
Fun Fact: Rodney McCray funkcjonuje dzisiaj głównie jako kolejny chłopiec do bicia dla Michaela Jordana i to chyba z najbardziej chwytliwym tytułem: „Ten, któremu dokuczanie Jordana na treningach tak obrzydziło koszykówkę, że zakończył karierę”.
Pisałem już o kiedyś o tym, ale to była wzmianka w długim wpisie poświęconym Jordanowi, więc stwierdziłem, że McCray zasłużył na własny kącik (TOTALNIE NIE BYŁO TAK, ŻE ZAPOMNIAŁEM, ŻE JUŻ O TYM PISAŁEM I ZORIENTOWAŁEM SIĘ DOPIERO PO SKOŃCZENIU TEKSTU, KTÓRY TERAZ PRÓBUJĘ JAKOŚ ODRATOWAĆ. SERIO).
„[Jordan] praktycznie sprawił, że Rodney McCray przestał się nadawać do czegokolwiek. Na treningach ciągle się go czepiał i wykrzykiwał ‚Jesteś przegrywem! Zawsze byłeś przegrywem!’ Rodney zapomniał przez to jak się rzuca.”
Tak to mniej więcej leciało w tym moim starym tekście – cytuję na wypadek gdyby ktoś zapomniał i nie chciało mu się szukać odpowiedniego ustępu we wcześniej załączonym linku. Wypowiedź nabrała wiatru w żagle po „The Last Dance„, który bucowatość MJ’a podniósł niemal do rangi cnoty, ale wątek niezbyt udanej przygody McCraya w Bulls pojawił się już w 1993 roku, w artykule Sports Ilustrated, na temat innego wesołego wątku – uzależnienia Jego Powietrzności od hazardu.
McCray był trzecim numerem draftu 1983. Dwukrotnie wybierano go do teamów All-Defensive (w tym, w 1988 roku, do pierwszej drużyny, obok samego Jordana), a James Worthy uznał go kiedyś za najtrudniejszego przeciwnika z jakim się mierzył – obok Dennisa Rodmana. Wyrobił sobie nazwisko będąc kluczowym elementem silnych składów Houston Rockets (w przegranych z Celtics finałach 1986, miał średnie 15/4/4). Reklamował nawet buty Converse’a:
Jeszcze w latach 90. – jako skrzydłowy Sacramento Kings – rzucał ponad 16 punktów w każdym meczu (i zbierał – najlepsze w zespole – 8 piłek, i rozdawał ponad 4 asysty… takie same średnie miał w tamtym sezonie Scottie Pippen). Ledwie dwa lata później, w trakcie swojego jedynego sezonu w koszulce Byków, jego średnia punktowa spadła do nędznych 3.5. A że więcej już w NBA nie zagrał, i odwieszając buty na kołku miał tylko 31 lat, łatwo było sobie dorobić teorię, że skończył karierę, bo Michael Jordan go „złamał”.
W praktyce – choć wierzę, że naprawdę mógł mieć dość poniewierania na treningach przez MJ’a – powodem wcześniejszej emerytury były kontuzje. Sam Rodney, goszcząc w podcaście Houston Sports Talk, był rozżalony, że w trakcie przygody z Chicago jego ciało zaczęło się sypać, przez co nie mógł pokazać w pełni, co potrafi (podobno jeszcze przed rozgrywkami zapowiedział bratu, że jeśli nie poczuje się lepiej, to może być jego ostatni sezon).
Inna sprawa, że rola w zespole mu też nie odpowiadała (choć może gdyby był zdrowy, byłaby większa?). Szczególnie źle zniósł przyklejenie do ławki w playoffach. W finałach z Phoenix Suns zagrał tylko 4 minuty i gdy wszyscy świętowali three-peat, on stał w szatni z kamienną twarzą, a dziennikarzom powiedział, że to był od początku do końca frustrujący sezon i że na pewno nie wróci na kolejny rok do Chicago…
Fun Fact: Podobno Rodney kiedyś dobrze się bawił. Raz.
Brzmi to tak, jakby zdobycie mistrzostwa z Bulls wprawiło go w tak zły humor, że pewnie się ucieszył, gdy się okazało, iż musi przejść operację przepukliny. Po zabiegu zniknął i wszyscy założyli, że zakończył karierę. Przypomniał o sobie jednak cztery lata później, gdy jesienią 1997 roku próbował przerwać emeryturę i załapać się do składu Clippers, kierowanego wówczas przez jego pierwszego trenera w NBA, Billa Fitcha.
Na szczęście się nie udało.
Myślę, że gra w Clippers to znacznie bardziej traumatyczne przeżycie niż bycie gnębionym przez Michaela Jordana.
PS: Szukając jakiegoś highlightu Rodneya odkryłem, że był też taki baseballista, który przeszedł do historii zagraniem żywcem wziętym z „Nagiej broni”:
❤
A tego naszego McCraya zobaczycie oczywiście na boisku oglądając stare mecze Rockets na YouTube. Jego najbardziej pamiętną akcją będzie jednak zawsze to podanie z autu do Ralpha Sampsona: