Tag Archives: brett szabo

Brett Szabo

Brett Szabo

Fun fact: Na każdej liście najbardziej zaskakujących faktów dotyczących NBA musi znaleźć się pozycja „Brett Szabo rozegrał pełny sezon w lidze”.

Brett Szabo nie miał wystarczająco dużo talentu, by grać w NBA, ale miał to gdzieś. Po liceum nie dostał żadnego stypendium koszykarskiego. Do reprezentacji Augustana College – który nie był żadnym koszykarskim tuzem – dostał się tylnymi drzwiami.

To był ten pierwszy raz, kiedy Brett mógł się przekonać, że ciężka praca popłaca.

Mimo że był zwykłym studentem, a nie sportowym stypendystą, stał się jednym z liderów Augustany. Na trzecim roku studiów rzucał prawie 16 punktów w meczu i zbierał około 8 piłek na mecz. Nie liczono mu bloków, ale to była główna specjalność mierzącego 6 stóp i 11 cali wzrostu centra (185 czap to rekord szkoły). Oczywiście nikogo nie obchodziło kto wykręca 16/8 w podrzędnym koledżu (zwłaszcza, że w ostatnim sezonie w NCAA było to bardziej 9/5), dlatego Brett musiał szukać pracy poza NBA. Zainteresowanie wyraził zespół Sioux Falls Skyforce z ligi CBA, zaintrygowany rzadkim lokalnym produktem koszykarskim (Augustana College ma kampus właśnie w Sioux Falls).

To był ten pierwszy raz, kiedy Brett mógł się przekonać, że nie jest wystarczająco dobry.

W półprofesjonalnej lidze nie dał rady przebić się do pierwszej piątki, zdobywając po 3 punkty i 3 zbiórki w meczu (tradycyjnie dodając trochę bloków, podobno w jednym z meczów miał nawet triple-double zawierające dwucyfrową liczbę czap). Poza Skyforce, przywdziewał także koszulkę Rochester Renegade i Rockford Lightning, a wobec przedłużającego się braku zainteresowania z NBA wyjechał do Niemiec w 1995 roku.

I potem znów okazało się, że praca popłaca, że po pewnym czasie obala argument pod tytułem „nie jest wystarczająco dobry”.

Przydaje się też uśmiech losu. I sprzyjające okoliczności.

M.L. Carr – były zawodnik i trener Celtics w latach 1995-1997 – natknął się przypadkiem na Szabo w hali treningowej Bostonu. Brett szlifował tam swój warsztat razem ze swoim agentem. Skończyło się na tym, że Carr zagrał z Szabo. Jakiś czas później, podczas obozu przygotowawczego do sezonu 96/97, M.L. przypomniał sobie o tym nieco dziwacznym gościu z hali i zaproponował mu kontrakt.

Na jego decyzję złożyły się trzy czynniki:

  1. M.L. Carr nie był najlepszym GM’em, choć miewał fantazję.
  2. Środkowi Celtów mieli akurat problemy z kontuzjami.
  3. Boston chciał w Drafcie 1997 wybrać Tima Duncana, a Brett Szabo posiadał wysokie kwalifikacje w nieprzeszkadzaniu tego rodzaju planom.

Cała reszta to już zasługa samego Bretta. Do swojej życiowej szansy podszedł bez kompleksów – po prostu grał w kosza najlepiej jak umiał, trenując najciężej jak się da. Efekt – 70 meczów NBA na koncie Bretta, w tym aż 24 w pierwszej piątce. Średnie z sezonu są skromne – 9.5 minuty, 2.2 punktu, 2.4 zbiórki i 0.5 bloku na mecz – ale tankujący Celtics doceniali jego gotowość do gry, dając mu od czasu do czasu szansę na dłuższe bieganie po parkiecie.

Miał 6 punktów i 7 zbiórek w 9 minut w styczniowym meczu przeciw Heat. 10 punktów, 5 zbiórek i 2 bloki ze zwycięskiej potyczki z Bucks w marcu 1997 były jego największym osiągnięciem tylko przez miesiąc. W drugim od końca i przedostatnim spotkaniu sezonu zasadniczego miał – odpowiednio – 7 punktów, 14 zbiórek, 2 asysty i 1 blok (przeciw Hornets), oraz 15 punktów, 13 zbiórek, 3 asysty i 3 bloki (przeciw 76ers). Co by nie mówić o końcówkach sezonu i tankowaniu, double-double w meczu NBA to nie jest coś czego dokonuje każdy 28-letni rookie, bez praktycznie żadnych wcześniejszych liczących się osiągnięć koszykarskich.

Celtowie nie wylosowali pierwszego numeru w drafcie, skończyło się też szczęście Bretta Szabo. Zabrakło dla niego miejsca w przetasowującym się składzie Bostończyków, a ponieważ żaden inny generalny menadżer nie miał miłych wspomnień z gry jeden-na-jeden z Brettem, musiał znów wyjechać za pracą do Europy. Karierę zakończył w 2000 roku w klubie ze słowackiego miasta Pezinok.

Dziś jest zwykłym kolesiem (ok – bardzo wysokim zwykłym kolesiem), mężem, ojcem i mieszkańcem Sioux Falls.

Co ciekawe, jeszcze tylko jeden absolwent Augustany trafił do NBA i był to Arvid Kramer, postać równie kultowa co Szabo wśród fanów bardzo białych koszykarzy, „słynąca” z tego, że mimo iż Kramer rozegrał w lidze raptem tylko 8 spotkań w sezonie 79/80 to został pierwszym pickiem w expansion drafcie z 1988 roku (wzięło go Miami). W 1980 roku, Dallas także wzięło go w expansion drafcie i po dziś dzień pozostaje on jedynym koszykarzem dwukrotnie wybieranym w naborze do ligowych beniaminków, który jednak nigdy dla nich nie zagrał.

Co do Szabo, to nie wspomniałem jeszcze tylko o jednej, dość ważnej rzeczy – jego goglach.

TE GOGLE!

Otagowane ,