Fun Fact: Przy okazji posta o Michealu Williamsie, mianowałem go playmakerem pierwszej piątki All-Literówka Team zbierającej zawodników z popularnymi imionami ale niepopularną pisownią. Wydawało mi się, że już kiedyś prezentowałem gdzieś jej skład, ale nie mogę znaleźć gdzie, więc zbierzmy ją do kupy jeszcze raz:
PG – Micheal „Nie Michael” Williams
SG – Dwyane „Nie Dwayne” Wade
SF – Bryon „Nie Byron” Russell
PF – Antawn „Nie Antwan, ani Antoine” Jamison
C – Ervin „Nie Earvin/Nie Magic” Johnson
Najbardziej pokrzywdzony jest tu Bryon Russell, bo jeśli to jego imię przekręcimy zgodnie z bardziej naturalną pisownią, otrzymamy zupełnie inne imię. Trzeba jednak przyznać, że wszyscy, którzy robili to przed 1997 rokiem, są trochę usprawiedliwieni.
Dziś pamiętamy Russella jako dobrego strzelca z dystansu, atletycznego penetratora i „plaster” na Michaela Jordana, ale kariera Bryona przez pierwsze trzy lata wcale się dobrze nie zapowiadała. W sezonie poprzedzającym rozgrywki, w których był podstawowym skrzydłowym Jazz i pomógł zajść im aż do finału, grzał ławę, rzucając po 2.9 punktu w każdym spotkaniu przy skuteczności 39.4%. Choć jako rookie pojawiał się regularnie w pierwszej piątce (przy czym jego czas gry z reguły nie przekraczał 17 minut), to jego rola od 1993 roku systematycznie malała. Doszło do tego, że Jazz poważnie rozważali jego zwolnienie, ale plan zmienił się ze względu na kontuzję Grega Ostertaga. W tamtym okresie dorabiał sobie do pensji sprzedając w klubowym sklepiku t-shirty z własną uśmiechniętą buźką i napisem „DON’T CALL ME BYRON”…
Jerry Sloan zaufał mu dopiero w trakcie playoffów 1996, w których jego czas gry podskoczył od 9.8 minut na mecz w sezonie zasadniczym do 25.5, a Russell odwdzięczył się m.in. 24 punktami i 10 zbiórkami w trzecim meczu finałów konferencji przeciwko Sonics. Utah wygrało wówczas „spotkanie kontaktowe” przed własną publicznością a skrzydłowy Jazzmanów mógł się czuć wyjątkowo… I wtedy do szatni wparowali dziennikarze, nazwali go „Byron” już w pierwszym pytaniu, a B-R-Y-O-N zabrał pytającemu dyktafon i zaczął literować do mikrofonu swoje imię.
W rozgrywkach 1996/97 Bryon przebił się na dobre do pierwszej piątki, przy okazji ustanawiając rekord klubu pod względem liczby celnych trójek (108). Trafiał je ze skutecznością 40.9%, która chyba najwięcej mówiła o pracy, jaką wykonał na treningach od momentu przyjścia do NBA – w sezonie debiutanckim, jego celność z dystansu wynosiła… 9.1%. Większość osób jednak uświadomiła sobie istnienie Russella dopiero w finałach 1997. Gdy seria przeniosła się do Salt Lake City i dostał zadanie krycia Jego Powietrzności, a skuteczność Mike’a nagle zauważalnie spadła, wszyscy zaczęli wieścić pojawienie się nowego „Jordan Stoppera”. MJ nie był zachwycony. „On jest Bryon, czy Byron?” – pytał dziennikarzy. „On jest Michael czy Michelle?” – ripostował „nie-Byron”.
Co ciekawe, żona Bryona też ma literówkę w imieniu (Kimberli), którą to państwo Russellowie przekazali córkom Kajun i Britnee. Tylko brat bliźniak Britnee – Brandon – ma imię zapisane zgodnie z ogólnie przyjętą normą. No, chyba, że to efekt literówki…
A co dziś słychać u Russella?
Cóż… Nadal mówi się o nim głównie w kontekście krycia Jordana – konkretnie w jego „ostatniej” akcji – i nadal przekręca się jego imię.
Widowiskowym combo tych dwóch trendów była sytuacja z Twittera, kiedy w jednym z wielu memów powstałych na fali „The Last Dance” ktoś przez pomyłkę nazwał go „Byronem Scottem„. Obruszył się na to sam B-Y-R-O-N Scott, ćwierkając w odpowiedzi na mema: „Po pierwsze to Byron Russell…”. Oczywiście na odpowiedź „Po drugie, Bryon”, nie trzeba było długo czekać…
Bardzo mocno naciągany Fun fact: Russell minął się bodaj o rok z Joe McNaullem na uczelni Long Beach State. 🙂
W tych nudno grających – z perspektywy dorastającego nastolatka – Utah Jazz Bryon był chyba jedynym graczem, którego można było z czystym sumieniem określić mianem efektownego. Trudno uwierzyć, że w tym roku stuknie mu 50 wiosen.