
Fun Fact: Oczywiście, że na powyższej karcie jest Michael Doleac, a nie Jason Williams.
Jason Williams na karcie wygląda tak:

Nie mogłem się jednak powstrzymać, aby nie odtworzyć jednej z dwóch najsłynniejszych wpadek starego Magic Basketballa, z numeru 1998:

Ta druga najsłynniejsza była dwie strony później:

Ja naprawdę to rozumiem.
Fotoedytor MB zrobił dokładnie to, co ja zawsze robiłem tworząc nowych graczy w starych grach wideo o NBA: nie mając właściwego wizerunku, wybierałem twarz najbardziej zbliżoną z dostępnych.
Doleac był biały i miał szopiastą fryzurę z grzywką opadającą na czoło. Lepszego zdjęcia Jasona Williamsa z draftu nie było, bo Jasona Williamsa na drafcie po prostu nie było.
Z Dirkiem Nowitzkim, również nieobecnym w Vancouver, było trudniej, bo jego ówczesna fryzura bardziej przypominała fryzury młodych piłkarzy, a głupio było dawać zdjęcie Marcina Mięciela. Ale Rasho Nesterović był biały, był nawet z Europy, no i w zasadzie Dirk rok wcześniej miał krótkie włosy.
Naprawdę są gorsze pomyłki (jak chociażby, skoro już jesteśmy przy drafcie 1998, wybranie Michaela Olowakandiego z pierwszym pickiem).
Zawsze się jednak zastanawiałem, dlaczego właściwie J-Will – wybrany w dniu draftu z numerem siedem przez Sacramento Kings – nie stawił się na ceremonii, o udziale w której marzy przecież każdy koszykarz.
Dopiero niedawno zadałem sobie trud, żeby poszukać na ten temat informacji i z jego wypowiedzi w podcaście Flagrant, wynika, że po prostu mu się nie chciało. Spędzenie tego wieczoru w gronie rodziny i przyjaciół, w ulubionej knajpie w Orlando, brzmiało jak lepsza zabawa, niż wyprawa na drugi koniec kontynentu, do Vancouver, i tkwienie w głupim garniturze pod obstrzałem kamer.
W tej rozmowie wspomina co prawda, że nie wiedział, czy będzie wybrany w pierwszej rundzie i nie chciał, być tym ostatnim gościem w „zielonym pokoju”, który rozczarowany czeka na wybór, ale tak naprawdę J-Will mógł być spokojny.
Oczywiście wisiała nad nim zmarnotrawiona kariera uniwersytecka (ledwie dwa niepełne sezony w cztery lata), zwieńczona wyrzuceniem z Florydy za dwa oblane testy narkotykowe, ale nikt, kto go znał nie miał wątpliwości, że koszykówka jest dla niego najważniejsza, a nikt, kto widział go w akcji, nie miał wątpliwości, że to być może najlepszy point guard w swoim roczniku.
Do przeddraftowych testów Jason przygotowywał się trenując z koszykarzami Orlando Magic i pomieszkując w domu Nicka Andersona, z którym dzielił agenta. Nick był obecny na imprezie BBQ w noc draftu, podobnie zresztą jak Danny Schayes. Dzięki tym koneksjom, szansa, że Magicy nie wybiorą Williamsa z jednym ze swoich pierwszorundowych picków (mieli numery 12, 13 i 15), był niemal zerowa.
Ale J-Will nigdy nie dostał gwarancji od Orlando.
Gdyby tak było, odmówiłby testów w innych klubach, bo bardzo chciał zostać na Florydzie (na pocieszenie, rok później do Sacramento trafił jego współlokator, Anderson).
Jego wielkim fanem był Jerry West, który proponował Magic Nicka Van Exela za ich pick numer 12, ale sprawa się rypła, bo wszystko wskazywało na to, że Orlando faktycznie planuje zachować J-Willa dla siebie (West dopiął swego w Memphis, ściągając widowiskowego rozgrywającego w zamian z Mike’a Bibby’ego).
Choć nasz bohater biegający obok Penny’ego Hardawaya, a potem Tracy’ego McGrady’ego lub obsługujący podaniami Shaquille’a O’Neala i Kobe’ego Bryanta byłby na pewno ekscytującym rozwojem wypadków, to przejęcie Białej Czekolady przez Kings było najlepszym możliwym scenariuszem dla fanów koszykówki. Nie wiem, czy jakakolwiek inna drużyna dałabym mu tyle wolności i dodatkowo otoczyła zawodnikami, którzy mieli równie wielki ubaw z gry w kosza, co on.
Innego happy endu dla tego wpisu, niż highlighty J-Willa z czasów gry w stolicy Kalifornii, oczywiście nie będzie. Zróbmy sobie tę przyjemność i przeżyjmy to jeszcze raz:


