
To co prawda blog o starych kartach NBA, ale tak naprawdę jest to blog o renesansie mojej miłości do nich, który to kiedyś postanowiłem uczcić zakupem boxa z nowymi kartami. Wreszcie się udało, co z kolei postanowiłem upamiętnić krótką relacją z jego otwarcia. Mój wybór padł na box najtańszy z ledwie paru obecnie dostępnych pozycji (bo i tak na reanimację mojego hobby wydałem już tyle pieniędzy, że James Dolan za czasów menadżerki Isiah Thomasa byłby pod wrażeniem), zawierający 36 paczek po 8 kart box Panini Hoops.
Tak – okazuje się, że obecnie jedyną firmą posiadającą prawa do drukowania kart ze zdjęciami jest właśnie znane lepiej z albumów z naklejkami „Panda” Panini (lider z czasów dokumentowanych na tym blogu, Upper Deck, obecnie wydaje karty, na których zawodnicy noszą stroje z college’u). Innymi słowy, trochę od czasu gdy ostatni raz zbierałem karty NBA zmieniło. Kiedyś jak brałem do ręki paczuszkę produktów Panini, marzyłem o perkozie kapturniku, dziś marzyłem o autografie Jeremy’ego Lina.
Oczywiście karty z autografem Lina (który jest wart co najmniej dwa razy tyle niż cały box) nie trafiłem, ale i tak zrobiłem cieszynkę Steve’a Novaka, gdy wyciągnąłem podstawową wersję jego karty – jego pierwszej w barwach Knicks.

Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo (w wyniku połączenia być może kończącej obecny sezon kontuzji i niepewności co do wymagań finansowych Jeremy’ego przez sezonem przyszłym), że to jednocześnie ostatnia karta Lina w barwach Knicks (nie licząc tych, które pojawią się w innych tegorocznych seriach oczywiście).
Co do kart z autografami, to Panini gwarantuje, że każdy box zawiera dwie. Zaiste dwa autografy znalazłem. Niestety nie trafiłem żadnego bardzo cennego*:

No chyba, że np. za rok wybuchnie Da’Seanity (póki co Da’Sean Butler idzie w ślady Lina, bo, tak jak on w pierwszym sezonie, nie może sobie znaleźć miejsca w NBA).
W tej sytuacji najcenniejszą kartą jaką wyjąłem, a jednocześnie drugą najbardziej mnie cieszącą po własnym Linie, była pierwsza karta Carmelo Anthony’ego jako gracza Knicks. Najcenniejsza, bo jedyna na świecie:

Limit 1/1 – ha! Co prawda karta jest niemalże identyczna co masowo produkowana regularna karta Melo od Panini Hoops, a także jej nieco bardziej ekskluzywna wersja równoległa z dopiskiem „Artist’s Proofs” (o ile się nie mylę powstała aby podkreślić mające ostatnio miejsce zmiany barw klubowych), ale jakby nie patrzeć drugiej dokładnie takiej karty Carmelo, z czarnym (a nie srebrnym jak zwyczajna „AP”) napisem „Artist’s Proofs”, nie ma na całym świecie. Brzmi to idiotycznie, ale limit 1/1, to limit 1/1.

Skoro już jesteśmy przy wyciąganiu kart Knicks, jako ich fan, jarałem się każdą znalezioną:

A skoro jednocześnie jesteśmy przy wyciąganiu kart w wersjach alternatywnych, to wyciągnąłem także „zwykłe” „Artist’s Proofs” Sundiaty Gainesa (choć srebrna, odbijająca światło czcionka na moim skanerze i tak wychodzi jak czarna)…

… oraz dwie równoległe karty glossy (znów – nie widać tego na skanie, ale są znacznie bardziej połyskliwe niż regularne karty):

W ten oto sposób, trzy najbardziej bezsensowne użycia skanera mam już za sobą.
Nie chce mi się już pokazywać wszystkich rodzajów insertów w tej serii, dlatego ograniczę się do najfajniejszych – kart Slam Dunk Champion…

…oraz insertu „Courtside” z Kevinem Durantem (niech to będzie dobra wróżba przed Finałami NBA):

Gdyby nie wybuch Linsanity, to zawodnikiem, na którego karty wszyscy by w boxach Panini Hoops polowali byłby Ricky Rubio, dlatego łezkę radości uroniłem także nad pierwszą kartą Hiszpana w trykocie drużyny NBA:

Łezkę smutku z kolei uroniłem nad prawdopodobnie ostatnią kartą w trykocie drużyny NBA Grega Odena:

W końcu doczekałem się także swojej pierwszej karty Marcina Gortata:

Na tym nie koniec fajnych kart jakie skrywał mój box (zresztą muszę powiedzieć, że choć nie jestem fanem designu nowoczesnych kart, to Hoops pod tym względem bardzo mi odpowiada), ale daruję sobie skanowanie wszystkich, poza debiutanckim karcianym ujęciem Chrisa Paula w barwach Los Angeles „Tak – kiedyś zarządzała nami prostytutka. Serio” Clippers – dla wszystkich tych, którzy jeszcze nie dowierzają:

I zanim skończę tę chaotyczny box break, chciałem wyróżnić trzy najdziwniejsze karty jakie z niego wyciągnąłem. Po pierwsze DeSagana Diop i nagroda dla najmniej schlebiającej fotografii użytej na karcie 2011-12 Panini Hoops (chociaż nie jest ona nawet w połowie tak zła jak sposób wykonywania przez Diopa osobistych):

Po drugie – obczajcie czoło Johana Petro:

Wow. Biorąc pod uwagę, że w Nets gra też czoło Sheldena Williamsa…

…to Nets w swojej nowej hali na Brooklynie mogliby nie stawiać klasycznych konstrukcji koszy, tylko postawić po obydwu stronach parkietu Petro i Williamsa z przyczepionymi do skroni obręczami.
I w końcu po trzecie – kim do cholery jest Armon Johnson?

Ponieważ takie długie teksty warto jakoś podsumować, to wspomnę tylko, że choć mojemu sercu najbliższe są jednak karty z lat 90., to ciężko oprzeć się urokowi tego co w dziedzinie kart wydarzyło się w XXI wieku. 2011-12 Panini Hoops to seria, która ten urok podaje w bardzo oldschoolowej formie i dlatego cieszę się, że właśnie z niej pochodzącym boxem uczciłem założenie tego bloga.
A co do *, czyli gwiazdki, która być może umknęła Wam w tekście, a pojawiła się przy zdaniu mówiącym o tym, że wśród dwóch gwarantowanych na 36 paczek autografów nie trafiłem żadnego cennego, to kieruje ona do tego oto przypisu dopełniającego mojej kolekcji 2011-12 Panini Hoops. Chciałem w nim wspomnieć, że oprócz boxu, kupiłem także luzem 4 paczki i na przekór matematyce udało mi się ustrzelić kolejny autograf, który, o ile jego właściciel nie zmarnuje swojego talentu, powinien być dość wartościowym elementem mojej kolekcji.
