Ed Nealy

Ed Nealy

Fun Fact: Gdybym miał wymyślić od zera koszykarza, który nazywa się Ed Nealy, wyglądałby dokładnie jak Ed Nealy, czyli byłby bardzo biały, bardzo niekontrowersyjnie uczesany i posiadający budowę ciała, którą porównywano albo do kartonu płatków śniadaniowych (Bob Ford z „The Philadelphia Inquirer”) albo (to już Sam Smith w „Jordan Rules”) do beczki (jedyną rozbieżnością byłoby to, że wyobrażałbym sobie go bardziej jako mierzącego 210 centymetrów środkowego, niż nieco ponad dwumetrowego silnego skrzydłowego).

I miałby dokładnie taki sam przebieg kariery.

Po solidnych czterech latach na uniwersytecie zostaje wybrany z odległym numerem draftu (to jedyna część, którą bym zmienił, bo w jego czasach tacy Edowie Nealy byli gwiazdami NCAA i potem szli w pierwszej dziesiątce draftu, ale może właśnie przez brak tych 10 centymetrów Nealy nie był numerem 6 tylko numerem 166).

Szybko rozgaszcza się w roli rezerwowego, który przez większość kariery będzie trzecią opcją na swojej pozycji, oferując solidną, ale absolutnie wyruganą z jakichkolwiek objawów spektakularności podkoszową obecność.

Skacze po drużynach przeplatając swoją karierę postojami w CBA. W którymś momencie zostaje graczem końca ławki w drużynie walczącej o najwyższe laury i ulubieńcem kibiców, a dziennikarze piszą o nim z czułością, że „każda drużyna powinna mieć kogoś takiego, naprawdę. Bo Ed Nealy jest naprawdę w porządku, poza tym, że jest trochę za niski, wolny, nie umie rzucać i nie jest zbyt utalentowany” (to akurat napisał w lutym 1990 felietonista Gene Seymour, choć ten komentarz o braku rzutu już dwa lata później się zdezaktualizował, gdy Nealy trafił 20 razy za trzy w jednym sezonie).

Na emeryturę przechodzi po 11 latach, ze średnimi z NBA wynoszącymi 2.7 punktu i 3.3 zbiórki oraz tytułem mistrzowskim przy swoim nazwisku, mimo, że nie zagrał ani jednego meczu w playoffowej kampanii swojej drużyny.

I choć w szerokiej perspektywie jego dokonania przemykają niezauważone, to Ed Nealy miał momenty.

Jak wspomniałem – trudno mówić o nim, jako o mistrzu NBA – w sezonie 1992/93 pojawił się na parkiecie w koszulce Bulls tylko 10 razy (trafił do Chicago przed trade deadline). Bulls oddali wtedy za niego drugorundowy pick, bo Phil Jackson był jego wielkim fanem.

Co prawda nie załapał się do playoffowej dwunastki, ale na bycie członkiem tamtej mistrzowskiej drużyny zapracował sobie wcześniej – w sezonie 1989/90.

Co ciekawe (no dobra, może i niezbyt ciekawe, w końcu to tekst o Edzie Nealym, ale warte wspomnienia…), wtedy też był już znany w Chicago, bo był graczem Bulls między 27 października i 14 grudnia 1988 roku. Wówczas został oddany do Phoenix za Craiga Hodgesa, ale już niecały rok później Jerry Krause ściągnął go z powrotem, także w cenie drugorundowego picku.

I to była naprawdę dobra decyzja, bo playoffy 1990 rozgrywane w barwach Bulls, były najjaśniejszym punktem kariery Nealy’ego.

W wyniku problemów ze zdrowiem Billa Cartwrighta i śmierci ojca Scottie’ego Pippena, w trakcie ostatniego niemistrzowskiego postseason ery Jordana (nie liczę 1995 roku), Jax musiał szukać wsparcia w dalszych rejonach ławki i Ed był jednym z tych gości, którym mógł zaufać.

