
Fun Fact: Zapomniałem o Ericu Snowie.
Serio.
Ja wiem, że czasem się tylko tak mówi, żeby podkreślić brak doniosłości czyjejś kariery lub przesadną zwyczajność postaci, ale ja naprawdę, najzwyczajniej w świecie zapomniałem o jego istnieniu.
Jest wielu koszykarzy z lat 90., o których nie myślę na co dzień, ale gdy do głowy wpada mi taki, na przykład, Darnell Mee, to wpada jako, owszem, dawno nie widziany, ale stary znajomy. Eric Snow jednak pojawił się w mojej głowie nagle, znikąd, ba, nawet sam go sobie nie przypomniałem, tylko jego nazwisko mignęło mi gdzieś w jakimś tekście. I przez krótką chwilę jego koncept wydał mi się zupełnie obcy.
Eric Snow?
A nooo taaaak.
Eric Snow.
Kolejną chwilę, zajęło mi jeszcze oswojenie się z faktem, że Eric Snow istniał także w latach 90. Kojarzę go jako uprawiacza roli we wczesnolebronowych Cavs i, wcześniej, w iversonowskich Sixers, ale w komplecie z nazwiskiem wyleciało mi z głowy, że po parkietach NBA biegał już w połowie ninetiesów, jako zawodnik Seattle Supersonics.
Do ligi trafił dokładnie w drafcie 1995 roku, w którym, mam wrażenie, najwyżej wybierające zespoły były pijane. Warriors potrzebowali gracza robiącego różnicę, a wybrali Joe Smitha. Clippers potrzebowali Jerry’ego Stackhouse’a, ale zamiast wybrać Jerry’ego Stackhouse’a, wzięli Antonio McDyessa, który też by im się przydał, ale wymienili go na Brenta Barry’ego. Sixers potrzebowali Stackhouse’a i go wzięli, ale już rok później go nie potrzebowali, bo był niekompatybilny z Allenem Iversonem. Bullets potrzebowali w zasadzie wszystkiego (ale szczególnie ciekawie myśli się w ich kontekście o połączeniu Damona Stoudamire’a z Chrisem Webberem i Juwanem Howardem) a wybrali coś, co akurat mają, czyli kolejnego zdolnego power forwarda, który nie chciał grać ani na centrze, ani na skrzydle – Rasheeda Wallace’a. Timberwolves wybrali doskonale, ale założę się, że też byli pijani, skoro postawili na chłopaka z liceum… Natomiast nikt, niezależnie od stanu upojenia nie obstawiłby raczej, że wybrany z ósemką (tuż za Stoudamire’em i dwa miejsca po Bryancie Reevesie, który był jednocześnie i niewypałem, i solidnym wyborem – takim poborowym Schroedingera) Shawn Respert będzie miał gorszą karierę niż jego kolega z backcourtu Michigan State, Eric Snow.
Snow z numerem 43 został zaklepany przez Milwaukee Bucks i wyekspediowany do Seattle za superrandomową paczkę składającą się z wybranego 11 miejsc później Eurelijusa Zukauskasa i pick, który miał się rok później stać przyszłym reprezentantem Polski, Jeffem Nordgaardem. Zukauskas, litewski wielkolud, został w ogóle w chwili przyjęcia do NBA pomylony z innym litewskim wielkoludem. Gdy przyszła pora na wyczytanie 53-go nazwiska, Russ Granik (nie jestem w sumie pewny, że Granik, ale strzelam, że w 1995 roku był już zwyczaj prowadzenia drugiej rundy przez zastępcę komisarza) wypalił, że „Supersonics wybierają Zydrunasa Ilgauskasa”, który miał trafić do NBA dopiero rok później (nie do końca wiadomo, czy przejęzyczył się prowadzący, czy zgłaszający pick Ponaddźwiękowcy).
Erica Snowa z kolei można było pomylić z nowym kolegą, Nate’em McMillanem. Obaj byli dużymi rozgrywającymi skupiającymi się na podawaniu piłki i nieustępliwej defensywie. Jako rookie awansował ze swoim zespołem do finałów i choć wystąpił w serii z Bulls w każdym meczu, to łącznie spędził na parkiecie tylko 9 minut – raz miał 2 zbiórki, 2 faule i 1 niecelny rzut, raz tylko niecelny rzut, raz pojedynczą asystę, raz pojedynczą stratę a dwukrotnie „zarobił” po jednym trylionie, tudzież bilionie.
