Fun Fact: Za każdym razem gdy ktoś mówi „nagroda Sixth Man Of The Year powinna nosić imię Jamala Crawforda”, ja odpowiadam: „zaraz, zaraz, a Ricky Pierce?” (ewentualnie „zaraz, zaraz, a Manu Ginobili?”, „zaraz, zaraz, a Kevin McHale?” albo „zaraz, zaraz, a Eddie Johnson?”). Z 969 meczów jakie Pierce rozegrał w sezonie zasadniczym NBA, aż 700 rozpoczynał na ławce. 193 razy wchodząc z ławki (regular season + playoffs) osiągał prestiżową granicę 20 punktów zdobytych w meczu, co jest najlepszym wynikiem jeśli weźmiemy pod uwagę ostatnie 30 lat (taki przedział statystyk pozwoliło mi podejrzeć Basketball Reference – w ramach oddawaniu Jamalowi Crawfordowi co jamalowo-crawfordowe nadmienię, że do wyniki Pierce’a brakuje mu 29 spotkań). Absolutny rekordem jest jego średnia punktowa z rozgrywek 89/90 wynosząca 23.0 – żaden gracz kwalifikujący się w danym sezonie do grona rezerwowych (przynajmniej połowa rozegranych spotkań zaczęta na ławce, w tamtym roku Pierce rozegrał 59 meczów i ani razu nie był starterem) nie osiągnął nigdy takiej średniej punktowej. Dalsze miejsca, biorąc pod uwagę zawodników spełniających wymogi oficjalnej klasyfikacji strzelców, należą do: Eddie’ego Johnsona (21.5, 88/89), Kevina McHale’a (20.9, 89/90), Xaviera McDaniela (20.5, 88/89) i – znów – Ricky’ego Pierce’a (20.5, 90/91). Ricky nagrodę Sixth Man Of The Year otrzymał 1987 i 1990 roku, a w 1991 roku zagrał w Meczu Gwiazd. O czym Pierce myślał gdy cały ten czas siedział na ławce? Najwyraźniej o koszykarskich wynalazkach.