Category Archives: Teksty

Dobra rada na dziś

Jeśli spotkasz kiedyś koszykarza NBA i poprosisz go autograf na karcie, to upewnij się, że tusz wyschnął zanim włożysz ją w ochronną folijkę.

Marcin Gortat

:/

Choć tak naprawdę to nie ma znaczenia. Karta miała być na pamiątkę do prywatnej kolekcji a nie na sprzedaż. Nierozmazanych podpisów Marcina Gortata na karcie jest na eBayu pełno.

 

Nie posiadam niestety karty Jareda Dudleya, bo jego też miałem wczoraj okazję zobaczyć na własne oczy, więc moja pierwsza w życiu przygoda łowcy autografów skończyła się dość szybko. W sumie to mogłem podstawić mu jakąś kartę Tima Duncana. Są moim zdaniem wystarczająco podobni…

Jared Dudley

Wkręciłem się wczoraj na mały „iwent” na podwórku przed warszawskim Kicks Store, na którym było darmowe piwo i darmowe hamburgery, a jako bonus – Gortat i Dudley. Miał też być Ralph Sampson (jego kartę miałem), ale z jakichś ralphowo-sampsonowych powodów nie przyjechał do Polski na gortatowe campy, mimo wcześniejszych hucznych zapowiedzi. Trudno. Dzięki temu Gortat był najwyższy na imprezie…

Marcin Gortat

Tyle. Fotki może nie powalają, ale ja swoje najlepsze fotki z Gortatem już zrobiłem…

Marcin Gortat

Marcin Gortat

(Nie mówiąc już o zdjęciu z tego wpisu)

Otagowane , , ,

Co można zrobić z 43 kartami Orlando Woolridge’a gdy nie jest się jego fanem?

Karty Orlando Woolridge'a

Ponad dwa miesiące temu zamówiłem na eBayu pakiet 43 kart Orlando Woolridge’a, które miały uzupełnić moją kolekcję i być ostatecznym tributem dla zmarłego kilka dni wcześniej koszykarza. Karty do tej pory do mnie nie dotarły i pogodziłem się już z myślą, że paczka zaginęła w akcji lub po prostu ktoś mnie okradł. I ta druga opcja bardzo pobudza moją wyobraźnię. Bo pomyślcie. Jesteście sobie jakimś tam pracownikiem jakiejś tam sortowni, w jakimś tam urzędzie celnym czy też na jakiejś tam poczcie (nie do końca wiem gdzie się okrada zagraniczne listy), widzicie przesyłkę z USA i nagle wyczuwacie szansę na zarobienie paru złotych, albo wręcz dolarów, bo przecież w środku oprócz czegoś cennego mogą być także po prostu pieniądze. Drżącymi rękoma otwieracie list, a z niego wysypuje się kilkadziesiąt kartoników ze zdjęciami dwumetrowego łowcy punktów. Koszykówkę macie gdzieś, ewentualnie kiedyś kibicowaliście Bulls i mieliście plakat Penny’ego Hardawaya. W każdym razie na pewno nie macie pojęcia kim był Orlando Woolridge. Nagle jednak jesteście w posiadaniu 43 kart kolekcjonerskich z jego podobizną, opisami i statystykami. No i co robicie potem? Wracacie do domu i tłumaczycie żonie czemu w tym miesiącu musicie zacisnąć pasa, ale za to nie musicie się do końca życia martwić o zakładki do książek? Może potem, gdy obrażona połowica odmawia uprawiania miłości na goło z kimś, kto nie potrafi sobie dorobić na boku, wychodzicie z sypialni, otwieracie piwo, siadacie w kuchni z papierosem i postanawiacie raz jeszcze przyjrzeć się tej makulaturze – czy aby na pewno nie da się jej sprzedać chociaż za jakieś 20 złotych żeby mieć na zgrzewkę browara, kwiatek dla żony, kindziuk albo chociaż jakiś mecz reprezentacji Polski w nogę – no, w nogę, to ja rozumiem, ale nie w jakąś tam koszykówkę kurde bele. Próbujecie powiedzieć głośno „Orlando Woolridge”, a następnie zaczynacie czytać co jest napisane na odwrocie kart. O – grał w Bulls. O – sporo punktów nawet zdobywał. Spoko koleś. Siadacie przed komputerem, wpisujecie „Orlando Woolridge” w wyszukiwarkę Google (co okazuje się niewiele łatwiejsze niż wypowiedzenie tego głośno) i nagle dowiadujecie się, że niedawno zmarł. Czytacie wspomnienia innych o Woolridge’u, ba może nawet trafiacie na mojego bloga. Wzrusza Was ta historia, zwłaszcza fragment o tym jak schorowany Orlando kradł rury aluminiowe bo miał kłopoty finansowe. Piwo was trochę rozmiękczyło więc oczy nieco się szklą. Odtwarzacie jego najlepsze akcje na YouTube, oglądacie zdjęcia i czytacie jeszcze więcej artykułów. Decydujecie się w końcu, że zachowacie karty, Orlando, bo to swój chłop i przełożył piłkę pod nogami w konkursie wsadów. No i grał w Bulls. Żonie nic nie mówicie, no bo przecież ona nie wie nawet kto to Penny Hardaway, to jak tu wymagać od niej żeby sypiała z posiadaczem największej kolekcji kart Orlando Woolridge’a w Polsce. Wywalacie rachunki z puszki po pralinach Wedla, wkładacie tam karty i chowacie je w szufladzie z narzędziami. Idziecie spać i śni wam się, że razem z Orlando otwieracie setki cudzych listów a we wszystkich jest kindziuk.

Mam nadzieję, że mniej więcej tak to się potoczyło i moja strata nie poszła na marne. Każdy inny scenariusz wydaje mi się przykry i sprawia, że na pytanie „co można zrobić z 43 kartami Orlando Woolridge’a, gdy nie jest się jego fanem?”, mam ochotę odpowiedzieć: wsadzić sobie w dupę, złodzieju.

