Lone-LIN-ess

Jeremy Lin

Ha! Wreszcie udało mi się wymyślić swój pierwszy nagłówek-kalambur apropos Linsanity. Szkoda, że dopiero w dniu kiedy jej pierwotne wcielenie dobiegło końca. Długo próbowałem nazwać uczucie, które towarzyszy mi od momentu gdy pojawiły się plotki, że Knicks zamierzają wyprzeć się odchowanej na kanapie Landry’ego Fieldsa globalnej ikony i jedynego od ponad 10 lat lubianego i nie wyśmiewanego poza Nowym Jorkiem swojego zawodnika. W końcu stwierdziłem, że tytułowa samotność jest chyba najbliżej prawdy. To nie złość ani pogodzenie z losem. Próbowałem się bowiem wkurzać a także wmawiać sobie, że to dobrze, ale argumenty za żadną z tez do mnie nie przemawiają. Bo wcale nie jestem przekonany, że Lin będzie gwiazdą, a z drugiej strony wątpię, żeby miał gorszą karierę niż Raymond Felton…

Perspektywa oglądania jak Lin jako gracz Rockets występuje w pierwszej piątce Meczu Gwiazd boli, ale równie bolesne byłoby oglądanie jak wali on głową w mur jakim stoją za Carmelo Anthonym trenerzy i działacze Knicks. Nie jest co prawda powiedziane, że Lin nie rozwinąłby skrzydeł w zorientowanym na wygranie teraz-zaraz systemie Knicks, tak jak nie jest powiedziane, że w Teksasie nie okaże się nierówny i kontuzjogenny. Pewne jest tylko to, że wystąpi w pierwszej piątce Meczu Gwiazd. Zadbają o to ci kolesie, razem z resztą 1,3 miliarda fanów Rockets w Chinach:

Trochę się brzydzę myślą, że będę zmuszony źle życzyć karierze Jeremy’ego (niestety nie jestem w stanie cieszyć cudzym szczęściem), z drugiej strony wiem, że w Houston będzie mu najlepiej na świecie jeśli chodzi o wsparcie fanów, co powoduje, że nie będę miał wyrzutów sumienia trzymając kciuki za to by Rockets 82 razy w sezonie grali z Miami Heat.

Hmm… To wideo to chyba najlepszy towarzysz w mojej „linsamotności”. No właśnie. Bo do tego cały czas zmierzam. Do samotności i dlaczego to jest teraz dla mnie dominujące doznanie. Bo mam wrażenie, że nie wyrównanie oferty Houston to kolejny z licznych w ostatnich 10 latach dowodów na to, że moja ulubiona drużyna ma mnie w dupie. Jedyny constans w ruchach transferowych Knicks od 2000 roku to bezlitosne pozbywanie się graczy, do których się przywiązałem, graczy, którzy, choć nie zawsze byli najlepsi w kosza, to dla mnie byli sercem drużyny – postaciami, które stawały się elementem krajobrazu, a nie panoszyły się po nim z maczetami jak nabytki w stylu Melo czy Marbury’ego. Równie mocno odczuwam samotność z powodu braku Lina, co przez oddanie do Portland Jareda Jeffriesa jak i wcześniejsze „znikniena swoje” Renaldo Balkmana, Wilsona Chandlera, Danilo Gallinariego, Davida Lee, Nate’a Robinsona, Trevora Arizy, że już o Latrellu Sprewellu i Patricku Ewingu nie wspomnę.

Siedzę więc sobie nad tym zbliżającym się do końca tekstem, sam jak ten palec, który mam nadzieję, że szybko złamie Jeremy Lin co przeszkodzi w rychłym udowodnieniu, iż Knicks nie mogli wybrać gorszego momentu by nagle stać się finansowo odpowiedzialni. To „lone-lin-ess” nie potrwa jednak zbyt długo bo przypomnę sobie wreszcie, że przecież jest jeszcze do kogo w niebiesko-pomarańczowych barwach czuć sympatię – w końcu wrócił Marcus Camby, wrócił Kurt Thomas a w zimę wróci na boisko także Iman Shumpert. Jakoś to będzie, zwłaszcza jeśli Knicks faktycznie okażą się równie silni co podczas pierwszych wspólnych lat Camby’ego i Thomasa w Nowym Jorku. Towarzystwo, dajmy na to, finalistów Konferencji Wschodniej wiosną 2013, będzie, dla Knicks i dla mnie, najlepszym towarzystwem do wypełnienia luki po Linsanity. Zanim ktoś mnie wyśmieje za taką prognozę wyników NYK to chciałem przypomnieć, że czuję się teraz samotny więc mogę udawać, że nikt nie widzi jak ją snuję. W takich warunkach mogę nawet bez wstydu oglądać zdjęcia nagiego Ricka Barry’ego w wannie.

Rick Barry

W sumie to przyszła mi jeszcze do głowy jedna myśl (sporo myślę odkąd zdjęcie nagiego Ricka Barry’ego sprawiło, że straciłem wzrok), której nie przeczytałem w żadnej z 1069 analiz sytuacji pojawiających się w każdej godzinie ostatnich kilku dni. Skoro chcąc nie chcąc Knicksi zafundowali sobie trzyletnie okienko na wygranie tytułu, do którego poprowadzić ma ich Carmelo Anhtony a nie Jeremy Lin, to Lin zostając w Nowym Jorku byłby przede wszystkim (ewentualnym) wspaniałym początkiem wyznaczonej na lato 2015 przebudowy (gdy Knicks znów będą dużo poniżej poziomu salary cap). Jeśli więc Lin faktycznie okaże się w Houston gwiazdą, to zgadnijcie, kiedy kończy mu się kontrakt…

Ta wizja daje jakąś nadzieję, że kolejny błąd popełniony przez New York Knicks nie będzie mnie prześladował całe życie. Oczywiście złudną, jak wszystkie nadzieje dawane przez Nowojorczyków swoim kibicom, ale to zawsze coś.

A skoro już wmówiłem sobie tę samotność, to warto na zakończenie tego tekstu i kariery Jeremy’ego Lina w New York Knicks skorzystać z faktu, że na temat samotności jest wiele piosenek, z których niektóre nawet trochę pasują do sytuacji.

Otagowane

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: