Fun Fact: Grant Hill od zawsze funkcjonował w zbiorowej pamięci kibiców NBA jako postać nieskazitelna. Przystojny, dobrze wychowany, świetny w kosza, dzielny mimo przeciwności losu i w ogóle najchętniej wydałbyś za niego swoją córkę, gdyby nie to, że zanim twoja córka dorośnie, Hill zostanie już wzięty do Nieba, razem z ciałem i butami FILA.
Często zapominamy, że w 2000 roku (to teoretycznie data już poza strefą wpływów tego bloga, ale jest zwieńczeniem ninetiesowego wcielenia Hilla) Hill zrobił dokładnie to, co zrobił w tym roku strącony do kibicowskiego piekła zasilanego palonymi koszulkami, Kevin Durant. Miał gdzieś lojalność i wybrał większe pieniądze w Orlando oraz połączenie sił z T-Makiem zamiast zostać w Detroit z Jerrym Stackhouse’em (nie żeby ta para była przeznaczona do wielkich rzeczy, w ostatnim sezonie Hilla, Pistons mieli mocno przeciętny bilans 42-40 i nigdy nie wygrali rundy playoff za jego kadencji).
Z drugiej strony, po tej decyzji nie tylko stracił status gwiazdy z powodu kontuzji, ale prawie umarł po jednej z operacji w 2003 roku, więc wszyscy się chyba zgodzą, że karma w jego przypadku nie zachowała się jak wzór cnót.