Otagowane

4 najciekawsze transfery z udziałem Clyde’a Drexlera, które nie doszły do skutku

Clyde The Glide

Przejrzałem dzisiaj drugi numer „Magic Basketball” i zszokowały mnie dwie rzeczy. Pierwsza to absolutny bełkot jaki był głównym składnikiem wydrukowanych w tamtym numerze (zawierającym skarb kibica na sezon 94/95) tekstów. O ile się nie mylę, były to spolszczone wersje artykułów autorstwa amerykańskich dziennikarzy, a tłumaczył je chyba mniej zdolny brat Google Translate. Makabra. Dobrze, że byłem wtedy szczylem zbyt podnieconym magazynem o NBA, żeby zwracać na to uwagę, bo inaczej teksty o koszykówce uważałbym do dziś za coś straszniejszego od Czarnego Luda i tego numeru Batmana, w którym spotkał demona w prześcieradle polującego na archeologów, którzy naruszyli miejsce jego spoczynku. Druga rzecz, która mnie zszokowała, to wyłowiona z tego bełkotu informacja, że przed sezonem Portland Trail Blazers chcieli oddać Clyde’a Drexlera do Miami Heat, co, jak ujawnił dalszy reasearch, okazało się jednym z powodów tego, że The Glide ostatecznie sam zażądał transferu, co skończyło się wymianą z Rockets i wszystkim tym o czym pisałem, gdy niedawno wrzucałem na bloga kartę Drexlera. Dalszy research ujawnił także, że nie były to jedyne transferowe spekulacje, których centralną postacią był Clyde. Oto 4 najbardziej pobudzające wyobraźnię.

4. Clyde Drexler przechodzi do Miami Heat za Harolda Minera

Choć władze Portland wypierały się negocjowania takiej umowy, to, jak donosili dziennikarze podczas offseason A.D. 1994, poszło o to, że władze Miami Heat wyparły się 9 milionów dolarów, które Drexler miał zarobić w ostatnim roku swojego kontraktu (który do sezonu 95/96 płacił mu średnio po 1,3 miliona). Właśnie to handlowanie ze słabymi Heat tak rozzłościło Drexlera. Ciekawe jak się czuł Harold Miner, który z niespełnionego następcy Jordana został zdegradowany do niespełnionego następcy Drexlera?

3. Clyde Drexler przechodzi do Seatlle Supersonics za Kendalla Gilla

Plotka z sezonu 94/95, która była jedną z najpoważniejszych prób zadośćuczynienia zwerbalizowanej już prośby Drexlera o transfer i szansy na grę w dobrym klubie. Była to też szansa, żeby George Karl mógł się wreszcie pozbyć skłóconego z nim Gilla. Ostatecznie ten deal upadł i The Glide poszedł do Rockets. Czy razem z Kempem i Paytonem też zdobyłby swoje pierwsze mistrzostwo? Mogę się założyć, że takie gdybanie było powodem tego, że Shawn Kemp zapomniał o prezerwatywie przynajmniej raz.

2. Clyde Drexler przechodzi do New York Knicks razem z Jeromem Kerseyem za Pata Cummingsa i Jona Koncaka

Co tam Clyde Drexler w moich Knicks – Jerome Kersey w moich Knicks! Ten projekt trade’u był dość skomplikowany i w zasadzie niezbyt precyzyjny, co mogło być główną przyczyną, że w fazie projektu pozostał. W 1987 roku, kiedy Trail Blazers mimo wielu utalentowanych zawodników zawodzili a mniej więcej połowa składu (w tym Drexler) otwarcie wyrażała niezadowolenie z podziału boiskowych ról, pojawił się pomysł przemeblowania składu. Ekipa remontowa miała dotrzeć z Nowego Jorku i składać się z podstarzałego majstra od niezłej ofensywnej gry na pozycji power forwarda, Pata Cummingsa i młodego eksperta od zbiórek, bloków i bycia koszykarzem, który faktycznie wygląda jak młody robol z ekipy remontowej, Jona Koncaka. Problem polegał na tym, że wcześniej Knicks musieliby zaaranżować wymianę z Hawks, którym w zamian za Koncaka oferowali Billa Cartwrighta. W jednym ze scenariuszy ostatecznego dealu, jego częścią był także patron tego bloga. Można się dziwić, że Blazers rozważali w ogóle wymianę swojej gwiazdy za dwóch średnich podkoszowców, z których jeden wyglądał tak…

Pat Cummings

…ale Drexler był wtedy skłócony z managementem i w końcu kiedyś woleli Sama Bowie od Michaela Jordana – Koncak zamiast Drexlera brzmi przy tym jak rozsądny deal. The Glide i Patrick Ewing w jednej drużynie? To byłby jeden z najbardziej ekscytujących tandemów. A także jeden z najbardziej zakompleksionych. Mało było bowiem gwiazd, które w najważniejszych momentach kariery zostały bardziej upokorzone przez swoich największych bezpośrednich rywali niż Drexler przez Jordana w 1992 i Ewing przez Olajuwona w 1994. Choć może w duecie mogliby pomóc sobie nawzajem w walce z mającymi nadejść demonami. Tak czy siak – JEROME KERSEY W KNICKS! Ten blog byłby dużo fajniejszy.

1. Clyde Drexler przechodzi do Houston Rockets razem z numerem 2 w drafcie 1984 za Ralpha Sampsona

Mind=blown. W głowie mi się kręci gdy pomyślę o konsekwencjach tej wymiany. Kogo wzięliby w drafcie 1984 Rockets gdyby mieli pierwsze dwa wybory? Oczywiście z jedynką, Akeema Olajuwona, który wypełniłby lukę po zapowiadającym się na gwiazdę pierwszej wielkości Ralphie Sampsonie – ale z dwójką? Jordana mimo iż mieli już Drexlera? Drexler mógłby przecież grać na skrzydle… Jordan, Drexler, Olajuwon – Mother Of Big Threes… A może wykorzystaliby drugi wybór na kogoś, kto zaspokoiłby potrzeby na pozycji skrzydłowego, czyli Charlesa Barkleya? Drexler, Barkley, Olajuwon… Młodzi? Bez pidżam?

Houston Rockets

Oczywiście skoro mieli Ralpha Sampsona i mimo wszystko wzięli Olajuwona stawiając na koncept dwóch wież, mogli też powtórzyć błąd Blazers i ze swoim numerem drugim wziąć Sama Bowie. Jedno jest pewne – niezależnie od wszystkiego Blazers w 1984 roku musieli skończyć z kontuzjogennym centrem w składzie.

Otagowane , , , , , , ,

Lone-LIN-ess

Jeremy Lin

Ha! Wreszcie udało mi się wymyślić swój pierwszy nagłówek-kalambur apropos Linsanity. Szkoda, że dopiero w dniu kiedy jej pierwotne wcielenie dobiegło końca. Długo próbowałem nazwać uczucie, które towarzyszy mi od momentu gdy pojawiły się plotki, że Knicks zamierzają wyprzeć się odchowanej na kanapie Landry’ego Fieldsa globalnej ikony i jedynego od ponad 10 lat lubianego i nie wyśmiewanego poza Nowym Jorkiem swojego zawodnika. W końcu stwierdziłem, że tytułowa samotność jest chyba najbliżej prawdy. To nie złość ani pogodzenie z losem. Próbowałem się bowiem wkurzać a także wmawiać sobie, że to dobrze, ale argumenty za żadną z tez do mnie nie przemawiają. Bo wcale nie jestem przekonany, że Lin będzie gwiazdą, a z drugiej strony wątpię, żeby miał gorszą karierę niż Raymond Felton…

Perspektywa oglądania jak Lin jako gracz Rockets występuje w pierwszej piątce Meczu Gwiazd boli, ale równie bolesne byłoby oglądanie jak wali on głową w mur jakim stoją za Carmelo Anthonym trenerzy i działacze Knicks. Nie jest co prawda powiedziane, że Lin nie rozwinąłby skrzydeł w zorientowanym na wygranie teraz-zaraz systemie Knicks, tak jak nie jest powiedziane, że w Teksasie nie okaże się nierówny i kontuzjogenny. Pewne jest tylko to, że wystąpi w pierwszej piątce Meczu Gwiazd. Zadbają o to ci kolesie, razem z resztą 1,3 miliarda fanów Rockets w Chinach:

Trochę się brzydzę myślą, że będę zmuszony źle życzyć karierze Jeremy’ego (niestety nie jestem w stanie cieszyć cudzym szczęściem), z drugiej strony wiem, że w Houston będzie mu najlepiej na świecie jeśli chodzi o wsparcie fanów, co powoduje, że nie będę miał wyrzutów sumienia trzymając kciuki za to by Rockets 82 razy w sezonie grali z Miami Heat.

Hmm… To wideo to chyba najlepszy towarzysz w mojej „linsamotności”. No właśnie. Bo do tego cały czas zmierzam. Do samotności i dlaczego to jest teraz dla mnie dominujące doznanie. Bo mam wrażenie, że nie wyrównanie oferty Houston to kolejny z licznych w ostatnich 10 latach dowodów na to, że moja ulubiona drużyna ma mnie w dupie. Jedyny constans w ruchach transferowych Knicks od 2000 roku to bezlitosne pozbywanie się graczy, do których się przywiązałem, graczy, którzy, choć nie zawsze byli najlepsi w kosza, to dla mnie byli sercem drużyny – postaciami, które stawały się elementem krajobrazu, a nie panoszyły się po nim z maczetami jak nabytki w stylu Melo czy Marbury’ego. Równie mocno odczuwam samotność z powodu braku Lina, co przez oddanie do Portland Jareda Jeffriesa jak i wcześniejsze „znikniena swoje” Renaldo Balkmana, Wilsona Chandlera, Danilo Gallinariego, Davida Lee, Nate’a Robinsona, Trevora Arizy, że już o Latrellu Sprewellu i Patricku Ewingu nie wspomnę.

Siedzę więc sobie nad tym zbliżającym się do końca tekstem, sam jak ten palec, który mam nadzieję, że szybko złamie Jeremy Lin co przeszkodzi w rychłym udowodnieniu, iż Knicks nie mogli wybrać gorszego momentu by nagle stać się finansowo odpowiedzialni. To „lone-lin-ess” nie potrwa jednak zbyt długo bo przypomnę sobie wreszcie, że przecież jest jeszcze do kogo w niebiesko-pomarańczowych barwach czuć sympatię – w końcu wrócił Marcus Camby, wrócił Kurt Thomas a w zimę wróci na boisko także Iman Shumpert. Jakoś to będzie, zwłaszcza jeśli Knicks faktycznie okażą się równie silni co podczas pierwszych wspólnych lat Camby’ego i Thomasa w Nowym Jorku. Towarzystwo, dajmy na to, finalistów Konferencji Wschodniej wiosną 2013, będzie, dla Knicks i dla mnie, najlepszym towarzystwem do wypełnienia luki po Linsanity. Zanim ktoś mnie wyśmieje za taką prognozę wyników NYK to chciałem przypomnieć, że czuję się teraz samotny więc mogę udawać, że nikt nie widzi jak ją snuję. W takich warunkach mogę nawet bez wstydu oglądać zdjęcia nagiego Ricka Barry’ego w wannie.

Rick Barry

W sumie to przyszła mi jeszcze do głowy jedna myśl (sporo myślę odkąd zdjęcie nagiego Ricka Barry’ego sprawiło, że straciłem wzrok), której nie przeczytałem w żadnej z 1069 analiz sytuacji pojawiających się w każdej godzinie ostatnich kilku dni. Skoro chcąc nie chcąc Knicksi zafundowali sobie trzyletnie okienko na wygranie tytułu, do którego poprowadzić ma ich Carmelo Anhtony a nie Jeremy Lin, to Lin zostając w Nowym Jorku byłby przede wszystkim (ewentualnym) wspaniałym początkiem wyznaczonej na lato 2015 przebudowy (gdy Knicks znów będą dużo poniżej poziomu salary cap). Jeśli więc Lin faktycznie okaże się w Houston gwiazdą, to zgadnijcie, kiedy kończy mu się kontrakt…

Ta wizja daje jakąś nadzieję, że kolejny błąd popełniony przez New York Knicks nie będzie mnie prześladował całe życie. Oczywiście złudną, jak wszystkie nadzieje dawane przez Nowojorczyków swoim kibicom, ale to zawsze coś.

