
Fun Fact: Battle to jedno z tych nazwisk, które znam ze skarbów kibica „Przeglądu Sportowego” i ze starych kart. Gdyby poczytać rewersy tych kart, można by się było dowiedzieć, że John był jednym z tych niewysokich combo guardów zapewniających ofensywny zastrzyk z ławki. Ba, można by się nawet dowiedzieć, że Battle jest samoukiem grającym na pianinie (co pewnie doceniła swego czasu żona, soulowa wokalistka Regina Belle), oraz pokiwać głową z uznaniem, że swoją dziesięcioletnią karierę (najlepszy sezon: 1990/91, w którym dawał Hawks co mecz niecałe 14 punktów) zaczynał od bycia odległym, 84. pickiem draftu 1985. Nie przeczytamy tam jednak o tym, jak to kiedyś Battle – który był już wówczas graczem Cavaliers – zaatakował deską George’a McClouda z (wtedy) Indiany Pacers. Na usprawiedliwienie Johna działa fakt, że to McCloud zaczął (zachodząc go od tyłu pod szatnią i uderzając w głowę) i że tamtego wieczoru grzeczniejszym niż on puszczały nerwy…
To mi przypomina, jak ze sztachetą ganiał Latrell Sprewell próbując zemścić się za łomot, który zaaplikował mu podczas treningu kolega z drużyny i patron tego bloga, Jerome Kersey.
Czemu w halach NBA wszędzie walają się deski?
Tak czy siak, Battle’a najlepiej jednak zapamiętać jako bardzo solidnego łowcę punktów, który stanowił o sile ławek dobrych drużyn z Atlanty i Cleveland. Chyba największą pochwałą jego rzemiosła jest fakt, że jako jedną z koszykarskich inspiracji wymieniał go Kobe Bryant.
W swoim inspirującym wcieleniu, John Battle wyglądał mniej więcej tak:

Bez wątpienia jedno z fajniejszych nazwisk w bazie basketball-reference.com. 😉 Ale też mi się dobrze Battle kojarzył. Gdzieś tam przewijał się w archiwalnych meczach Hawks i Cavs, i faktycznie dawał łupnia z ławki.
Dla mnie było to tylko nazwisko ze skarbu kibica, tak samo enigmatyczne jak Roy Marble czy Bart Kofoed, dopiero później okazało się, że przez pewien czas był to całkiem wartościowy zawodnik. Ale o tym, że wymachiwał sztachetami nie słyszałem.