Choć wydawał się idealnym następcą dla „Pana Sonica”, który z powodu problemów ze zdrowiem zaczął opuszczać mecze, czas spędzony na boisku przez Erica zbytnio się nie wydłużał. Jako debiutant grał po 9 minut w meczu, a w drugim roku, w którym Nate pauzował 45 razy, raptem po 11. Trzeci sezon miał być przełomem, bo McMillan planował już zakończenie kariery, ale George Karl (któremu w debiutanckim sezonie zdarzyło się nazwać Erica najlepszym defensorem w zespole) ściągnął Grega Anthony’ego i potraktował Snowa, jak – nomen omen – zeszłoroczny śnieg. 24-latek albo nie grał w ogóle, albo grał po 4 minuty i w końcu, w styczniu 1998, litościwie został oddany do Filadelfii za pick drugorundowy.
Larry Brown miał nosa.
Eric pasował do Iversona idealnie. Pomógł odblokować finalną formę Allena, który dzięki niemu nie musiał udawać point guarda oraz nie musiał kryć shooting guardów. Dla Snowa to też był wymarzony układ, bo dokładnie taka dynamika towarzyszyła mu na studiach, gdy był partnerem wspomnianego już Resperta – niewysokiego łowcy punktów.
(Eric i Shawn podobno umówili się, że będą nosić w NBA ten sam numer – pierwotnie miała być to trzynastka, ale ponieważ Glenn Robinson zaklepał sobie taką koszulkę w Milwaukee, postawili na trójkę, by rok później wrócić do pierwszego pomysłu – Snow zmienił numer na 13, a Respert obszedł problem z Big Dogiem zmieniając kolejność cyfr i grając z 31… No dobra, z tą trzynastką i trzydziestką jedynką to tylko zgaduję, ale nie wydaje mi się, żeby jednoczesna zmiana koszulek na takie właśnie numery była przypadkiem… No i w ogóle, Snow i Respert musieli być wkurzeni w dniu draftu, że Bucks, którzy zwerbowali Shawna – via Detroit i Portland – wybrali też Erica, ale oddali go od razu do Sonics… Choć gdyby trafili do jednego zespołu, to gra z tym samym numerem byłaby jeszcze bardziej utrudniona.)
Ale wracając do Snowa i Iversona, to przeczytałem gdzieś porównanie ich dynamiki do tego, co łączyło Joe Dumarsa i Isiah Thomasa. Oczywiście Joe był graczem znacznie większego kalibru niż Eric, ale też był siłą spokoju u boku kreatywnego geniusza. Poza tym, tak jak Michael Jordan powiedział kiedyś, że defensorem sprawiającym mu najwięcej kłopotów był Dumars, tak Kobe Bryant w 2002 roku jako najtrudniejszego rywala wskazał właśnie Snowa.
A jakby podobieństw było mało, to Eric Snow dostał kiedyś nawet nagrodę imienia Joe Dumarsa.
Ta idealna synergia między Snowem i AI wykiełkowała w lokautowych rozgrywkach 1998/99. Jej owocem był pierwszy od 1991 roku awans Sixers do playoffs (i od razu wygrana 3-1 seria z Magic), tytuł króla strzelców dla Iversona i drugie miejsce w głosowaniu na Most Improved Player dla Erica, który zaliczał średnio 8.6 PPG, 6.3 APG i 2.1 SPG (dziewiąty wynik w lidze).
Eric Snow nigdy nie był cool, bo trudno być cool wyglądając wiecznie jak 12-latek, ale o jego wkładzie w ewolucję Allena Iversona i odmianę losu Sixers, którzy byli jedną z najsłabszych drużyn lat 90., nie powinno się zapominać.
Mi głupio, że zapomniałem, ale z drugiej strony, jak się pamięta Darnella Mee, to nic dziwnego, iż kosztem czegoś innego.