Fun Fact: Derrick Coleman to jeden z najbardziej utalentowanych koszykarzy jacy w latach 90 pojawili się w NBA, ale jednocześnie jeden z największych leni i malkontentów. Może właśnie dlatego jego spuścizna to ta okładka…
…i reklama, w której – co jak się okaże, będzie miało dla jego kariery znaczenie symboliczne – Coleman występuje bez głowy (bonusowy Fun Fact: Derrick był pierwszym w historii sportowcem, który podpisał kontrakt z marką British Knights):
Od piątego sezonu w lidze zaczął rozczarowująco blaknąć. Mniej więcej od czasu kontuzji, przez którą stracił prawie cały pierwszy sezon po transferze do Sixers, ludzie zaczęli go przekreślać jako koszykarski talent, plotkując tylko o niesubordynacji, nadwadze i alkoholu. Trzeba mu jednak przyznać, że przynajmniej zakończył karierę z przytupem: udziałem w niesławnej „Malice In The Palace”, w której czasie groził (podobno zupełnie poważnie) śmiercią Stephenowi Jacksonowi.
Coleman – obiektywnie rzecz biorąc – nie był jednak jednoznaczną porażką. Trzeba wspomnieć o 6 sezonach, w których był bliski średnich 20/10, nagrodzie Rookie Of The Year, powołaniu do All-Star Game, miejscu w Dream Teamie II, czy też tym, iż w trakcie rozróby w Palace Of Auburn Hills, zamiast szukać guza, zajął się ochranianiem trenera Larry’ego Browna i jego synka, który tamtego dnia pracował jako chłopiec do podawania piłek.
I jeśli słyszeliście, że D.C. jakiś czas temu ogłosił bankructwo, to musicie wiedzieć, że powodem nie był hazard i używki, ale nieudane, odważne inwestycje w rodzinnym Detroit. Razem z Colemanem bankructwo ogłosiło całe miasto, więc trudno go za tę sytuację piętnować.
Oczywiście to wszystko nie zmienia faktu, że Derrick to niezbyt udany model istoty ludzkiej. Jako potwierdzenie tej diagnozy wystarczy przytoczenie zdarzenia z 1999 roku, gdy pijany Coleman spowodował wypadek samochodowy, który jego ówczesny kolega z drużyny, Eldridge Recasner, niemal przypłacił życiem. Recasner miał zapadnięte płuco, złamane ramię oraz obrażenia klatki piersiowej i po wypadku wylądował na intensywnej terapii. D.C. (który został tylko lekko pokiereszowany, podobnie jak kobieta, która jechała razem z koszykarzami) przez ponad tydzień nie kontaktował się z kolegą – żadnego „jak się czujesz?”, nie mówiąc o „przepraszam” – a w prasie skomentował wypadek słowami: „Cieszę się, że wszyscy są cali i że możemy wspominać ten moment, śmiejąc się i żartując”.
Serio Derrick?
Co za buc.
Bez kitu, DC miał wszystko, żeby być jednym z najlepszych PF w lidze – może nawet zaraz za Mailmanem czy Chuckiem. Właściwie to strach myśleć, co by było, gdyby miał etykę pracy Malone’a…
Hejtuję go zatem za zmarnowany talent, ale co zabalował, to jego. Champagne campaign, baby 🙂
[…] skończyło się na paru przebłyskach z pierwszych sezonów (zanim do złego prowadzenia się i ogólnego bycia bucem dołączyły częste kontuzje), takich jak miano jedynego gościa, który zadunkował nad […]