Latrell Sprewell

Latrell Sprewell

Fun Fact: Choć był przyzwyczajony do wyprowadzania ludzi z równowagi i roli „tego złego”, raczej nigdy nie spodziewał się takiej reakcji, nie w takiej sytuacji, nie ze strony osoby na takim stanowisku. To wtedy mogło dla niego nie mieć sensu, ale niespodziewanie, w pewnym stopniu, zyskało go siedem lat później.

Na początku października 1990 roku, Arn Tellem siedział w biurze Allana Bristowa, ówczesnego generalnego menadżera Charlotte Hornets, i negocjował z nim warunki debiutanckiej umowy Kendalla Gilla. Utalentowany zawodnik, wybrany latem z piątym numerem draftu, wciąż nie podpisał kontraktu, choć Szerszenie zaczynały już przygotowania do swojego trzeciego sezonu w historii.

Nic dziwnego, że Bristow był poddenerwowany.

Tellem, prawnik, który za parę lat miał stać się drugim najważniejszym agentem w NBA, zdążył już zasłynąć z bycia nieustępliwym i agresywnym.

Nic dziwnego, że Bristow zdenerwował się jeszcze bardziej.

Niespodziewane było jednak to, że w pewnym momencie, mierzący 200 cm Bristow zdenerwował się tak bardzo, iż chwycił mierzącego 165 cm Tellema za gardło i przycisnął go do ściany. Choć agent skończył w kołnierzu ortopedycznym i złożył skargę w biurze ligi, NBA ostatecznie w żaden sposób nie ukarała GM’a Charlotte, zadowalając się oficjalnymi przeprosinami i obietnicą pokrycia kosztów leczenia poszkodowanego.

4 grudnia 1997 roku, David Stern ogłosił, że zawiesza Latrella Sprewella na rok, dzień wcześniej dając błogosławieństwo jego klubowi na przedwczesne rozwiązanie jego kontraktu. Komisarz powiedział wtedy:

„Liga sportowa nie musi akceptować i dawać przyzwolenia na zachowania, które nie byłyby tolerowane w żadnym innym segmencie społecznym”.

„Pocałuj mnie w dupę” – albo coś w tym stylu, zapewne pomyślał sobie Arn Tellem, ówczesny agent Latrella Sprewella.

Dzień później związek zawodowy graczy NBA odwołał się od decyzji komisarza, choć pierwotnie jego prezydent, Billy Hunter, planował poprzeć każdą karę. Nie spodziewał się jednak aż takiego jej wymiaru i niebezpiecznego precedensu jakim było bezkarne zerwanie kontraktu.

Komentując zażalenie NBAPA, Tellem nie omieszkał wbić szpili „szeryfowi” Sternowi, który siedem jesieni wcześniej „zaakceptował” i „dał przyzwolenie” na zachowanie Bristowa, które na pewno nie byłoby „tolerowane w żadnym innym segmencie społecznym”. Choć nie usprawiedliwiał Latrella i powiedział, że musi ponieść odpowiedzialność za swoje zachowanie, to zdecydowanie sprzeciwiał się decyzji komisarza:

„Chcę tylko sprawiedliwości. Każda kara powinna być adekwatna do winy, a ta jest niedorzeczna. […] Próba pozbawienia człowieka prawa do pracy przez rok jest skandaliczna.”

A teraz wspomniana szpila:

„Ja wybaczyłem Allanowi. Działał w przypływie emocji. Popełnił błąd, ale miał możliwość dalszego wykonywania swojej pracy i zarabiania na życie. Sprewell też popełnił błąd. Dlaczego więc on nie może dalej zarabiać?”

Szkoda, że na końcu nie dodał „Latrell ma rodzinę do wykarmienia”, byłoby jeszcze śmieszniej.

Ostatecznie zdanie Tellema podzielił sędzia rozjemczy John Feerick, który 4 marca zarządził, że Warriors nie mieli prawa zerwać gwarantowanego kontraktu i muszą uhonorować wciąż zapisane w nim dwa lata, a NBA ma skrócić swoje zawieszenie z roku na pięć miesięcy (czyli do końca bieżącego sezonu).

David Stern skomentował tę decyzję nie bawiąc się w subtelności:

„Podstawową kwestią jest to, czy możesz dusić swojego szefa i zachować posadę. Teraz już znamy odpowiedź. Nie możesz dusić swojego szefa i nie stracić pracy, chyba że grasz w NBA i podlegasz jurysdykcji sędziego rozjemczego.”

Hej, David, zapomniałeś dodać, że poznałeś tę odpowiedź już w listopadzie 1993, ba – sam jej udzieliłeś, gdy nie zarządziłeś żadnej kary dla Alvina Robertsona, który dusił dyrektora do spraw personalnych Detroit Pistons, Billy’ego McKinneya. Król przechwytów został zawieszony przez klub do odwołania (i tak wtedy nie grał z powodu kontuzji pleców, zresztą o to właśnie poszło – McKinney obsztorcował go za opuszczanie sesji rehabilitacyjnych), ale już dwa tygodnie później został wytransferowany do Denver Nuggets. I tyle. Żadnego bana od ligi. Nawet żadnych oficjalnych przeprosin.

