Ledell Eackles

Ledell Eackles

Fun Fact: Niezależnie od tego w jakiej erze szukamy, zawsze znajdziemy zapotrzebowanie na wchodzącego z ławki gracza obwodowego, który potrafi zdobywać punkty seriami. Wystarczy spojrzeć na listę zdobywców nagrody dla najlepszego rezerwowego – 22 z 38 laureatów można podciągnąć pod taką właśnie kategorię. Za nimi stoi jeszcze cała rzesza nienagradzanych błyskawicznych łowców punktów, z Vinniem Johnsonem na czele, którego ksywka „Microwave” stała się obowiązującym terminem na określanie tego typu gracza – wiecie, bo szybko się rozgrzewa. Ledell Eackles też był graczem-mikrofalówką, choć trzeba przyznać, że nie tylko w związku z ofensywnym profilem. Z szerszym niż wyższym, nieco topornym sprzętem kuchennym, mogła się też kojarzyć jego sylwetka.

Ledell Eackles zaczynał karierę z pozycji underdoga. Grał w niewielkim college’u, został wybrany w drugiej rundzie Draftu 1988, a już w pierwszym meczu NBA rzucił 19 punktów Michaelowi Jordanowi i Bulls. Fani Bullets życzyli mu dobrze, bo Eackles od razu pokazał potencjał. Stał się dostawcą ofensywy z ławki w teamie, który powoli pogrążał się w kryzysie po 18 występach w playoffs w poprzednich 20 latach (nie można tego zwalić na Ledella, ale na pewno nie pomagał). Jego średnie punktowe w kolejnych sezonach wynosiły 11.5, 13.5, 13.0 oraz 13.2 (to były niezłe wyniki, biorąc pod uwagę, że często przebywał na parkiecie krócej niż 20 minut). Jednak tylko pozornie było wiadomo, czego się po Ledellu spodziewać. Niestety słowa „Eackles” i „konsekwencja” mogły występować razem tylko w słowniku antonimów. Świetne rzutowo występy przeplatał fatalnymi, bo koncepcja posiadania piłki w rękach i nie oddania rzutu była dla niego równie obca, co TikTok dla ludzi powyżej 35-go roku życia.

W rezultacie jedyne na co kibice i trenerzy mogli liczyć to nadwaga (notorycznie stawiał się na obóz treningowy upasiony, przy wzroście 196 centymetrów potrafił roztyć się do 110 kilogramów, na pewno nie stroniąc od dań odgrzewanych w mikrofali), brak ochoty na grę w defensywie oraz wysokie mniemanie o sobie.

Tę ostatnią cechę wszyscy poznali już po jego drugim sezonie w NBA, gdy Ledell przystąpił do negocjacji nowego kontraktu. Razem ze swoim agentem uparł się, że nie zejdzie poniżej 2 milionów rocznie, czyli kwoty jaką za swoje usługi otrzymywało wówczas niewielu koszykarzy, a w grupie zarabiających mniej byli m.in. Larry Bird, Clyde Drexler i Karl Malone. Mniej więcej tyle dostawał wtedy Michael Jordan. Odpowiedź Bullets brzmiała: „Byliśmy w loterii draftu przez ostatnie dwa sezony z Ledellem. Możemy w niej być także bez niego”.

Eackles spuścił z tonu dopiero w przeddzień pierwszego meczu rozgrywek 90/91 – agent ogłosił, że zmniejszyli swoje oczekiwania finansowe o połowę, mając jednak świadomość, że jest to wyzysk. Bullets byli jednak nieugięci i gdy Ledell zgodził się wreszcie przyjąć ich warunki (1.5 miliona za 2 lata gry), sezon trwał już od miesiąca, a sympatia jaką kibice początkowo go darzyli, wyparowała.

Choć negocjował kontrakt z pozycji zbawcy Bullets, jedynego poza Bernardem Kingiem łowcy punktów (stołeczny team oddał przed sezonem Jeffa Malone’a do Jazz), nie udało mu się wywalczyć na stałe miejsca w pierwszej piątce. Wes Unseld miał mu za złe, że przez swoją chciwość pozbawił drużynę ważnego ogniwa oraz, że nie dbał o siebie podczas „wagarów”. Stawiał więc na defensywny tandem guardów Darrell WalkerHaywoode Workman, a na drugą opcję ataku wyrósł Harvey Grant.

Po dwóch kolejnych latach bumelanctwo Eacklesa w każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła poza ofensywą, stało się jeszcze mniej pożądane w stolicy USA. Latem 1992 roku nie dostał żadnej propozycji kontraktu, mimo tradycyjnie mocnej końcówki sezonu (o czym jeszcze wspomnę), ale to na tym właśnie polegał problem – normalnie zawodnicy na wygasających kontraktach grają „contract year”, Ledellowi starczyło motywacji tylko na „contract month”.

W latach 1992-1994 zniknął z NBA, aż wreszcie dostał drugą szansę od Miami Heat. Po przyzwoitym roku na Florydzie, znów przygarnął go Waszyngton i znów porzucił – sezon 96/97 Ledell spędził w Izraelu – aby zaprosić go na jeszcze jedną wspólną jazdę, już pod szyldem „Wizards”.

