Fun Fact: 2 lutego to Dzień Świstaka czyli humorystyczne amerykańskie święto zwiastujące rychłe nadejście wiosny, ale mnie ono jednak bardziej kojarzy się z przeżywaniem w kółko tego samego dnia, jak w filmie Harolda Ramisa, którego tłem była uroczystość w kolebce świstaczego zwyczaju – mieście Punxsutawney. Główny bohater, grany przez Billa Murraya, skazany jest na ciągłe powtarzanie niezbyt udanych 24 godzin swojego życia, dopóki nie uda mu się naprawić swoich błędów i stać się lepszym człowiekiem (i poderwać Andie MacDowell).
Jeśli potraktować tę pętlę nie jako piekło, a szansę na wprowadzenie znaczących poprawek do swojego życia, to pewnie znaleźlibyśmy kilku koszykarzy NBA z lat 90. chętnych na powtórkę.
Chris Webber z pewnością chciałby cofnąć czas – czas wzięty w czasie finału NCAA.
Nick Anderson swoim Dniem Świstaka wybrałby dzień pierwszego meczu Finałów 1995 (ciekawe powtórek zajęłoby mu trafienie choć jednego z czterech rzutów wolnych).
Karl Malone także mógłby poćwiczyć osobiste w finałowych pierwszych meczach, tyle że w 1997 roku. Albo cięte riposty, gdy ktoś ci mówi „Listonosz nie pracuje w niedzielę” (możliwe opcje: „A Twój ryj nie pracuje cały tydzień”, „Przynajmniej nie biorę urlopów na żądanie w okresie największego obłożenia i nie zastępuje mnie Toni Kukoc” lub „Spier***”).
Charles Smith ustawiłby sobie na „repeat” 2 czerwca 1993 i może w końcu włożyłby z góry tę @#$% piłkę.
Alton Lister mógłby zaś 30 kwietnia 1992, przed meczem z Sonics, zakończyć karierę.
David Robinson nie jest gościem, który powinien czegokolwiek żałować w swojej karierze – w końcu dała mu nie tylko liczne indywidualne osiągnięcia, ale i – ostatecznie – dwa mistrzostwa. Gdyby jednak miał większe ego, na pewno przeszkadzałoby mu, że już zawsze będziemy mówić, iż nic by nie osiągnął, gdyby nie Tim Duncan.
Momentem, w którym cały świat zobaczył rysę na posągowej postaci Robinsona, były finały Konferencji Zachodniej w 1995 roku, w których Spurs mierzyli się z Rockets , a Admirał – odbierający nagrodę MVP przed pierwszym starciem serii – stawał naprzeciwko Hakeema Olajuwona, najbardziej wartościowego zawodnika sprzed roku. Ostrogi były najlepszym zespołem sezonu regularnego, podczas gdy Rakiety przystępowały do obrony tytuł dopiero z szóstego miejsca na Zachodzie. To jednak Houstończycy wygrali dwa pierwsze i dwa ostatnie mecze serii, oddając tylko dwa środkowe spotkania we własnej hali, a motywem przewodnim była bezwzględna dominacja Olajuwona (średnie 35.3 PPG, 12.5 RPG, 5.0 APG, 4.2 BPG) nad Robinsonem. A symbolem tej dominacji była ta oto akcja, z drugiego meczu…
I tak sobie myślę, że Robinson doceniłby szansę na wymazanie ze wszystkich highlightów tego właśnie momentu, który dla wielu kibiców jest pierwszym skojarzeniem z jego osobą.
Oczywiście powtórka tego dnia raczej nie odmieniłaby losów serii. Do tego Admirał potrzebowałby roli nie w „Dniu Świstaka” a w „Terminatorze”, w której to łaziłby na początku lat 60. po Lagosie i pytał kobiety „Are you Abike Olajuwon?”
A wracając do miasteczka Punxsutawney w stanie Pensylwania, miejsca obchodów najsłynniejszego Dnia Świstaka spopularyzowanego przez wspomnianą komedię Ramisa, to warto dodać, że ma ono dość duży wkład w historię NBA. To właśnie w nim urodził się legendarny trener Chuck Daly (który zresztą trenował Robinsona na IO w Barcelonie).
