Bob McCann

Bob McCann

Fun Fact: W NBA przynajmniej jeden mecz zagrało – to stan na dziś – 4886 zawodników (czyli dokładnie tyle osób, ile w 2020 roku zamieszkiwało gminę Miłomłyn). Minimum 178 meczów w NBA ma na koncie 2141 graczy. Z tego grona, siedem razy w pierwszej piątce wyszło 1638 gości. Spośród nich, 634 zostało wybranych w drafcie w drugiej rundzie lub później, lub nie zostało wybranych w ogóle. 465 zawodników w historii NBA zakończyło choć jedno swoje spotkanie z dorobkiem 18 punktów, 3 asyst, 3 bloków i 2 przechwytów. Jedynie 65 koszykarzom przytrafiło się to w meczu, który zaczynali na ławce rezerwowych. Koszulkę Minnesoty Timberwolves nosiła w takim momencie tylko trójka graczy: Kevin Love, Tom Gugliotta i Bob McCann.

W skrócie: nawet jeśli słyszysz pierwszy raz o istnieniu kogoś takiego, jak Bob McCann, to warto stawiać kolejne kroki z szacunkiem, bo każdy koszykarz NBA jest członkiem jakiegoś ekskluzywnego klubu (choć czasem jest to klub rozmiarów gminy miejsko-wiejskiej w warmińsko-mazurskim).

Bob McCann zalicza się także do jeszcze jednego, bardzo specyficznego klubu, liczącego sobie dwóch członków: klubu gości pochodzących ze stanu New Jersey, którzy trafili do NBA wybrani w drafcie po grze na Morehead State University i byli niewysokimi ale fizycznymi power forwardami. Drugim członkiem jest Kenneth Faried.

„Manimal” był znacznie bardziej skoczny i mobilny niż McCann, ale jego starszy kolega był potężniejszy. Wybór w drafcie zawdzięcza temu, że ówczesny trener Milwaukee Bucks, Del Harris, chciał mieć w składzie podkoszowego siłacza w typie Charlesa Barkleya, Charlesa Oakleya, Bucka Williamsa czy Ricka Mahorna. Ale uniwersytecki trener McCanna, Wayne Martin, wspominał, że Bob miał wiele, a na pewno więcej niż Faried, ofensywnej ogłady – czasami robił za point forwarda i miał nawet zasięg obejmujący linię rzutu za trzy w NCAA. Niestety McCann, który na sportowej emeryturze zaczął pracować jako szef kuchni, nigdy nie zobaczył swojego następcy w ligowej akcji – zmarł 8 dni po drafcie 2011, w którym wybrano Kennetha, w wieku 47 lat.

Choć Kozły zwerbowały McCanna ze względu na jego siłę, nie wystarczyła ona, żeby wepchnąć się do składu i nasz bohater debiut w NBA zaliczył dopiero dwa lata później (rzucił w nim 8 punktów w 4 minuty). W barwach Dallas Mavericks, którzy ściągnęli go w połowie sezonu 1989/90, po przygodach w Hiszpanii, USBL i CBA, rozegrał tylko 10 spotkań. Na kolejne rozgrywki wrócił do CBA i latem 1991 miał w tej lidze już trzyletni staż i łączne statystyki na poziomie 20 punktów i 8 zbiórek. Przyciągnęły one uwagę Detroit Pistons, którzy zawsze mieli w składzie miejsce dla tak szerokich barów. Choć nie grał dużo (26 meczów, po 5 minut w każdym) to załapał się na skład playoffowy i w jedynym w karierze występie w fazie pucharowej, rzucił Knicksom 6 punktów w 13 śmieciominut (Tłoki przegrały tamto spotkanie 34 punktami).

Tym razem McCann utrzymał się w NBA. Kontrakt zaoferowała mu ta sama osoba, co poprzednio – Jack McCloskey, który właśnie opuścił Detroit i przejął stanowisko generalnego menadżera w Minneapolis. McCloskey uzupełnił wtedy skład Wilków paroma znajomymi zawodnikami, którzy w jego opinii nie mieli okazji się wykazać w Pistons, ale mogli powalczyć o minuty w młodej, nie walczącej o nic drużynie (oprócz McCanna, byli to Lance Blanks i Brad Sellers).

