Fun Fact: Najwięcej złego dla kariery Michaela Smitha (nie, nie tego Michaela Smitha) zrobił Red Auerbach, który w 1989 roku uparł się (na przekór m.in. właścicielowi klubu), żeby trzynasty pick w drafcie – nagrodę za sezon stracony przez kontuzję Larry’ego Birda (zagrał tylko w 6 meczach, Celtics mieli bilans 42-40) – wykorzystać właśnie na niego, zamiast Tima Hardawaya (to właśnie jego chciał Alan Cohen, właściciel) lub Shawna Kempa. Na tym jednak nie poprzestał, beztrosko rzucając po wyborze, że Smith „ma wiele wspólnego z Larrym Birdem – mamy nadzieję”.
I tak przylgnęła do niego łatka „Birda dla ubogich” (choć można było zrozumieć o co chodziło Redowi – Michael był wysokim skrzydłowym, który na uczelni zdobywał dużo punktów – w tym z dystansu – zbierał, podawał… wypisz, wymaluj, kolejna nadzieja białych).
Resztę złego dla kariery Michaela Smith zrobił już on sam. Na obóz przygotowawczy dotarł bez formy, przez co szybko złapał kontuzję, tracąc szansę na zaznajomienie się z nową sytuacją i udowodnienie swojej wartości. Gdy jesteś debiutantem w legendarnej drużynie celującej w mistrza, w której na Twojej pozycji grają Bird, Kevin McHale a nawet, czasami, Reggie Lewis, to trudno w trakcie sezonu zdobyć zaufanie trenera. Dodatkowo – słusznie lub niesłusznie, nie wiem, nie znam człowieka – przylgnęła do Smitha łatka gracza mało ambitnego, który w oczach trenerów nie starał się wystarczająco mocno. Jeśli dodać do tego boiskową opinię – nie umiejącego bronić samoluba – nic dziwnego, że po dwóch sezonach w Bostonie (w żadnym nie grywał średnio nawet po 10 minut w meczu), został zwolniony i do NBA już nie wrócił, nie licząc 29 meczów dla Clippers w rozgrywkach 94/95.
Ale na jeden z fajniejszych celtyckich highlightów lat 90. się załapał, nawet jeśli tylko w roli drugoplanowej…