Jestem bardzo zawiedziony powtarzaniem przez Ciebie szaranowiczowej bzdury ze Robinson został zniszczony przez Dreama
Polecam sprawdzenie statystyk, czy może nawet obejrzenie tej serii
Rodman też tak twierdził w biografii, a skoro Rodman tak twierdzi to trzeba zbadać tę materię pod kątem zgodności z prawdą Jeszcze raz przynajmniej 🙂
Można dyskutować nad słowami użytymi do nazwania tamtej sytuacji, ale i statystyki, i test oka, i w końcu wynik serii wskazują, że Hakeem był lepszy. Wiadomo, że jeśli chodzi o cyferki, to David Robinson – jeden z najbardziej niesamowitych zawodników w historii – nie zamieni się nagle w Jima McIlvaine’a – swoje 20kilka punktów i >10 zbiórek zrobi zawsze. Ale także liczbowo, Hakeem na tle Robinsona był na innym poziomie, zwłaszcza w ataku. Nie od dziś wiadomo, że Olajuwon miał znacznie szerszy wachlarz ofensywny niż Admirał i właśnie to widzieliśmy w tej serii. W przedostatnim meczu serii, w San Antonio, Hakeem miał 42 punkty, przy 22 Davida. W ostatnim meczu, Robinson spudłował 11 z 17 rzutów (w całej serii miał skuteczność 44.9%, zauważalnie niższą niż w sezonie zasadniczym – 53%) i miał 19 punktów (Hakeem 39). Ja nie zwalam winy za porażkę Spurs na Davida – pisałem o tym na fejsie, że jakby Hakeem, czy inny Shaq miał za najlepszego kolegę z zespołu Seana Elliotta, to też by w prime niewiele ugrał. WCF w 1995 były jednak dla postrzegania Robinsona bezlitosne, bo były pojedynkiem dwóch wielkich, równych sobie talentów na centrze (wracając do statystyk – sprawdź średnie z kariery obydwu panów – są identyczne) i niestety wyższość Olajuwona była widoczna jak na dłoni (nawet jeśli obiektywnie nie była tak duża, to w tym przypadku punkt odniesienia był inny, bo Admirał był MVP, a Spurs – liderami NBA w sezonie regularnym). Ok – może „bezwzględna dominacja” to nieco zbyt szaranowiczowska hiperbola, ale piszę śmiesznościowatego blogaska, a nie encyklopedię. Nie zmienia to faktu, że David był gorszy od Hakeema (ale wtedy nie było na świecie koszykarza równego Nigeryjczykowi), a Spurs przegrali. Nie zmienia to też faktu, że Robinson miał udaną karierę, z pomocą Tima Duncana wzbogaconą także o misia i nie ma się czego wstydzić/żałować. To, że jednak tak często wypominamy mu finały konferencji 1995 to nie spisek mój i Szaranowicza.
https://www.basketball-reference.com/playoffs/1995-nba-western-conference-finals-rockets-vs-spurs.html
To tak na szybko.
Ja nie mowię ze szli równo czy coś w tym stylu, ale Robinson nie zszedł do 3 punktów i zbiórki na 36% skuteczności a tak jest to przedstawiane.
2:4 przegrali i ciekawe co by było gdyby Robinson miał obok siebie kogos lepszego niż jakiś zdemotywowany brzydki uszol z różowymi włosami, ktory w przyszłości miał zostać kumplem koreańskiego grubaska
Jak się patrzy na ich statystyki to trudno nie orzec, że Olajuwon był w tamtej serii o klasę lepszy niż Robo. Oglądając tamte mecze, wrażenie jest podobne. To w końcu żadna ujma, Hakeem był wtedy w życiowej formie i robił jazdę ze wszystkimi.
Dave był fajny, miły, super zbudowany i atletyczny,umiał praktycznie wszystko, ale chyba po prostu brakowało mu charakteru w najważniejszych momentach