Sad Fact: To nie będzie „fun fact”, bo poruszymy temat przemocy i uzależnienia. Niby wszystkie opowieści z czasów Jail Blazers są o przemocy i uzależnieniu, a mimo wszystko są „fun”, ale tym razem akurat nie chodzi o picie, palenie i dokazywanie na treningach. Bo, widzicie, Gary Trent nie był jakimś tam zmanierowanym, zblazowanym imprezowiczem jak Sheed czy Damon Stoudemire i bardzo możliwe, że to on rozpoczął całą jailblazerską erę.
Za czasów gry w Portland trafił do aresztu za pobicie swojej ciężarnej dziewczyny, a wciąż będąc na okresie próbnym po tamtym wybryku, zaatakował swojego znajomego w miejscu publicznym, zaliczając po między nimi bójkę w knajpie z agresywnym obcym mężczyzną. To i tak był jednak dla Trenta okres wyciszenia, bo ledwie kilka lat wcześniej zajmował się handlem narkotykami i gdyby nie koszykówka stałby się kolejny członkiem swojej rodziny tkwiącym za kratkami. Ojciec Gary’ego trafił za handel dragami do więzienia federalnego, matka była uzależniona od narkotyków, wujkowie odsiadywali wyroki z kradzieże i zabójstwo, dziadek zapił się na śmierć, a babcia zamordowała własnego syna. Trent podjął w swoim życiu wiele złych decyzji, ale nie schrzanił tej najważniejszej – decyzji o poświęceniu się koszykówce.
Fun Fact: Dziś Trent to mąż i ojciec czwórki synów (jeden z nich, Gary Trent Junior, jest nawet obiecującym koszykarzem), współpracujący z jedną ze swoich byłych drużyn, Minnesotą Timberwolves. Teraz jest trenerem wysokich zawodników, a w ostatnich latach ma też na swoim koncie pracę w szkołach podstawowych jako „specjalista od interwencji” – pomagał dzieciom borykającym się z różnego rodzaju problemami osobistymi – i bywał również zapraszany przez ligę na pogadanki o trudach życia koszykarza z debiutantami.
Na boisku był typowym podkoszowym zwierzakiem, ale potrafiącym zaskoczyć finezją pomimo swojej nieco misiowatej postury. W szkole miał ksywę „Shaq Of The MAC”. Mimo solidnych wyników (ponad 8 punktów i 4 zbiórki na mecz w karierze, 16 i 8 w najlepszym sezonie 98/99 w Dallas), Trent po dziewięciu sezonach – ale jeszcze przed trzydziestką – był już poza NBA i dokończył zawodową karierę w Europie. Dziś dużo łatwiej znaleźć highlighty jego syna, a jeden, dość reprezentatywny, udało się namierzyć:
Trent – nawet po odejściu z Portland, gdzie grał 2.5 sezonu – był gościem, z którym się nie zadzierało. Swoim kolegom z zespołu robił wykłady na temat najskuteczniejszych technik bicia ludzi, zwykł wpadać do szatni przeciwnika na „słówko” z rywalami, którzy podpadli jemu, lub drużynie, zajmował się też sprawiedliwym rozdysponowaniem ostrych fauli na boisku w ramach własnego systemu kar za zagrania niezgodne z duchem sportu (kiedyś m.in. złapał za włosy Steve’a Nasha, gdy ten szedł na linię rzutów wolnych po wątpliwym faulu). Mimo łobuzerskich nawyków, wszyscy podkreślali jego dobry charakter i domyślam się, że dobrze było mieć takiego kolegę z drużyny.
[…] Blazers, gdzie spędził dwa pełne sezony, ale upchnięty w rotacji za Rasheedem Wallace’em, Garym Trentem i Cliffem Robinsonem, walcząc o minuty z utalentowanym Jermaine’em […]
[…] przelicytował ich (za pakiet zawierający Walta Williamsa i Carlosa Rogersa) Kennym Andersonem, Garym Trentem, Alvinem Williamsem, trzema pickami (dwa w pierwszej rundzie, obydwa zmarnowane na Bryce’a […]
[…] takich jak Rasheed Wallace, Brian Grant, Arvydas Sabonis, ale więcej minut dostawali także Gary Trent i Kelvin Cato. „Aniołem” w tej sytuacji został GM Indiany, Donnie Walsh, który w […]