Fun Fact: Drugi dzień z rzędu bohaterem wpisu jest gracz o nazwisku Grant i – z tego właśnie powodu – ksywie „Generał”. Brian Grant zasługiwał na sobie poświęcony wpis od dawna, zwłaszcza, że nieodłącznie kojarzący się z nim (a przynajmniej mnie się kojarzący), a mniej zasłużony Michael Smith już miał swoje pięć minut.
Grant i Smith kojarzą mi się na tyle mocno, że zamiast pisać cały tekst od nowa, przepiszę tekst o Michaelu Smith’cie podmieniając tylko nazwiska, liczby i niepodważalne fakty:
Michael Smith Brian Grant został wybrany w drugiej pierwszej rundzie Draftu 1994 przez Sacramento Kings i stworzył ekscytujący duet pierwszorocznych power forwardów z Brianem Grantem Michaelem Smithem. Po pierwszym sezonie mógł się poszczycić występem w Rookie Game i najlepszym drugim wśród debiutantów odsetkiem trafień z pola (54.2% 51.1%)*. Po drugim sezonie miał już miano najlepszego zbierającego ligi wśród graczy, którzy ani razu nie wyszli w podstawowym składzie (6.0) jednego z liderów Kings, których pomógł wprowadzić do playoffs jako trzeci strzelec (14.4 PPG), drugi zbierający (7.0 RPG) i najlepszy blokujący (1.3 BPG). W trzecim, został graczem pierwszej piątki i liderem Królów w średniej zbiórek (9.5) niestety stałym bywalcem listy kontuzjowanych, występując tylko w 24 spotkaniach. Był klasyczną podkoszową bestyjką, w której lęk budziły tylko lęku nie budziły nawet wizyty na linii rzutów wolnych (w pierwszych trzech latach w lidze nigdy nie przekroczył granicy 50% celności ciągle poprawiał się w tym elemencie, trafiając 78% w roku #3). Jak na tak dobry początek, reszta jego kariery była rozczarowująca pozbawiona większych indywidualnych fajerwerków. Nigdy nie przestał dzielnie walczyć pod tablicami, ale po transferach do Vancouver i Waszyngtonu, wyjechał do Włoch w 2001 roku i to był – nieco przedwczesny – koniec jego przygody z NBA (Smith wrócił do USA, ale rozegrał jeszcze tylko dwa sezony w CBA, z przerwą na preseason w koszulce Indiana Pacers). pomimo lukratywnych kontraktów podpisanych z Blazers (56 mln dol. za 6 lat w 1997 roku) i Heat (86/7 w 2000) nigdy tak naprawdę nie wyszedł poza rolę zadaniowca (w Portland stracił miejsce w pierwszej piątce po dwóch latach na poziomie 12/9, w Miami rekord kariery w średniej punktów – 15.2 PPG – wykręcił, gdy Alonzo Mourning wypadł prawie na cały sezon z gry i trzeba było jakoś rozdzielić jego rzuty, a rekord zbiórek – 10.2 RPG – gdy Heat już tankowali w rozgrywkach 02/03).
Basketball Reference twierdzi, że graczami o podobnej statystycznie karierze są m.in. Grant Long, Tyrone Hill oraz Udonis Haslem i to chyba całkiem stosowne towarzystwo dla BG, który duchowo był trzecim z „braci” Davis. Także wymienieni przy tej okazji Derrick Coleman, Antonio McDyess, Josh Smith i Armen Gilliam byli już jednak bardziej uzdolnieni niż Grant.
A ponieważ – jak już chyba wspomniałem – Brian Grant i tak kojarzy mi się przede wszystkim z Michaelem Smithem, oto wspólna akcja tych panów z jednego ze spotkań w czasie ich drugiego sezonu w NBA. Ten pierwszy zdobywa punkty, a drugi uruchamia akcję blokiem…
Wypada też wspomnieć, że 10 lat temu – dwa lata po tym, jak zakończył karierę sportową – u Briana zdiagnozowano chorobę Parkinsona, a on zaangażował się – zainspirowany m.in. przez Michaela J. Foxa i Muhammada Aliego – w pomoc i edukację osób dotkniętych, bezpośrednio lub pośrednio, jego chorobą.
* napisałem w cytowanym tekście, że Michael Smith miał najlepszą skuteczność z pola wśród rookies, ale teraz trochę nie wiem na podstawie jakich statystyk – wg Basketball Reference, najlepszy odsetek trafień z gry przy spełnieniu wymogów oficjalnej klasyfikacji ligowej miał Eric Montross, a jeśli pominąć minimum oddanych rzutów to było pięciu gości lepszych od Smitha (najlepszy, niejaki James Blackwell rozegrał tylko 13 spotkań i rzucał też tylko 13 razy, ale już taki Eric Mobley, drugi w tym zestawieniu, swoje 59.1% wykręcił na 132 rzutach… dodam, że Smith miał prób 406)…
Mi osobiście Brian Grant kojarzy się też z charakterystycznymi blond dredami z czasów Blazers i Heat. Po zakończeniu kariery przez Rodmana to był pewnie jeden z ciekawszych fryzów w lidze na przełomie wieków
Smutna sprawa z tą chorobą. Pamiętam jak kilka lat temu natknąłem się gdzieś w sieci na wywiad z Grantem. Szokujące było widzieć tak młodego jeszcze przecież człowieka z tak wyraźnymi objawami Parkinsona… 😦
Tak tak, do twarzy mu było w tych dreadach, zwłaszcza w Jail Blazers. Ogromna szkoda chłopa. Wielki szacunek, że zdecydował się wyjść ze swoją tragedią w światła reflektorów.
[…] w którym na jego pozycji nie brakowało sprawdzonych podkoszowców, takich jak Rasheed Wallace, Brian Grant, Arvydas Sabonis, ale więcej minut dostawali także Gary Trent i Kelvin Cato. […]