Z pewnością nazwiska Bristowa i Robertsona pojawiły się w trakcie ponad miesięcznych przesłuchań, prowadzących do decyzji Johna Feericka na korzyść Sprewella. Mogę się też założyć, że przebąknięto coś o Vernonie Maxwellu wbiegającym w trybuny żeby uderzyć kibica, ukaranym tylko zawieszeniem na 10 spotkań oraz o Dennisie Rodmanie kopiącym kamerzystę (11 meczów kary) i uderzającym „z dyńki” sędziego (6 meczów kary).

Żeby nie było: nikt nigdy nie bronił Latrella. No, może poza Rodem Stricklandem i burmistrzem San Francisco, który publicznie gdybał, czy może Carlesimo nie zasłużył sobie na duszenie. Nietrudno jednak zgodzić się z tymi, którzy twierdzili, że liga chciała zrobić ze Sprewella przykład. Ta kara nie miała na celu wymierzenia sprawiedliwości za akt przemocy podczas treningu (wcześniej liga reagowała głównie na wydarzenia w trakcie meczów), ale była wiadomością wysłaną wszystkim niepokornym gwiazdkom, których wpływu na wizerunek ligi, tak bardzo obawiał się David Stern. Ligi będącej o pół roku od ponownej utraty Michaela Jordana, dodajmy.

Rozumiem jednak także, dlaczego ta sprawa była inna.

Samo duszenie (choć koszykarz twierdził, że nie odciął trenerowi dopływu powietrza, czego dowodem miały być ślady paznokci na szyi PJ’a… „Jeśli kogoś dusisz, nie zostawiasz zadrapań, tylko robisz na szyi pręgi” – powiedział… ok, Spree), można by było dość łatwo zrzucić na karb chwilowej niepoczytalności (oraz tego, że Carlesimo zwykł zachowywać się jak buc). Ale fakt, że Sprewell dwadzieścia minut później znów rzucił się na trenera (któremu należy się kiwnięcie głową z uznaniem za to, że po pierwszym ataku nie przerwał treningu), był już działaniem z premedytacją (choć, znów, Latrell utrzymywał, że wcale go nie uderzył, że po prostu machał rękami, żeby opędzić się od próbujących go zatrzymać kolegów i przypadkiem otarł się pięścią o głowę szkoleniowca Warriors… ok, Spree). Tak czy siak, 68 meczów zawieszenia i 6,4 miliona straconych przez nie dolarów, wydaje się karą wystarczającą, a nie – jak pomstował Gary Peterson z „Contra Costa Times”„żałosnym, pozbawionym wdzięku upadkiem NBA” i „moralną zapaścią profesjonalnej koszykówki”.

Koniec końców przypadek Sprewella był nauczką i dla wszystkich koszykarskich łobuzów, i dla trenerów, którzy uważają, że wyzywanie i prowokowanie to akceptowalne metody treningowe (choć biorąc pod uwagę, że Carlesimo niemal natychmiast głównym celem swoich ataków uczynił bardzo grzecznego debiutanta, Adonala Foyle’a, to najwyraźniej nauczył się tylko tyle, że trzeba wybierać sobie przeciwników, którzy nie dadzą ci w mordę). A Sprewellowi opłacało się dać drugą koszykarską szansę. W Nowym Jorku wpasował się idealnie w zespół i poświęcił indywidualne statystyki w systemie Jeffa Van Gundy’ego. Symbolicznym momentem w jego drodze do odkupienia był wybór do All Star Game 2001 głosami trenerów.

Przełom 1997 i 1998 roku musiał kosztować sporo nerwów Arna Tellema, ale pewnie jedna rzecz go ucieszyła. W pierwszych dniach postępowania arbitrażowego, które miało zdecydować o losie Sprewella, Denver Nuggets zwolnili swojego prezydenta… Allana Bristowa.

A Tellem wbił jeden z gwoździ do jego trumny, twardo negocjując nowy kontrakt dla Antonio McDyessa. Bristow nie chciał mu dać satysfakcji i 100-milionowego kontraktu, dlatego oddał swojego jedynego wartościowego zawodnika do Phoenix Suns. Bez niego Nuggets byli tak słabi, że zaczęli sezon od bilansu 4-42, który pogrążył prezydenta.

Co prawda McDyess się wkurzył, że animozje między agentem i Bristowem wpłynęły na jego karierę i zwolnił Tellema latem 1998, ale Arn pewnie uważał, że było warto.

Postaw kawę
Otagowane

2 thoughts on “Latrell Sprewell

  1. Bartek's awatar Bartek pisze:

    Wpis tak dobry, że chwyta za gardło!

Dodaj odpowiedź do kostrzu Anuluj pisanie odpowiedzi