikowanego w jednym z numerów „Sport’s Illustrated”:
If Andre Turner is but a blur, Michael Jordan is pure poetry in motion.
Set free of earthly bonds, Dennis Rodman reaches basketball heaven.
In the blink of an eye, Orlando Woolridge achieves maximum net effect.
Defying logic—and gravity—Scottie Pippen goes airborne to punch a hole in the sky.
Suspended above it all, Doc Rivers is a picture of clarity amid the chaos.
Oczywiście nadal wolę swój wierszyk „Orlando Woolridge’u/Ty zawsze przy mnie stój”, ale to równie dobry przykład na to, że Orlando poruszał wyobraźnię i to nie tylko w taki sposób w jaki poruszał moją – czyli osoby, która nie miała okazji oglądać go w akcji u szczytu formy – jako dziwny koleś w dziwnych goglach i z dziwnym nazwiskiem, biorący udział w pierwszym meczu NBA jaki obejrzałem w swoim życiu. Ale i to nie jest zły sposób, żeby go zapamiętać – za to imię, za te gogle, za te anegdotki wyczytane po fakcie, ba, nawet za tę brawurową kradzież wartych 1,5 tysiąca dolarów aluminiowych rur (która miała miejsce w lutym tego roku) – w końcu koszykarz NBA, który na emeryturze nie ma żadnych brain fartów i nie musi sobie radzić z nagłym brakiem stałych dopływów dużej gotówki, to nie koszykarz NBA.
Ja chciałem podziękować Orlando nie tylko za użyczenie nazwiska pewnej części mojego zawodowego dorobku, ale przede wszystkim za bycie twarzą mojej największej życiowej pasji. Co prawda ten pierwszy fakt spowodował chyba najbardziej przerażający zbieg okoliczności (tak, zbieg okoliczności, tego się trzymajmy, ok?) w moim dotychczasowym życiu, który pewnego wietrznego poranka w Ciechanowie zmroził moje serce (oto powód, dla którego piszę ten tekst dopiero teraz – gdy dotarły do mnie smutne wieści byłem offline, a co gorsza, w wietrznym Ciechanowie), ale wszystko inne co dał mi Orlando Woolridge będzie zawsze ciepłym wspomnieniem i zamierzam je nadal kultywować. Ok – z ksywy „Orlando Woolridge” oficjalnie rezygnuję, bo teraz to trochę i głupio i straszno, ale poza tym nic się nie zmienia, ba – jego karta znów ląduje w moim portfelu. A mój idiotyczny wierszyk nabiera jeszcze mocniejszego wydźwięku. Trzymaj się Orlando. Wierzę, że będziesz najwyżej fruwającym aniołkiem.
[…] Fact: Po ostatnim, smutnym wpisie, miałem problemy, żeby zmusić się do napisania kolejnego. Postanowiłem jednak przełamać […]
[…] a pewnym nienajweselszym wydarzeniem z mojego życia pisałem na tym blogu jakiś czas temu. Ale tamten tekst był bardziej o mnie niż o Orlando Woolridge’u, dlatego tym razem postanowiłem oddać głos […]
[…] śmierci Orlando Woolridge’a. Wyjaśniałem już czemu to dla mnie tak ważna sprawa – swoimi słowami, a także słowami innych. To dobra okazja, żeby pooglądać sobie trochę jego highlightów […]
I do not even know how I ended up here, but I thought this post was great.
I do not know who you are but definitely you are going to a famous
blogger if you are not already 😉 Cheers!