Fun Fact: Mimo niechęci do dominacji Bulls w latach 90., jedna rzecz zawsze wzbudzała moją sympatię – że choć mieli najlepszego i najbardziej godnego zaufania w kwestii wygrywania meczów koszykarza na świecie, to zawsze znalazło się u nich coś do roboty dla jakiegoś bardzo białego człowieka z drugiego lub trzeciego planu. Wszyscy pamiętają Johna Paxsona i Steve’a Kerra pieczętujących tytuły w, odpowiednio, 1993 i 1997 roku…
Dwie krótkie dygresje.
1. Bulls w czwartej kwarcie szóstego meczu z Suns zdobyli tylko 12 punktów, a trójka Paxsona była jedynym koszem gości nie zapisanym w tamtej ćwiartce Jordanowi.
2. Kerr nie zamieniłby się w bohatera, gdyby wcześniej Shandon Anderson nie zamienił się w Charlesa Smitha…
Koniec dwóch krótkich dygresji.
…zapominamy jednak często, że John i Steve nie byli pierwszymi bladymi twarzami tryumfu Bulls. Pierwszy był w 1992 roku Bobby Hansen. Dwunasty zawodnik tamtego składu, który co prawda nie wieńczył mistrzowskiego dzieła, ale dał sygnał do boju w szóstym meczu serii z Blazers.
Byki zaczynały ostatnie dwanaście minut starcia z 15-punktową stratą i wydawało się, że Phil Jackson wywiesza białą flagę wypuszczając na boisko piątkę składającą się ze Scottie’ego Pippena, B.J.’a Armstronga, Stacey Kinga, Cliffa Levingstona i właśnie Bobby’ego Hansena. Hansen zaskoczył jednak wszystkich trafiając trójkę z rogu, a potem zabierając piłkę nikomu innemu, jak Jerome’owi Kerseyowi (najlepszemu zawodnikowi Blazers tamtego wieczora), co odmieniło dynamikę meczu i dało początek niesamowitej pogoni gospodarzy. Gdy Bobby oddawał miejsce na parkiecie Michaelowi Jordanowi, Chicago traciło już tylko 3 punkty do rywali.
Latem 1992 w Chicago zapanowała moda na podawanie się za Bobby’ego Hansena, bo trudniej było wówczas o bardziej niepozornego koszykarza NBA. Był tak niepozorny, że ochrona nie chciała go wpuścić na paradę mistrzowską Bulls.
Wiedząc, że w koszykówce nie spotka go już nic lepszego niż niepodważalny wkład w byczą dynastię, jako 31-latek przeszedł na sportową emeryturę, dzięki czemu tamta trójka pozostała jego ostatnim rzutem w karierze.
Do dziś może się chwalić, że przez pięć minut był godnym zastępcą Michaela Jordana.
Mógłby się też chwalić, że kiedyś (w czasach gdy w Jazz aspirował do roli, którą później pełnił Jeff Hornacek) połamał MJ’owi kostki… gdyby zaraz potem nie spudłował layupa…
[…] to bardzo biali ludzie, w tym takie okazy jak: Ryan Bowen, Matt Bullard, Nick Collison, Matt Fish, Bobby Hansen, Kirk Hinrich, Jon Koncak czy, the one and only, Brett […]
[…] wymianie z Jazz) za trzy picki, w tym dwa drugorundowe i dwóch bardzo białych ludzi (Bobby Hansen i Eric Leckner) zupełnie w stolicy Kalifornii niechcianych (łącznie rozegrali dla Kings 70 […]