A skoro już wmówiłem sobie tę samotność, to warto na zakończenie tego tekstu i kariery Jeremy’ego Lina w New York Knicks skorzystać z faktu, że na temat samotności jest wiele piosenek, z których niektóre nawet trochę pasują do sytuacji.

Otagowane

Breaking news: AZS WSGK Polfarmex Kutno włącza się w transfer Dwighta Howarda

AZS WSGK Polfarmex Kutno

Jak donoszą dobrze poinformowane źródła, grający w 1. lidze koszykówki AZS WSGK Polfarmex Kutno ma włączyć się w dyskutowany od wielu dni transfer, którego centralnym punktem jest przejście Dwighta Howarda z Orlando Magic do Brooklyn Nets. Ekipa z Brooklynu szuka coraz to bardziej kreatywnych sposobów, aby skonstruować wymianę satysfakcjonującą chcących rozstać się ze swoim rozpieszczonym gwiazdorem włodarzy Magic, dlatego AZS WSGK Polfarmex Kutno jest już czterdziestą siódmą drużyną łączoną z tym prawdopodobnie największym transferem w historii NBA.

Gdyby wymiana doszła do skutku w obecnym kształcie o jakim donoszą wspomniane źródła (oczywiście na Twitterze), kutnowski drugoligowiec otrzymałby mały palec lewej dłoni MarShona Brooksa (którego prawe przedramię, lewa pięta, jelito ślepe i śledziona są już łączone z, odpowiednio, Clippersami, Cavaliers, Timberwolves i Bobcats – spodziewane są wkrótce kolejne ustalenia w związku z rozdysponowaniem pomiędzy inne drużyny biorące udział w transferze pozostałych narządów Brooksa, jedynej cennej karty przetargowej Nets), zdjęcie Kim Kardashian z prywatnego archiwum Krisa Humphriesa i nową płytę Jaya-Z. AZS WSGK Polfarmex Kutno w rewanżu odda Mariusza Bacika do Bobcats, którzy z kolei oddadzą swój wybór w drafcie do Magic (via Nets) i wezmą z Brooklynu wolnego agenta Krisa Humphriesa. Wcześniej jednak, według warunków dyskutowanej wymiany z AZS WSGK Polfarmex, Kris Humphries ma być przetrzymywany na dworcu kolejowym w Kutnie, do momentu aż zgodzi się odstąpić od wieloletniego kontraktu i podpisze jednoroczną umowę.

Udział kutnowskiej drużyny może być kluczowy aby spełnić w końcu publiczne żądania Howarda, który od wielu miesięcy próbuje wymusić na Magic transfer do Brooklyn Nets. Orlando na chwilę obecną, w zamian z najlepszego centra ligi, otrzymałoby Brooka Lopeza, Damiona Jonesa i Sheldena Williamsa z Nets, Luke’a Waltona z Cavaliers, pamiątkową koszulkę z napisem „Daliśmy maksymalny kontrakt Brookowi Lopezowi i tylko dlatego została nam ta koszulka, bo rzuciliśmy nią do kosza i Lopez nie potrafił jej zebrać”, zdjęcie Otisa Smitha z domalowanymi wąsami i penisem na czole oraz wydrukowaną i oprawioną w ramki korespondencję z Toronto Raptors (z podkreślonymi na czerwono najśmieszniejszymi i najbardziej niedorzecznymi fragmentami), którzy wcześniej próbowali oferować Magic i Nets 20 milionowy kontrakt Landry’ego Fieldsa. Dodatkowo Orlando otrzyma oczywiście całe mnóstwo wyborów w drafcie. W zasadzie to w drafcie 2013 wybierać będą tylko Magic.

Poproszeni o komentarz przedstawiciele drużyny z Kutna powiedzieli: „Mamy już dość tego całego cyrku więc chcieliśmy jakoś pomóc w jego zakończeniu. Uważamy, że nawet gdyby cała liga znów zaczęła ćpać kokę jak w latach 80. i na dodatek zlikwidowano 24-sekundowy zegar, to byłyby to okoliczności mniej zniechęcające do NBA niż kolejne odcinki serialu o tym jak to Dwight Howard (nie) odchodził z Magic”.

Otagowane

Życie i śmierć Orlando Woolridge’a z podziałem na głosy

Orlando Woolridge

O śmierci w wieku 52 lat Orlando Woolridge’a – człowieka, którego poniekąd wybrałem sobie na patrona i o niepokojącym zbiegu okoliczności między tym smutnym wydarzeniem a pewnym nienajweselszym wydarzeniem z mojego życia pisałem na tym blogu jakiś czas temu. Ale tamten tekst był bardziej o mnie niż o Orlando Woolridge’u, dlatego tym razem postanowiłem oddać głos osobom trzecim. Bo to co zostało powiedziane i napisane na jego temat chyba najlepiej oddaje najważniejsze aspekty postaci jaką był Orlando Woolridge – nie dla mnie, zafascynowanego bardziej jego nazwiskiem i goglami – ale dla wszystkich, którzy mieli to szczęście by podziwiać go w najlepszych latach. Zresztą nawet w najgorszych momentach jego życia obcowanie z Orlando Woolridgem było przyjemnością. Bo to był po prostu fajny facet. Tak fajny, że z największego obok nieziemskiego atletyzmu i talentu do umieszczania piłki w koszu błogosławieństwa, ta fajność szybko stała się jego największym przekleństwem. Niby wiadomo nie od dziś, że „nice guys finish last”, szkoda tylko, że „nice guy” w tym wypadku „finished so soon”.

