Michael Olowokandi

Michael Olowokandi

Fun Fact: Michael Olowokandi był jednym z największych niewypałów wśród pierwszych picków draftu, ale żeby dostać się tam, gdzie miał ostatecznie wszystkich rozczarować, przemierzył jedną z najbardziej nieprawdopodobnych ścieżek. Tak nieprawdopodobną, że tuż po drafcie z Michaelem skontaktowała się wytwórnia Stevena Spielberga, DreamWorks, z propozycją nakręcenia filmu o jego życiu.

W skrócie, choć raczej małym: Olowokandi był synem nigeryjskiego dyplomaty, który wychowywał się w Londynie. W szkolnych strukturach z sukcesami uprawiał piłkę nożną (grał na środku pomocy) i lekkoatletykę (bił rekordy swoich grup wiekowych w skoku w dal i w trójskoku), a gdy zaczął studia na brytyjskim Brunel University, zapisał się też na krykieta i rugby.

Nigdy jednak nie miał styczności ze zorganizowaną koszykówką.

Pierwszy raz pomarańczową piłkę dotknął jako 17-latek, oczarowany kasetami wideo z wyczynami gwiazd NBA. Potem pykał sobie w kosza z kolegami i tyle. Gdy miał 20 lat nagle go olśniło: fajna ta koszykówka w sumie, a ja urosłem do 210 centymetrów, więc może bym sobie zagrał w NBA?

I jak powiedział, tak, jebaniutki, zrobił.

Poszedł do biblioteki, znalazł jakiś wykaz uczelni amerykańskich i zaczął obdzwaniać te najbardziej znane. Nie potraktowano go tam zbyt poważnie, więc nie udało mu się skontaktować z żadną osobą decyzyjną. W akcie desperacji zamknął oczy, losowo otworzył książkę i umieścił palec, jak się okazało, na uniwersytecie Pacific, renomowanej prywatnej uczelni z trzema kampusami w Kalifornii.

Traf chciał, że telefon od Kandi Mana odebrał asystent trenera drużyny koszykarskiej. Ponieważ Michael zaczął od „dzień dobry, mam siedem stóp wzrostu”, zdobył od razu uwagę szkoleniowca z programu, który nie słynął z dobrej koszykówki. Pomógł też fakt, że Olowokandiego było stać na opłacenie sporego czesnego. W ten sposób nasz bohater trafił do swojej pierwszej drużyny koszykówki. I choć na pierwszym treningu okazało się, że nie wie gdzie jest linia rzutów wolnych (nie mówiąc o innych rzeczach), to dzięki ogromnej ambicji, harówce i wrodzonemu talentowi, z sezonu na sezon robił postępy. Zaczynał od zdobywania 4 punktów w meczu, potem zwiększył ich liczbę do prawie 11, a w ostatnim sezonie w składzie Pacific był już graczem roku konferencji Big West ze średnimi 22.2 punktów, 11.2 zbiórek i 2.9 bloków.

Zostać numerem 1 draftu NBA po trzech latach treningu i rozegraniu 77 meczów to ogromne osiągnięcie, z którego Olowokandi może być dumny.

To także jeden z głównych powodów, dlaczego jego kariera zawodowa nie wypaliła – dokonał niemożliwego i uwierzył, że wszystko wie najlepiej.

Oczywiście wcześniej był jeszcze niefortunny lokaut, który zaburzył liniowy rozwój zawodnika. Był też epizod z podpisaniem kontraktu w Kinderze Bolonia, z którego nic dobrego dla nikogo nie wynikło – Kandi Man stracił początek obozu przygotowawczego, a na dodatek wrócił z Włoch bez formy (co zresztą było podobno powodem wcześniejszego rozwiązania kontraktu przez Kinder). Gwoździem do trumny zdają się zaś być kontuzje kolan w 2002 i 2003 roku. Jednak to przede wszystkim opór przed uczeniem się od innych (czyli przed tym, co wywindowało go na szczyt) sprawił, że tak wiele osób, tak szybko traciło do niego cierpliwość.

Dobrze ilustruje to jego znajomość z Kareemem Abdul-Jabbarem.

Michael zatrudnił go jako prywatnego trenera w trakcie lokautu. Panowie ćwiczyli trzy razy tygodniowo, a Kareem potem nie mógł się nachwalić swojego podopiecznego. W pewnym momencie panowie zakończyli współpracę, ale na początku 2000 roku do legendarnego centra zgłosili się Clippers, oferując miejsce w sztabie trenerskim i jedno główne zadanie: ogarnięcie Olowokandiego.

Michael był wówczas w połowie drugiego sezonu w NBA i choć nie urwał niczego poniżej pasa, to nie był zadowolony, że były gwiazdor Lakers miał zastrzeżenia do jego gry. Wszystkie konstruktywne uwagi Kareema odbierał jako personalne ataki, obrażał się, a raz nawet powiedział, że kategorycznie zabrania Jabbarowi krytykowania jego gry w obecności kolegów z zespołu (którzy zresztą także narzekali na upartość Michaela). Clippers, sfrustrowani złą atmosferą w klubie, musieli podziękować Kareemowi po sezonie. Emerytowany gwiazdor zapytany wtedy o opinię na temat Olowokandiego, nazwał go „atletycznym niewypałem”. To było ledwie dwa lata po tym, jak zachwycał się jego pracowitością i potencjałem po wspólnych treningach podraftowych.

