
Fun Fact: Jamie to jeden z wymarłych gatunków – jednowymiarowy koszykarz, który we współczesnej NBA czułby się jak twój stary na tik toku. Feick nie stał w kolejce, gdy Bóg rozdawał koszykarski talent, ale gdyby ten gość, który kiedyś przebrał się za Michaela Jordana, w trakcie wydawki taki talent upuścił, to nasz bohater prawdopodobnie wygrałby walkę o zbiórkę.
Feicka na boisku nie interesowało nic więcej poza zbieraniem piłki. Do ofensywy przykładał tyle uwagi, co MJ do dobrostanu psychicznego kolegów z zespołu. W obronie też nie był orłem, co udokumentowała wydana w 1999 roku gra na Game Boya „NBA 3 on 3 Featuring Kobe Bryant”, w której był najgorszym graczem z defensywnym wskaźnikiem równym zero. Gracz z defensywą level 0 wygląda mniej więcej tak:
Brak finezji Jamie’ego nie dziwił, skoro uczył się on koszykówki grając w „barn ball”, czyli w zasadzie w futbol amerykański z obręczami, rozgrywany na klepisku stodoły, gdzieś na ohiowskiej wsi. Z tego samego powodu nie dziwiła też jednak zaciętość w podkoszowych przepychankach.
Pierwszy odcinek serialu „Rolnik szuka zbiórki” nie miał zbyt wartkiej akcji. Choć wybór w drafcie do NBA w 1996 roku był ogromny sukcesem gościa, w którym właśni trenerzy – zarówno w liceum, jak i na studiach – nie widzieli materiału na zawodowca, to pierwsze trzy lata spędził jako niewidoczny rezerwowy na ławkach, kolejno, Hornets, Spurs i Bucks (nie zagrał ani jednego spotkania w zespole, który wziął go w naborze z 48-ką, czyli w Sixers, spędził też trochę czasu w CBA i zagranicą). Nic dziwnego, że właśnie tak wygląda jeden z dwóch dostępnych obecnie na YouTube highlightów z czasów gry Feicka w NBA:
W tej części kariery najbardziej chwalebnym wyczynem było 41 meczów w barwach Spurs i dorzucenie cegiełki do heroicznej walki Ostróg o jedynkę w drafcie 1997.
Dopiero w drugim odcinku życie napisało mu nieco bardziej frapujący scenariusz. Po podpisaniu w marcu 1999 roku dziesięciodniowego kontraktu z New Jersey Nets, został bohaterem ich sezonu ogórkowego. Słabi i zdziesiątkowani kontuzjami Nets wpuścili go na boisko w 26 meczach, a w czternastu ostatnich spotkaniach tamtego lokautowego sezonu powierzyli rolę pierwszopiątkową. W tamtym okresie zaliczał ponad 13 zbiórek na mecz i nagle stał się jednym z najgorętszych podkoszowców bez kontraktu końca XX wieku. Latem odebrał m.in. telefon od Karla Malone’a, świeżo upieczonego podwójnego MVP i kolegi rednecka, który przekonywał go, że potrzebuje jego wsparcia w walce pod tablicami. Dzwonili też Clippersi i dawali 20 milionów dolarów, choć to wciąż były czasy, kiedy odbieranie telefonu od Clippersów mogło zdziałać dla twojej kariery równie wiele dobrego, co obejrzenie kasety wideo z „Ringu”. Feick ostatecznie odrzucił walkę o mistrzostwo z Jazz oraz lepsze pieniądze w Mieście Aniołów i podpisał się pod kontraktem od Nets, wartym 15 milionów płatnych w 6 lat.
I choć kolejny odcinek „Rolnik szuka zbiórki” już wjeżdża nam w lata zerowe, to warto jeszcze dodać na zakończenie, że w raju szybko pojawił się kłopoty. Feick dużo mówił o lojalności wobec Nets, ale podobno zrozumiał, że generalny menadżer John Nash obiecał mu miejsce w pierwszej piątce. Gdy okazało się, że trener Don Casey chce go trzymać na ławce, a na dodatek nie cofa się przed okazjonalnym przyklejaniem go do niej, mina Jamie’ego zrzedła.
Choć nadal był maszynką do zbiórek, mógł żałować, że nie jest zmiennikiem Karla Malone’a, a Jima McIlvaine’a. Niestety jego walka o minuty w rotacji Nets nie potrwała długo. Po sześciu meczach rozgrywek 2000/01 zakończył sezon ze względu na kontuzję Achillesa i już nigdy nie wrócił na boisko. Łapanie piłek zastąpił łapaniem ryb (wyczynowym), trenował zawodowo konie cuttingowe oraz reprezentację liceum, do którego sam kiedyś uczęszczał, a w końcu założył razem ze wspólnikiem firmę produkującą stalowe rury.
Nie wiem, jak się produkuje stalowe rury, ale myślę, że ten proces ma mniej więcej tyle polotu, co koszykówka w wydaniu Jamie’ego Feicka. W dobrym tego porównania znaczeniu.