Fun Fact: Łokcie Billa Cartwrighta były bronią równie groźną – a według wielu graczy NBA pewnie i groźniejszą – niż łokcie Dikembe Mutombo. Hakeem „Wtedy jeszcze Akeem” Olajuwon w 1991 roku prawie stracił przez nie oko – skończyło się na zdemolowanym oczodole, trzecią wówczas poważną kontuzją okolic kości policzkowej spowodowaną przez Billa (inne ofiary to Greg Kite i Fred Roberts)…
W tamtym czasie liga zasugerowała, żeby środkowy Byków nosił ochraniacze na łokcie. Bill odmówił do wtóru zgrzytania zębów rywali.
Nawet jeśli upiekło Ci się w bliskim spotkaniu z łokciem Cartwrighta – bo sześć szwów na łuku brwiowym i duszenie członka sztabu szkoleniowego własnej drużyny, było mimo wszystko łagodnym wymiarem kary dla Isiah Thomasa…
…to wszechświat dość szybko dążył do równowagi i gdy dwa miesiące później Thomas chciał się zemścić na centrze Bulls, złamał rękę uderzając go w twarz…
Cartwright miał talent do wywoływania kontuzji nawet bez użycia łokcia (a, swoją drogą, Isiah miał pecha do rywali słynących z zabójczych łokci) – kiedyś rzucając się w czasie akcji w trybuny złamał nogę chłopcu od podawania piłek – dlatego był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, gdy postanowił wystąpić w tym spocie…
Tak to już jednak jest, że gdy ktoś łokciem wojuje, od łokcia ginie i Bill Cartwright także wyłapał swoją porcję potężnych ciosów, zwłaszcza w gardło. Po kolejnym, w czasie starcia Bulls z Pacers w 1993 roku (choć starcia Bulls i Pacers w tamtym roku zdominowały inne łokcie), jego krtań została tak mocno uszkodzona, że praktycznie stracił głos. To był podwójnie bolesny cios dla Billa, który planował po zakończeniu kariery (a nastąpiło ono rok później, po uwiecznionym na karcie epizodzie w Sonics) zostać trenerem, a w ówczesnej formie nie miał szans być słyszanym przez zawodników w meczowym harmidrze. Trzej lekarze powiedzieli Cartwrightowi, że nic się z tym nie da zrobić i dopiero czwarty, znaleziony przez Jerry’ego „Jestem dobrym chłopem jeśli akurat mnie nie nienawidzisz” Krause’a w Filadelfii, podjął się naprawy strun głosowych wielkoluda. Choć Bill brzmi dziś trochę jakby nieudolnie udawał Dikembe Mutombo, to kilka operacji zrobiło swoje i jego głos jest wystarczająco donośny.
Przytaczam tę historię, aby mieć podkładkę pod tezę, że Bill Cartwright nie tyle był „brudnym” zawodnikiem, co ochoczo odpłacał pięknym za nadobne w czasach, w których koszykarze mieli więcej wspólnego z bokserami niż z social media ninjami, jak ma to miejsce dzisiaj.
Nie możesz hejtować łokci Billa, jednocześnie kochając koszykówkę z końcówki XX wieku.
Świetny wpis 🙂 Oprócz historii z uszkodzonym oczodołem Olajuwona, nie znałem żadnego z pozostałych faktów.
Fajna jest jeszcze ta stara dykteryjka z Robinem Lopezem z czasów Suns z Playoffs 2010:
„Late in the third quarter, while running down on offense, he looked at the bench and tugged on his jersey, asking to come out. Granted his wish at the next stoppage in play, he walked over and caught a stern glare from assistant coach Bill Cartwright, Lopez’s mentor. „My dad worked 10 hours a day, seven days a week for 20 years,” Cartwright intoned in his husky voice. „And you can’t even put in two hours’ work?” Lopez, still out of breath, nodded. „I know, I’m sorry,” he said. ” I won’t do it again.” Then he smiled and rearranged Cartwright’s tie. Said Lopez after the game: „Me and Bill have a different kind of relationship. When I start to hear that story, I know exactly where it’s going.”
Dzięki 🙂 Bill w ogóle nie ma najlepszej opinii o współczesnej koszykówce spod znaku NBA i na pewno też dlatego – poza fuchą załatwioną przez kumpla Krausego na początku wieku – jego kariera trenerska w lidze idzie opornie/zmierza donikąd…