A teraz kilka osób chciałoby Wam coś powiedzieć o Orlando Woolridge’u…

Orlando był magnesem. Ludzie kleili się do niego, chcieli być w jego pobliżu. Jego pokój w akademiku był jak ruchliwa stacja kolejowa. […] Mogłeś być najmniej rzucającą się w oczy postacią, nikim dla większości studentów, ale Orlando sprawiał, że czułeś się częścią grupy. I widziałeś, że jest w tym szczery.

– Terry Pfaff, przyjaciel Woolridge’a, którego poznał jeszcze za czasów studiów na uniwersytecie Notre Dame

Orlando nas nakręcał. Rozmawiałem o nim z kolegą, który był w futbolowej drużynie i on chyba najlepiej to podsumował. Powiedział, że jeśli widziałeś Toma Hanksa w filmie „Duży” to taki właśnie był Orlando. Był małym dzieckiem w ciele dorosłego mężczyzny i gdy z nim przebywałeś, znów stawałeś się dwunasto- lub trzynastolatkiem, bawiłeś się dobrze i śmiałeś.

– Stan Wilcox, kolega z drużyny koszykarskiej Notre Dame

Gdyby Orlando nie został koszykarzem NBA, nie sposób ocenić jak wielką karierę mógłby zrobić jako komik. I nie mówimy tu o wielkości poczucia humoru w stylu „haha śmieszne”. Przy nim człowiek bał się brać za jedzenie, bo natychmiast wypluwał je ze śmiechu.

– Terry Pfaff

Był jednym z niewielu graczy w historii koszykówki uniwersyteckiej będącym członkiem drużyny, która pokonała cztery zespoły rozstawione z numerem 1 w kraju, a na dodatek dwa z tych spotkań wygrał w pojedynkę.

– Digger Phelps, trener drużyny koszykarskiej Notre Dame

Zawsze czułem, że mogę po prostu rzucić piłkę w okolice kosza, a on zawsze ją złapie i coś z nią zrobi.

– John Paxson, który grał z Woolridgem zarówno w Notre Dame jak i Chicago Bulls.

Pamiętam, że był taki czas w latach 80., że karty koszykarskie Orlando Woolridge’a były bardziej pożądane niż jakiegokolwiek innego gracza (wliczając młodego Michaela Jordana).

– Dr Dickweed, internauta

Był pierwszym graczem, który po potężnym wsadzie wydawał głośny okrzyk… teraz wszyscy to robią… on zaczął to wszystko.

– LONNIE, internauta

Widziałem wiele alley oopów, które kończył po podaniu Magica.

– Whiskey Bum, internauta

To być może jeden z największych zmarnowanych talentów w historii NBA. Był facetem ze świetnym podejściem na parkiecie i poza nim, pomimo swoich osobistych demonów. Był pierwszą wersją Amar’e Stoudemire’a, mierzącą 6 stóp i 9 cali wersją Michaela Jordan i Clyde’a Drexlera. Był aż tak atletyczny. Gdyby nie uzależnienie (od kokainy – przyp. MMJK), jego potencjał nie miał granic.

– Mychal Thompson, kolega z drużyny Los Angeles Lakers

Michael Jordan, debiutant w 1984 roku, opowiadał, że gdy na wyjazdach przechodził obok pokoi hotelowych kolegów z drużyny, w powietrzu wisiał zapach dymu marihuanowego. Tak się robiło w tamtym czasie w NBA, jeśli nie we wszystkich zawodowych sportach, a Woolridge był zawsze osobą, która chciała się ze wszystkimi bratać i być lubiana.

– Sam Smith, były dziennikarz „Chicago Tribune”, redaktor strony Bulls.com i autor kontrowersyjnego bestsellera „The Jordan Rules”

Chciał być przyjacielem wszystkich, ale za każdym razem był przez innych używany do własnych celów. Uczyłam go by był skromny i miły ale to go skrzywiło. Ludzie go wykorzystywali.

– Mattie Woolridge, mama

Dobry chłopak. Dużo rzeczy dzieje się w życiu. Trzeba walczyć. Ale on zawsze się uśmiechał. Dobrze mi się z nim grało, prawdziwy lotnik i skoczek.

– Charles Oakley, kolega ze składu Chicago Bulls.

Orlando Woolridge zawsze był we właściwym miejscu w niewłaściwym czasie. […] Woolridge grał z Jordanem w Bulls, ale nie wtedy gdy wygrywali tytuły mistrza NBA. Grał z Magikiem Johnsonem, Jamesem Worthym i Kareemem Abdul-Jabbarem w Lakers, ale nie wtedy gdy wygrywali tytuły. Grał z Isiah Thomasem i Joe Dumarsem w Pistons, ale nie wtedy gdy wygrywali tytuły. Woolridge skończył karierę u boku Mosesa Malone w 76ers w sezonie 1993-94, gdy Moses i Sixers byli tylko cieniem mistrzowskiej drużyny z 1983. Sixers skończyli sezon z bilansem 25-57.

– Mark Potash, dziennikarz „Chicago Sun-Times”

Orlando Woolridge był „O” zarówno jeśli chodzi o numer na koszulce ale i o wykrzykniki stawiane podczas jego kariery. Wielkie „O” było w „wOw” wykrzykiwanym na widok talentu prowadzącego Notre Dame do największych sukcesów w historii uczelni, w zdumiewających O-mój-Boże-wsadach, po których wybór Bulls z pierwszej rundy draftu 1981 dostał zaproszenie od NBA do historycznych, dwóch pierwszych konkursów wsadów gdzie rywalizował z Juliusem Ervingiem, Michaelem Jordanem i Dominique’iem Wilkinsem. Była też umiejętność gry „One-On-One”, dzięki którym wszyscy krzyczeli „Oh!” gdy mijał przeciwnika w drodze do kosza zakończonej widowiskowym wsadem i dzięki której kiedyś zdobywał ponad 25 punktów na mecz. No i był jeszcze smutek związany z Osobistymi demonami, przez które został zawieszony za złamanie przepisów NBA dotyczących narkotyków a nawet aresztowany za kradzież na początku 2012 roku.