W czwartym meczu drugiej rundy z Sixers, zdobył 9 punktów i zebrał 9 piłek dodatkowo twardo kryjąc i frustrując Charlesa Barkleya. Wypadł tak dobrze, że został poproszony o udzielenie pomeczowego wywiadu u boku Michaela Jordana (który rzucił wtedy 45 punktów) i został okrzyknięty graczem meczu przez stację CBS. Jego praca pod koszami przyczyniła się do zwycięstwa wyjazdowego i objęcia prowadzenia 3-1.

W półfinałach przeciwko Detroit Pistons, w trzecim starciu, które zakończyło się „kontaktowym” zwycięstwem Byków, zagrał 22 minuty i zdobył 8 punktów, a Phil Jackson nazwał go po meczu swoim „ulubionym zawodnikiem, najmądrzejszym graczem w całej drużynie”.

Mecz wcześniej zapracował też na sympatię Horace’a Granta i Stacey Kinga, bo choć we trójkę faulowali Jamesa Edwardsa, to z liścia dostał tylko Nealy.

W całej kampanii 1990, która zakończyła się dla Byków porażką z Tłokami, rozegrał 15 spotkań i spędzał na parkiecie średnio 15 minut. Zasłużył nawet na szacunek Jordana, który uważał, że Ed jest jedynym kolegą z zespołu potrafiącym stawiać dobre zasłony.

Ale gdy przyszło do negocjacji nowego kontraktu, Nealy nie był specjalnie sentymentalny – Bulls oferowali mu 400 tysięcy dolarów rocznie i dwuletnią umowę, ale Ed powiedział, że chce zarabiać 700 tysięcy dolarów rocznie i mieć kontrakt na trzy lata. Byki go wyśmiały, ale on nie blefował – wymarzoną umowę otrzymał od Phoenix Suns, czyli swojego poprzedniego klubu, prowadzonego przez Cottona Fitzsimmonsa, który był jego pierwszym trenerem w NBA, gdy w 1982 roku trafił do Kansas City Kings i jako rookie rozegrał najlepszy sezon w karierze (61 meczów w pierwszej piątce, 4.4 PPG, 5.9 RPG).

Zauważyliście trend, że każdy kto się pozbywa Eda, chce go potem z powrotem? Istotę jego uroku najlepiej wyartykułował Sam Smith w „Jordan Rules”:

[Nealy] jest koszykarskim odpowiednikiem podwinięcia rękawów, naplucia na dłonie i wzięcia się do roboty.

Scott Hastings Fact: Co Ed Nealy ma wspólnego ze Scottem Hastingsem?

To proste: obydwaj byli bardzo białymi ludźmi o ograniczonym repertuarze koszykarskim, sprowadzającym się do harowania na treningach i bycia boiskowym twardzielem, o ile oczywiście akurat byli na boisku, a nie – jak zazwyczaj – na ławce.

Dlatego, gdy w 1990 roku Bulls, z Nealym w składzie, bili się o finał z Pistons, z Hastingsem w składzie, bohaterowi Tygodnia Scotta Hastingsa nie umknęło to podobieństwo. Tuż przed początkiem pojedynku ogłosił, że razem z Edem zamierzają zorganizować własny camp koszykarski, gdzie podzielą się z ogółem swoimi unikatowymi umiejętnościami:

„Zamiast szybkiego ataku, będziemy uczyć wolnego ataku – pięciu gości będzie próbowało jak najwolniej przebiec długość boiska. Inne rzeczy, które będziemy trenować to rzut z wyskoku bez odrywania stóp z parkietu, nauka zagrania ‚screen-and-screen-and-screen-some-more’, rzucanie się na parkiet, obijanie sobie bioder, wsady z krzesełka, noszenie toreb i przeprowadzka całej rodziny w 24 godziny.”

Nikt tak poetycko nie ujmował istoty bycia drewnianym wyrobnikiem w NBA, jak Scott.

Otagowane , ,

Dodaj komentarz