Na początku lat 90 nikt nie lubił Ledella, z tych samych powodów, dla których dziś nie lubimy Dionów Waitersów tej ligi. Leniwych samolubów żebrzących o piłkę, wierzących, że są gwiazdami, mimo iż większą rolę w ataku oferują im tylko słabe drużyny. Jednocześnie Eackles doskonale odnalazłby się w Waszyngtonie ery JaVale’a McGee, Nicka Younga, Gilberta Arenasa i internetowych memów.

Gdy grał w Heat, odezwał się w nim pewnego dnia wielki motywator. Podczas drużynowej narady dyskutował z kolegami o tym, jak ważna jest znajomość i akceptacja swojej roli na boisku (Ledell nie miał z tym problemu, o ile tą rolą było oddawanie dużej ilości naraz rzutów). Hasło „Know Your Role” tak jasno zaświeciło w jego głowie, że zerwał się na nogi, podszedł do stojącej w szatni tablicy i chcąc podkręcić team spirit „do jedenastu” nabazgrał „NO YOUR ROLL”. Glen Rice miał na gorąco skwitować przywódcze umiejętności Ledella słowami „siadaj debilu”.

Eackles trzynaście razy w karierze rzucił 30 punktów lub więcej i w 9 przypadkach były to mecze rozgrywane w marcu i kwietniu. Wiele osób sugerowało, że brzydzący się dietami i treningami Ledell dopiero na sam koniec sezonu, po rozegraniu 50-kilku spotkań, dochodził do jako-takiej formy. Jego średnie z kariery w marcu i kwietniu są takie same i wynoszą 12.8 PPG – to więcej niż średnie w jakimkolwiek innym miesiącu (9.9 w listopadzie, 8.6 w grudniu, 9.5 w styczniu, 11.2 w lutym).

Co ciekawe, mobilizował się często na starcia z Bulls – w pierwszych czterech latach gry w NBA rzucał im średnio prawie 18 punktów w meczu (w tym 32, 31 i dwa razy po 28), czyli jakieś pięć więcej niż wynosiła jego średnia na tamtym etapie kariery. Trend zresztą utrzymał się także później: w całej karierze miał 10.8 PPG, a przeciw Bykom – 14.5 (tyle samo rzucał Magikom i… Bullets w czasie sezonu spędzonego w Miami). Eackles potrafił zdobywać punkty i gdy dostawał szansę gry w pierwszej piątce, chętnie brał na siebie odpowiedzialność – w 87 meczach, które rozpoczynał od pierwszej minuty ma średnią 17.1 PPG i to przy lepszym odsetku trafień niż ten, który prezentował jako rezerwowy, grając na przeciw teoretycznie słabszego przeciwnika (46.9 FG% i 39.3 3P% jako starter, 43.3 FG% i 30.2 3P% z ławki). Jak jednak mawiał Unseld po jego dobrych występach: „Nigdy nie wiadomo czego się spodziewać po Ledellu, jutro może nawet nie wsiąść do klubowego autobusu”. Ten brak kontroli nad nawykami Eacklesa na parkiecie i poza nim sprawiał, że trener stawiając na niego zawsze czuł się jak Ludwik XVI podczas spaceru obok fabryki gilotyn.

Obserwowanie karier leniwych, aroganckich i samolubnych swingmanów, to schadenfreude wielu kibiców NBA. Warto pamiętać, że zanim na swój kultowy status zaczęły pracować takie postacie jak Isaiah Rider, Ricky Davis, J.R. Smith, Nick Young czy Dion Waiters, był jeszcze Ledell.

Bonusowy Fun Fact: Nie wiem dlaczego Bulls tak motywowali Eacklesa, ale raz nawet był na tyle nakręcony w starciu z ekipą z Chicago, że sprowokował jednego z największych zabijaków lat 80., Jamesa Edwardsa. To było w ostatnim meczu sezonu 1995/96, w którym Byki odniosły rekordowe, 72 zwycięstwo.

Otagowane

1 thoughts on “Ledell Eackles

  1. Juggernaut pisze:

    Z lekkim poślizgiem, ale składam oficjalne podziękowanie za ten wpis. 😉 W sumie dopiero teraz dowiedziałem się, że to był SG / SF. Bo patrząc wcześniej na jego posturę, byłem przekonany, że to kolejny misiowaty podkoszowy w stylu Johna Williamsa lub Stanleya Robertsa w wersji mini. Nigdy jakoś nie spojrzałem na tabelę ze wzrostem. Tyle czasu w niewiedzy!

    Wspomniałeś też o „Microwave” Johnsonie, a tu basketball-reference.com podaje w wykazie ksyw ciekawe pozycje również dla Eacklesa: Electricista i The Electrician. 🙂 Taki trochę nasz Wałęsa.

    Super też ta wstawka z „Buddhą”. Nie wiedziałem, że Edwards w tym ostatnim sezonie w Bulls jeszcze w jakąś burdę zdążył się zaangażować. Przy okazji najlepsze życzenia dla niego, bo wczoraj stuknęło mu 65 wiosen. Może gdzieś trafi się jakaś jego karta, to będzie okazja do kolejnego wybornego wpisu. 😉

Dodaj komentarz