– Sam Smith

To niefortunne, ponieważ jego atletyzm był tak wciągający i ekscytujący, że prawdopodobnie mógł dokonać więcej. Kiedy pojawiają się narkotyki i alkohol, wszystko się zmienia. Ale nie chcę umniejszać niczego co dokonał. Tak wiele osób skupia się na tym co stało się później z jego życiem, a nie chcę żeby nikomu umknęło jak wspaniałym był człowiekiem.

– Kevin Hawkins, kolega z drużyny koszykarskiej Notre Dame

Powiedział mi „Mamo, przepraszam, że moja kariera potoczyła się w ten sposób, to moja wina”.

– Mattie Woolridge

Ktoś kto się nie stara, nie może utrzymać się w NBA tak długo (co Woolridge – przyp. MMJK).

– Kevin Hawkins

W późniejszych latach czuł, że powinien nadal trenować (Woolridge przez pewien czas po zakończeniu kariery koszykarskiej był trenerem w ligach WNBA i ABA – przyp. MMJK) albo być blisko koszykówki w inny sposób. Czasem najlepiej jest zrobić sobie przerwę od tego sportu, spróbować czegoś zupełnie nowego i dopiero wtedy wrócić. Ale on był ciągle blisko, rozkwitał w świetle reflektorów i było mu ciężko, kiedy to się skończyło.

– Stan Wilcox

Wpadł w depresję więc powiedziałam mu, żeby wracał do domu.

– Mattie Woolridge

Kiedy trafiał w złe towarzystwo, zawsze był podatny na perswazję. Kiedy napisały o tym gazety, przyszedł do domu płacząc. Było mu tak przykro.

– Mattie Woolridge o aresztowaniu jej syna, które miało miejsce 3 miesiące przed śmiercią – schorowany (wcześniej miał 3 zawały, nie kwalifikował się do przeszczepu serca ze względu na stan zdrowia), niezdolny do znalezienia pracy i mający kłopoty finansowe Woolridge ukradł z placu budowy aluminiowe rury, które potem sprzedał na złom.

Po tym wydarzeniu, zaczął codziennie chodzić na ryby, aż do momentu gdy zabrakło mu sił. Wtedy miał już pewność.

– Melissa Isaacson, dziennikarka ESPN

Powiedział „Mamo, zawsze myślałem, że będę żył przynajmniej 55 lat”

– Mattie Woolridge

Przez ostatni tydzień nie mógł mówić, ale słyszał nas. Jego oddech zwolnił i odszedł po cichu. Miał mnóstwo przyjaciół, ale myślę, że ludzie nigdy tak naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego jak są kochani.

– Mattie Woolridge

My Pops, Orlando Woolridge he’s driving to the net

Taking off like a jet, then he’s dunking on your neck

He left with a legacy, some you won’t forget

Rookie to a vet with world wide respect

My Pops! Big ups!

King of the hops!

– Renaldo Woolridge, syn Orlando (jeden z czwórki jego dzieci), koszykarz akademicki i aspirujący raper Swiperboy aka SB Babyy

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6

Otagowane

Orlando Woolridge’u, Ty zawsze przy mnie stój…

Orlando Woolridge i Michael Jordan

Cholera. Naprawdę nie wiem od czego zacząć…

Ponieważ jednak nie mam złych i dobrych wieści zacznę po prostu od tej złej: 31 maja zmarł na serce 52-letni były koszykarz Bulls, Nets, Lakers, Nuggets, Pistons, Bucks i 76ers (a także ligi włoskiej), Orlando Woolridge – jeden z patronów tego bloga, ale także patronów całej mojej pasji koszykarskiej, którego kartę przez lata nosiłem w portfelu, o którym układałem wierszyki (o jednym i drugim pisałem w pierwszym w poście na tym blogu) i którego imię i nazwisko przybrałem pisząc dla pewnego nieczynnego serwisu rozrywkowego. I tu właśnie robi się trochę przerażająco… Bo widzicie, ten serwis, dla którego pisałem jako Orlando Woolridge, został zamknięty zgodnie z dużo wcześniejszym planem dokładnie… uwaga, ciarki… 31 maja. Brrr. Podsumowując – w dniu, w którym umarł mój pseudoartystyczny pseudonim umarła także osoba, na cześć której go przybrałem…

Nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Oczywiście przede wszystkim jest mi smutno, bo 52 lata to zdecydowanie za mało, zwłaszcza dla dwumetrowych łowców punktów, którzy zakładali na mecz dwie pary skarpetek (Woolridge po przejściu do Lakers nie mogąc złapać formy zaczął pod skarpetami „Jeziorowców” nosić stare skarpety New Jersey Nets – klubu, w którym po raz ostatni zdobywał powyżej 20 punktów na mecz). Poza tym jednak mam lęki, że beztroskie wykorzystywanie jego imienia do niecnych celów mogło rzucić na niego jakąś klątwę, no bo sami powiedzcie – jakie były szanse? Jakie były pieprzone szanse? Jestem wstrząśnięty, zdezorientowany i lekko przestraszony. I przepraszam jeśli w jakikolwiek sposób zszargałem imię Orlando Woolridge’a (choć to nie ja wylądowałem na narkotykowym odwyku i nie mnie aresztowano za kradzież aluminiowych rur z placu budowy). Fajnie by było, gdy wszyscy zapamiętali go takim jakim był na parkiecie, czyli z akcentem na jego zamiłowanie do wsadów (to on jako pierwszy wykonał wsad z przełożeniem między nogami w Slam Dunk Contest) i innych sposobów zdobywania punktów (4 sezony powyżej 20 pkt/mecz i średnia z kariery 16,0):

Tak – Orlando Vernada Woolridge (ciekawostka: był kuzynem Willisa Reeda) potrafił grać, nawet jeśli wielu wytykało mu, że nie umiał bronić i w swoich najlepszych latach był trade’owany aż czterokrotnie a jego nowa drużyna zawsze przegrywała więcej meczów niż rok wcześniej. Przede wszystkim był on jednym z symboli widowiskowej koszykówki, która pomogła w latach 80. spopularyzować będącą w kryzysie ligę. Co prawda Orlando, po tym jak trafił do sztandarowego składu tamtych lat, czyli grających słynny „Showtime” Lakersów, rozegrał najgorszy sezon w swojej karierze, ale należy raczej zwalić to stracony na odwyku poprzedni rok. No właśnie – Woolridge był tak bardzo typowym dla lat 80. graczem NBA, że był równie oddany jej najlepszemu trendowi, jak i najgorszemu – w 1988 roku przyznał się do uzależnienia od kokainy, która w tamtej dekadzie zniszczyła wiele karier i żyć. Na szczęście Woolridge zdołał uniknąć najgorszych, nie tylko koszykarsko, efektów tego nałogu (choć kto wie czy kokaina nie była odpowiedzialna za to, że w wieku 52 lat Woolridge miał chroniczne problemy z sercem, które były powodem jego śmierci) i nawet już zbliżając się do zmierzchu swojej kariery potrafił rzucać po 25 punktów w meczu jako zawodnik Denver Nuggets, a na początku lat 90. został nawet bohaterem takiego oto poematu opublikowanego w jednym z numerów „Sport’s Illustrated”:

If Andre Turner is but a blur, Michael Jordan is pure poetry in motion.
Set free of earthly bonds, Dennis Rodman reaches basketball heaven.
In the blink of an eye, Orlando Woolridge achieves maximum net effect.
Defying logic—and gravity—Scottie Pippen goes airborne to punch a hole in the sky.
Suspended above it all, Doc Rivers is a picture of clarity amid the chaos.

Oczywiście nadal wolę swój wierszyk „Orlando Woolridge’u/Ty zawsze przy mnie stój”, ale to równie dobry przykład na to, że Orlando poruszał wyobraźnię i to nie tylko w taki sposób w jaki poruszał moją – czyli osoby, która nie miała okazji oglądać go w akcji u szczytu formy – jako dziwny koleś w dziwnych goglach i z dziwnym nazwiskiem, biorący udział w pierwszym meczu NBA jaki obejrzałem w swoim życiu. Ale i to nie jest zły sposób, żeby go zapamiętać – za to imię, za te gogle, za te anegdotki wyczytane po fakcie, ba, nawet za tę brawurową kradzież wartych 1,5 tysiąca dolarów aluminiowych rur (która miała miejsce w lutym tego roku) – w końcu koszykarz NBA, który na emeryturze nie ma żadnych brain fartów i nie musi sobie radzić z nagłym brakiem stałych dopływów dużej gotówki, to nie koszykarz NBA.

Ja chciałem podziękować Orlando nie tylko za użyczenie nazwiska pewnej części mojego zawodowego dorobku, ale przede wszystkim za bycie twarzą mojej największej życiowej pasji. Co prawda ten pierwszy fakt spowodował chyba najbardziej przerażający zbieg okoliczności (tak, zbieg okoliczności, tego się trzymajmy, ok?) w moim dotychczasowym życiu, który pewnego wietrznego poranka w Ciechanowie zmroził moje serce (oto powód, dla którego piszę ten tekst dopiero teraz – gdy dotarły do mnie smutne wieści byłem offline, a co gorsza, w wietrznym Ciechanowie), ale wszystko inne co dał mi Orlando Woolridge będzie zawsze ciepłym wspomnieniem i zamierzam je nadal kultywować. Ok – z ksywy „Orlando Woolridge” oficjalnie rezygnuję, bo teraz to trochę i głupio i straszno, ale poza tym nic się nie zmienia, ba – jego karta znów ląduje w moim portfelu. A mój idiotyczny wierszyk nabiera jeszcze mocniejszego wydźwięku. Trzymaj się Orlando. Wierzę, że będziesz najwyżej fruwającym aniołkiem.

Orlando Woolridge

Otagowane

Wpis #100 i kilka kart, bez których taki jubileusz nie mógłby się obejść

Chris Webber patch

My tu gadu-gadu, skanu-skanu, kartu-kartu, mercy-mercy, a to już setny wpis na tym blogu. Fakt ten postanowiłem zilustrować limitowanym właśnie do 100 patchem Chrisa Webbera – najcenniejszą kartą w mojej dość skromnej jeszcze, 300-kartowej kolekcji ulubionego koszykarza. To jednak nie jedyna karta, która nieprzypadkowo znajduje się w tym okolicznościowym tekście. Kolejne, wraz z wyjaśnieniem czemu właśnie one dostały zaproszenie na setkę, poniżej…

Jerome Kersey

Obowiązkowa karta Jerome’a Kerseya.

Orlando Woolridge

Obowiązkowa karta Orlando Woolridge’a.

Renaldo Balkman

Jeden z moich ulubionych okazów w kolekcji kart z autografami i „relikwiami” graczy Knicks. Oczywiście nie byłby nim, gdyby Renaldo Balkman nie miał dreadów i wielkiego nosa.

Mike Sweetney

Jedna z dwóch kart z kawałkami koszulek graczy Knicks, które kiedyś sprezentowała mi niespodziewanie moja dziewczyna powodując nagły rozkwit miłości do zbierania kart. I nie tylko do zbierania kart. (Choć obydwa rozkwity bledną przy rozkwicie tuszy Mike’a Sweetneya)

Harold Miner

Harold Miner z mojej pierwszej w życiu paczki kart (o której rozpisywałem się tutaj). Przez długi czas moja ulubiona karta na świecie.

Isaiah Rider

Druga ulubiona karta ever we wspomnianym wyżej okresie. Nie dało się wtedy nie lubić J.R. Ridera.

Isaiah Rider back

Tył kultowej karty Ridera. Z jej powodu uważałem w połowie lat 90., że niebieska bluza z białym t-shirtem pod spodem, to najlepsza stylówa ever. Oczywiście, gdy sam zacząłem się tak nosić, szybko okazało się, że nie wyglądam tak cool jak J.R., ale przynajmniej potrafiłem zrobić wsad z przełożeniem między nogami na małej obręczy przyczepionej przyssawkami do szafy w korytarzu mojego mieszkania.

Tim Duncan

Karty z mojej kolekcji pochodzą z 5 głównych źródeł. Z polskiego kiosku dawno, dawno temu, z kartonu po papierosach, który kiedyś przyniósł kolega z podstawówki (jeszcze dawniej temu), z Allegro, z eBaya i z prywatnych zbiorów członków jedynego w Polsce forum o kartach NBA. Ta karta trafiła do mnie jednak w nieco mniej standardowy sposób – została wyciągnięta z jednej z dwóch paczek, które kupiłem w przypadkowo napotkanym sklepiku w Budapeszcie parę lat temu. Pokazuję akurat ją, żeby przy okazji  wyrazić swoje poparcie dla San Antonio Spurs w walce o tytuł Mistrza NBA 2012.

Walt Frazier

Żeby ostatecznie osadzić tę setkę w jakieś ramy kartowo-czasowe, prezentuję powyżej także mój najświeższy karciany nabytek.

Jednocześnie lojalnie ostrzegam, że od setnego postu mogą zacząć się pewne przestoje w aktualizacji bloga. Przed chwilą bowiem odebrałem na poczcie NBA Live 07, ostatnią pecetową koszykówkę, która jest w stanie odpalić na moim komputerze, a co za tym idzie, moją ulubioną pecetową koszykówkę, w którą nie grałem już jakiś rok (dawno temu zgubiłem starą płytę, a wersja elektroniczna legalnie kupiona przez internetowy sklep EA przestała działać because fuck you that’s why). Po miesiącach poszukiwań znalazłem w końcu do kupienia używany egzemplarz, odpalam zatem instalatora, rozpakowuję patch z aktualnymi składami i będę grał w grę.

I! EJ! SPORTS! csynegejm!

Żegnam się do stówy dokładając pionę.

Otagowane , , , , , , , , ,

Z Archiwum XXI: Wielka Trójka z Wielkiego Jabłka

Steve Novak

Właśnie skończył się kolejny zwariowany i rozczarowujący sezon New York Knicks. Jako, że na tym blogu wielokrotnie deklarowałem swoje masochistyczne przywiązanie do pomarańczowo-niebieskich barw ekipy z Wielkiego Jabłka uznałem, że wypadałoby jakoś odpadnięcie z Heat zaakcentować. I tak oto powstał ten wpis, którego tytuł mógłby dotyczyć tylko i wyłącznie Steve’a Novaka, bo to on rzucił najwięcej wielkich trójek w tym sezonie (przynajmniej do czasu iście orszulkowskiego zniknienia w serii z Heat). Dotyczy jednak jego i dwóch innych graczy, których podpisy złożone pod sezonem 2011/12 są najbardziej czytelne. Regularny wkład Novaka w ofensywę Knicks był nie mniejszym zaskoczeniem niż eksplozja formy i popularności Jeremy’ego Lina, a jego cieszynka – najfajniejszą cieszynką roku. Jasne – każda próba innego rzutu Novaka niż rzut za trzy kończy się ofiarami w ludziach, ale w tym co robi najlepiej nie było w tym roku lepszego w całej lidze. Podobnie sprawa się ma z Tysonem Chandlerem, tyle że w defensywie.

Tyson Chandler

On też regularnie zapełniał szpitalem ciężko rannymi, którzy byli świadkami próby innego ofensywnego zagrania niż wsad po dokładnym podaniu pod kosz, ale w obronie zmienił Knicks z pośmiewiska w drużynę wysokiego kalibru, za co słusznie został doceniony nagrodą Defensive Player Of The Year.

No i ten trzeci…

Carmelo Anthony

Melo w tym sezonie chyba tyle samo razy uznawany za przyczynę wszelkiego zła w Nowym Jorku, co za zbawcę. Ja, w pełni świadom wszystkich minusów „Meloball”, mimo wszystko najpewniej czułem się kiedy piłkę w rękach miał właśnie Anthony. Zwłaszcza, że jednocześnie nie miał jej wtedy J.R. Smith.

Otagowane , , , ,

10-punktowy plan Brody Mike’a Woodsona na rok 2012

Broda Mike'a Woodsona

1. Bronić, bronić, bronić.

2. Nauczyć Jeremy’ego Lina podawać do Carmelo Anthony’ego.

3. Awansować z New York Knicks do play offów.

4. Doczekać się własnego memu internetowego. Na przykład:

Mike Woodson jako bohater memu

5. Wygrać serię play off, albo bronić, bronić, bronić próbując.

6. Jeśli w play off trafimy na Miami Heat wypytać ich maskotkę o techniki zapuszczania brody tak, żeby zarosła także usta.

Maskotka Miami Heat

7. Wsadzić Phila Jacksona do studzienki kanalizacyjnej, do tego czegoś pod jego wargą…

To Coś pod wargą Phila Jacksona

…przywiązać linę przymocowaną do półciężarówki, po czym odtworzyć scenę z „Hobo With The Shotgun”.

Zamiast wijącej się laski, podstawić wymuszającego faul ofensywny Jareda Jeffriesa.

8. Po tym jak Phil Jackson ogłosi, że nie jest zainteresowany powrotem z emerytury, żeby trenować Knicks, podpisać z nimi kilkuletni kontrakt.

9. Powstrzymać koniec świata przy pomocy Tysona Chandlera i Imana Shumperta.

10. Bronić, bronić, bronić.

***

Tak – po pierwszych trzech meczach Knicks od czasu gdy Mike Woodson został ich trenerem, stałem się jego fanem. Mam nadzieję, że gwiazdom Knicks nie znudzi się jego filozofia gry i nie wygonią go z miasta. Mam nadzieję, że będzie dla tej drużyny tym kim Jeff Van Gundy (który także w marcu przejął drużynę po nieudanym eksperymencie z trenerem mającym opinię geniusza ofensywnego) był w drugiej połowie lat 90., tyle, że z hipnotyzującą brodą. No spójrzcie na nią jeszcze raz…

Broda Mike'a Woodsona

Nie mogę. Odwrócić. Wzroku.

Otagowane ,