Bob wykorzystał szansę rozgrywając swój najlepszy sezon. 79 meczów, 7 w podstawowym składzie. Ponad 19 minut w każdym spotkaniu. Średnie 6.3 PPG i 3.6 RPG. W trzech meczach otwierających kwiecień rzucał średnio 16 punktów. Na koniec sezonu był w pierwszej piątce klubowych rankingów pod względem liczby zbiórek, przechwytów, bloków oraz minut. Niestety, mimo dość prominentnej roli, nie dostał nowej umowy od Wolves, ponieważ, no cóż, trudno, żeby komukolwiek zależało na zachowywaniu ciągłości składu, który wygrał 19 spotkań.

Po roku spędzonym we Włoszech i, znowu, w CBA, Bob McCann zaliczył kolejny powrót do NBA – tym razem do Washington Bullets. To był ten sezon, w którym Chris Webber wystąpił w 15 meczach, Mark Price w 7 a Robert Pack w 31. Zespół ciągnął drugoroczniak, Juwan Howard, wsparty robiącym największy postęp w lidze Gheorghem Muresanem, wziętym znikąd i blokującym rzuty zewsząd, Jimem McIlvaine’em, debiutującym w lidze Rasheedem Wallace’em oraz, rozgrywającymi najlepsze sezony swojej kariery, Brentem Price’em i Timem Leglerem (który w tamtych rozgrywkach sięgnął po zwycięstwo w konkursie rzutów za trzy). Po siedmiomeczowej serii zwycięstw na początku kwietnia, ten skład prawie wślizgnął się do playoffs.

McCann grał po 10 minut w meczu i notował skromne 3 PPG + 2.3 RPG w każdym z nich, ale świetnie sprawdzał się w roli ciężko harującego enforcera łatającego dziury w wybrakowanym składzie. Legler jego wkład w świetną końcówkę sezonu podsumował tak:

„Gdy Bob fauluje, przeciwnik podnosi się z parkietu z lekko poluzowanymi wnętrznościami i musi brać głębokie oddechy na linii rzutów wolnych. […] Zawsze powtarza, że ma sześć fauli do rozdania i nie zamierza zabierać ich ze sobą do grobu.”

Przez następne lata, McCann poluzowywał kiszki rywalom we Francji, Portoryko, Turcji, Hiszpanii, Filipinach i Argentynie, zaliczając epizody w swojej ojczyźnie. Ponownie zaciągnął się do CBA i po raz ostatni pojawił się w meczu NBA – jeden, jedyny raz, jako zawodnik Toronto Raptors, 7 stycznia 1998.

Ostatecznie nigdy nie złapał na długo wiatru w żagle, bo był za niski na power forwarda i za wolny na small forwarda. Był zbyt duży i silny, żeby nie narzucać mu wąskiej roli podkoszowego „bengiera”, a jednocześnie za mało wszechstronny, by zobaczyć w nim kogoś więcej. Przede wszystkim był jednak na tyle dobry i twardy, by zapracować na 178 meczów na parkietach najlepszej ligi świata…

…i mieć jeden z najlepszych współczynników liczby highlightów na YouTube’ie do doniosłości kariery. Oto aż cztery filmiki z Bobem w roli głównej (z których dwa wrzuciłem ja sam) – będzie trochę podkoszowego masowania, będą też całkiem widowiskowe zagrania, a zaczniemy wszystko od deportacji Carla Herrery, która swego czasu zajęła drugie miejsce na liście najlepszych zagrań tygodnia NBA Action.

Tak, Bob na pewno nie zabrał ze sobą do grobu boiskowej bezpardonowości.

Otagowane

1 thoughts on “Bob McCann

  1. Majer pisze:

    Takich gości szanuję. Niezłe te highlighty. Pod koszem taki późny Barkley. Może za mało dostawał szans na grę.

Dodaj komentarz