Fun Fact: W swojej trwającej od 1988 do 2003 roku karierze, Mark Bryant pojawił się w prawie 800 meczach NBA, jednak w pierwszej piątce znalazł się mniej niż 200 razy, rzadko grywając dłużej niż 20 minut w spotkaniu. A jednak lata 90 nie mogły się bez niego obejść, bo był jednym z tych zawodników, którzy współtworzyli klimat tej ligi w tamtym czasie: nieprzesadnie utalentowany misiek, dający z siebie wszystko w walce pod koszem, typ, z którym bardzo chcesz iść na piwo, ale którego nie chciałbyś spotkać w ciemnej uliczce z tego piwa wracając. Prawilny flat top tylko cementował jego rolę niezbędnego komponentu, ukrytego gdzieś pod błyszczącą maską wypasionej bryki jaką stawało się w tamtej dekadzie NBA…
Mark był gościem, którego trenerzy uwielbiali, bo zawsze było wiadomo, co od niego dostaną. Szkoda, że tylko dwukrotnie w karierze (na 15 sezonów) ta miłość przekładała się na częstsze rozpoczynanie meczów w pierwszej piątce niż na ławce. Trenerzy jednak cenili w nim m.in. to, że niezależnie ile minut dostawał, jego wkład był zawsze taki sam. Pewnie nie bez znaczenia był też fakt, iż Bryant miał talent do łapania dużej liczby fauli. Jest jednym z zaledwie siedmiu graczy w historii, którzy zaliczyli ponad 2000 przewinień, mając na koncie mniej niż 13500 minut gry. Łapał faul co 6,7 minuty (dla porównania, taki Marquese Chriss z Phoenix Suns, który słynie z głupich przewinień, fauluje co 6,8 minuty) – to 160% ligowej normy w latach 1988-2003 (statystycznie gwizdano wówczas faul co 10,7 minuty). No ale umówmy się, że jak się ma takiego byka jak Mark Bryant, to nie wysyła się go na parkiet żeby się z rywalami głaskał. John Stockton mógłby to potwierdzić…
W NBA popularny jest podział na graczy spędzających większość kariery w jednym klubie i wałęsających się od drużyny do drużyny. Mark Bryant był w swojej karierze i jednym i drugim – przez pierwsze 7 lat nie zdejmował koszulki Blazers, by przez resztę kariery założyć trykot innego klubu… 9 razy (kolejno: Rockets, Suns, Bulls, Cavs, Mavs, Spurs, Sixers, Nuggets, Celtics).
Najdziwniejszym trykotem jaki założył Mark był jednak ten oto, bez nazwiska na odwrocie:
[…] ery post-hakeemowej, czyli Sama Cassella i Roberta Horry’ego (uzupełniając transfer Markiem Bryantem i Chuckym Brownem). To wszystko zadziało się w sierpniu 1996 roku, ale Słońca były bliskie […]