Zostawmy dalszą część kariery naszego bohatera (choć miał jeszcze branie gdy skończył mu się debiutancki kontrakt i nawet robił potem jeszcze małe statystyczne postępy, to niewiele stracimy kompletnie to przemilczając) i wróćmy na chwilę do jej początku.

Czy Clippers rzeczywiście spieprzyli draft 1998?

Moim zdaniem nie, a zdanie to oparłem na lekturze różnych przeddraftowych tekścików. Wszyscy serio wierzyli, że Olowokandi – choć może wymagać trochę ogłady – ma tak imponujący potencjał, że głupio nie zaryzkować.

Przez długi czas pewniakiem do jedynki był Mike Bibby, a Olowokandi początkowo przymierzany był pod koniec pierwszej rundy. Notowania naszego bohatera wzrosły jednak znacznie na ostatniej prostej, aż w końcu zrównał się z Bibbym w wyścigu o to, czyje nazwisko David Stern wyczyta jako pierwsze.

Stu Jackson, GM Grizzlies, właścicieli drugiego picku, uważał, że Clippers „muszą” wziąć Olowokandiego. Co prawda sam pewnie by go nie wybrał – wciąż uważał, że jego centrem przyszłości jest Bryant Reeves, lol – i zaczął dogadywać z Denver zamianę dwójki na trójkę, planując wybór Bibby’ego albo Paula Pierce’a.

(Side Fact: Linkowany powyżej artykuł ma na końcu ciekawy mock draft – Vince Carter spada w nim na siódmą pozycję i trafia do Kings, ale nie wiem czy perspektywa wielu lat wspólnej gry Vince’a i Chrisa Webbera jest warta wymazania tych wszystkich podań Jasona Williamsa w koszulce Królów).

Dziennikarze także zgadzali się, że choć Olowokandi może coś odyinkadarować, jego warunkom fizycznym nie sposób się oprzeć. Być może największy ówczesny spec od draftu, dyrektor NBA ds. skautingu, Marty Blake, tak ocenił wybór Clippers (ta opinia została wydrukowana m.in w „Magic Basketball” 8/98):

„To bardzo dobry wybór dla Clippers. Ma niezwykle wiele zalet, jak na zawodnika, który grał w Stanach Zjednoczonych tylko przez trzy lata. Jest to nabytek tym cenniejszy, że w NBA szansa wzbogacenia się o pełnowartościowego centra, najwyższej klasy zdarza się bardzo rzadko, może raz na 20 lat.”

Trzeba też pochwalić agenta Billa Duffy’ego, który wyszedł na znakomitego stratega. Nie pozwolił Kandiemu pojawić się na żadnym z campów ani brać udział w sparingach 5-na-5. Jednym słowem – chciał ukryć brak boiskowej ogłady swojego klienta. Zamiast tego umówił się na prywatne workouty z kilkoma wybranymi drużynami. Jak twierdzi Mick Minas w książce „The Curse” (w której przeczytacie prawie wszystko to, co jest w tym tekście), Duffy dorwał także listę testów i ćwiczeń, jakie każda z drużyn planuje przeprowadzić, dzięki czemu Michael mógł się przygotować do sprawdzianów bardzo precyzyjnie. Resztę roboty robiło jego ciało. W Vancouver podobno popisał się szybkością oraz zupełnie zdominował innego wysoko notowanego kandydata do draftu w starciu jeden na jednego. Z kolei w Denver pobił nieoficjalny rekord klubowych workoutów robiąc 40 wsadów piłką lekarską z rzędu piłką (poprzedni rekordzista, Dikembe Mutombo, miał ich 22). Gdy jednak pojechał do Los Angeles pokazał absolutnie wszystko, co najlepsze.

Elgin Baylor był długo przekonany, że jego wyborem będzie Mike Bibby. Ba – przekonany był także sam Bibby, który odmówił workoutu wszystkim innym klubom. Niestety wiecznie skazany na porażkę menadżer Clippers nie miał wyjścia po zobaczeniu w akcji Olowokandiego, za bardzo bał się wypuszczenia z rąk takiej okazji.

No cóż. Nie pierwsza drużyna dała się nabrać podczas przeddraftowych testów silnym i sprawnym wielkoludom. Nie pierwszy silny i sprawny wielkolud okazał się przeciętnym zawodowym koszykarzem. Nie pierwszy też raz Clippersi zrobili coś źle, choć w przypadku tego wyboru mieli też rację. W końcu nawet Steven Spielberg dał się złapać na ten hype.

Postaw kawę

Otagowane

One thought on “Michael Olowokandi

  1. Juggernaut pisze:

    Pamiętam doskonale ten wakacyjny numer „MB” i rzecz jasna pomylone fotki graczy z draftu (zdaje się Nesterovič zamiast Nowitzkiego i Doleac zamiast J-Willa). 🙂 Ta historia Olowokandiego to rzeczywiście takie „from zero to zero”, ale ciężko o podobne przykłady chyba.

    Ciekawa rzecz właśnie apropo przeddraftowych treningów dla drużyn kiedyś i dziś. Ponoć dawniej czołowi kandydaci odbywali ich znacznie więcej, teraz właściwie sami już za wczasu sterują swoimi losami. No i same testy też zupełnie inaczej wyglądały. Sporo właśnie meczyków 1 na 1 lub 2 na 2, nawet na całym boisku, o czym wspominał kiedyś Al Harrington w podcaście u Quentina Richardsona i Dariusa Milesa. 🙂 Olowokandi wraz z agentem byli więc być może pionierami maskowania słabych stron przed samym draftem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: