
Fun Fact: Pięć lat temu biłem się w pierś za pierwszą – jak mi się wtedy wydawało – zdublowaną kartę w historii bloga: nieśmiertelny kartonik z pierwszym graczem Vancouver Grizzlies, który nie zagrał dla nich nawet jednego meczu, tylko wcisnął czapkę na strzechę czarnych włosów i wyszczerzył kwadratową szczękę w obecności przynajmniej jednego fotografa.
Wtem! Parę dni temu odkryłem, że pierwszy karciany dubel w historii tej stronki miał miejsce nie pięć, a dziewięć lat temu.
Nie wiem, co poszło nie tak – w końcu mam znacznie więcej kart Vinny’ego Del Negro niż Kevina Pritcharda. Na szczęście na to sprostowanie warto było poczekać prawie dekadę, bo teraz mogę powiedzieć, że mam o jedną więcej kartę Włoskiego Ogiera i jest to właśnie ta karta powyżej. Karta idealna, bo przedstawiającego go w pełnej krasie – nie udającego zawodowego koszykarza, tylko po prostu wyglądającego jak wuefista z ogólniaka.
Poniekąd czasem też tak go traktowano.
Choć Del Negro był podstawowym zawodnikiem jednej z najlepszych drużyn NBA lat 90., to ciągle truto mu nad głową, że backcourt – którego był częścią zarówno jako point guard, jak i shooting guard – jest najsłabszym ogniwem San Antonio Spurs.
Gdy w drugim sezonie w Teksasie (wcześniej Vinny przez dwa lata reprezentował Sacramento Kings, a przez kolejne dwa wymiatał w lidze włoskiej mając za klubowego kolegę Toniego Kukoca), Del Negro wywalczył na stałe miejsce w pierwszej piątce, zespół, który zaczął rozgrywki od bilansu 15-11, wygrał 40 z kolejnych 56 spotkań, wyrównując drugi najlepszy wynik w historii klubu.
Rok później rekord wygranych został pobity (62), a Del Negro nadal biegał po boisku we wszystkich najważniejszych momentach. Gdy David Robinson wykręcał swoje quadruple-double, Vinny dorzucił 23 punkty i 7 zbiórek. Gdy David Robinson rzucał 71 punktów, Vinny, tak jak wszyscy inni, nie rzucał tylko podawał do swojego centra, będąc liderem Spurs w tamtym meczu pod względem asyst (6).
W kolejnym sezonie, 1995/96, Ostrogi wjechały na pełnej w wiosnę, wygrywając 17 kolejnych spotkań (w tym wszystkie 16 meczów w marcu). W tym okresie Vinny Del Negro – po zaokrągleniu – notował średnio 16 punktów, 5 asyst i 4 zbiórki, trafiając ponad 50% rzutów z gry.
Solidną grę kontynuował nawet wtedy, gdy nie miało to znaczenia – w trakcie straconego sezonu 1996/97 notował standardowe dla niego 12+ punktów na mecz, choć opuścił prawie 30 spotkań. Dopiero w kolejnym sezonie Gregg Popovich ograniczył jego rolę.
Koniec końców okazało się, że Ostrogom nie brakowało dużo lepszego obrońcy, tylko brakowało Tima Duncana. Swoje pierwsze mistrzostwo zdobyli bowiem z tym samym gościem, który przez te wszystkie lata pałętał się po obwodzie z Vinnym (często zastępowali siebie nawzajem w pierwszej piątce) – Averym Johnsonem – a następcą Del Negro, który pechowo opuścił Teksas tuż przed mistrzowskim sezonem, był podstarzały Mario Elie, posiadający jednak w odróżnieniu od VDN’a rzut za trzy oraz reputację defensora.
No dobra, w obronie powolny Vinny może nie błyszczał – ba, jego indolencja defensywna była w San Antonio legendarna jeszcze wiele lat później, ale w latach 1992-1998 tylko Admirał i Sean Elliott rzucili dla Spurs więcej punktów niż Del Negro.
Przede wszystkim był jednak człowiekiem, który znał swoje miejsce na boisku. A już na pewno potrafił bezbłędnie rozpoznać kiedy jest nie na miejscu.
Vinny, ten całokształt jego białej gry w połączeniu z fryzem, sprawia, że to chyba jeden z bardziej „najntisowych” graczy. 😉
Co do wpisu na FB – w pełni rozumiem utożsamianie się w czasie gry z tymi graczami, których styl jest bardziej odpowiedni do naszych możliwości. Sam lubię siebie wizualizować jako np. kolejnego Jeffa Rulanda. Ewentualnie mix Andre Millera z Louisem Scolą. 😁
Ja tak naprawdę bym chciał być Joshem McRobertsem.
[…] ma trzy karty, to czemu jest to czwarty post jemu poświęcony? A to dlatego, że jest jednym z dwóch (dotychczas wyłapanych) dubli na […]