
Fun Fact: W poprzednim poście pisałem o frustrującym początku przedolimpijskich sparingów reprezentacji USA w 1996 roku, czyli trudnym meczu z Select Team, w którego połowie kadrowicze przegrywali siedemnastoma punktami, ostatecznie wygrywając go ledwie 96:90. Wspomniałem także o ciągu dalszym – dwóch bardzo przekonujących zwycięstwach z kolejnymi rywalami, Brazylią i Chinami, które trochę uciszyły krytyków trzeciego Dream Teamu.
Czwartym przeciwnikiem Amerykanów była jednak Australia, która znowu zepsuła wszystkim humory.
Wynik meczu nie miał tu większego znaczenia. Gracze NBA po kilku minutach wyrównanej gry odskoczyli na kilkanaście punktów i pilnowali bezpiecznej przewagi przez całą drogę do zwycięstwa 118:77, ale kosztowało ich to sporo sił i jeszcze więcej nerwów.
Boomers bowiem nie dali się zdominować fizycznie rywalom i na ich twardą obronę odpowiedzieli nieustępliwością. Kibice w Salt Lake City, liczący na jednostronny Mecz Gwiazd, pełen kontrataków kończonych efektownymi zagraniami, dostali przepychankę, w której USA musiało wyszarpywać każdy punkt. Już mniej więcej w połowie pierwszej części gry, Karl Malone, po zderzeniu ze stawiającym zasłonę Andrew Vlahovem, uderzył go przedramieniem w szczękę i panowie przez krótką chwilę wzięli się na klaty. Nikt jednak tego dnia nie był bardziej sfrustrowany niż Charles Barkley, który parę minut później trafił ramieniem Andrew Gaze’a i ściągnął go bezpardonowo do parteru podczas walki o zbiórkę. Potem niebezpiecznie podciął rzucającego za trzy Shane’a Heala, który doskoczył do Chuckstera, rzucając mu w twarz stek wyzwisk i sprzedając bodiczka. Niewiele później, podczas przerwy w grze, Heal i Barkley złapali się za koszulki, ale sytuację szybko załagodzono.
Nie wiem, czy Krągły Pagórek Zbiórek wiedział, że Australijczyk trenował boks, ale rozsądnie powstrzymał się od eskalacji.
Zanim jeszcze wybrzmiał gwizdek kończący połowę, można było zobaczyć lekką scysję między Shane’em i nakręconym Garym Paytonem. Wkurzony Sir Charles, schodząc na przerwę ułożył swoją dłoń w kształt pistoletu, wycelował i oddał strzał w Australijczyków (choć chyba wiadomo, w którego z nich konkretnie). Zrobił to centralnie przed kamerą TNT:

Amerykanie byli wkurzeni, że przeciwnik stawia opór, a Shane Heal dodatkowo ukradł im show.
Trafiał trójkę za trójką, oddając swoje rzuty nie tylko z dala od międzynarodowej linii rzutu z dystansu, ale i dobry krok od linii NBA-owej, nie bojąc się odpalać nawet z bocznych logo. Był jak Marty McFly przedstawiający rock’n’rolla licealistom w 1955 roku, bo ludzie mieli przywyknąć do takich popisów dopiero 20 lat później.
W całym meczu Heal zdobył 28 punktów i umieścił w koszu 8 z 12 rzutów za trzy.
Na rewanż nie trzeba było długo czekać. Australia i USA spotkali się w półfinale turnieju olimpijskiego i znów stoczyli twardy bój, wobec którego wynik – 101:73 – ponownie nie był sprawiedliwy.
Choć Boomers przegrali mecz o brązowy medal z Litwą, byli i tak autorami największego sukcesu w historii basketu na Antypodach. Shane miał przeciw Stanom 19 punktów i 4 trójki (na 8 prób). Z Barkleyem tym razem się nie poprztykał, za to po latach wspominał, że uwziął się na niego Payton, trajkocząc mu do ucha różne głupoty i groźby od pierwszej wspólnej minuty na parkiecie. Heal też miał dla niego parę słów:
„Koleś, jak już dostaniesz te swoje 89 milionów dolarów [ze świeżo podpisanego przedłużenia kontraktu z Sonics – przyp. red], to w pierwszej kolejności kup sobie rzut z wyskoku.”
Gdy 26-letni Shane – który parę miesięcy wcześniej nie pojawiał się w notatniku żadnego ze skautów z NBA, a teraz miał oferty pracy od sześciu klubów – trafił w końcu do najlepszej ligi świata, Gary czekał. Jeśli tylko pokrył im się czas gry – co nie było aż tak częste, bo Timberwolves wystawiali Australijczyka średnio tylko na 5.5 minuty w 43 spotkaniach – Payton szybko wracał do przerwanego w Atlancie trash-talku.
Ale i tym razem Shane Heal miał ciętą ripostę:
(Tak, na blogasku była już mowa o tym meczu, ale to było w czasach, gdy nie posiadałem żadnej karty Shane’a Heala i musiałem dokonać wrogiego przejęcia posta o Terrym Deherze)
Podczas wyjazdu na mecz do Houston, gdy czekał na windę hotelową, usłyszał nagle, że ktoś krzyczy do niego „Aussie!” – okazało się, że to Charles Barkley, z którym uciął sobie następnie miłą pogawędkę. Jeśli Heal śledził wywiady z Sir Charlesem po ich olimpijskim pojedynku, to wiedział jednak, że jego irytacja ze sparingu szybko przerodziła się w szacunek. Zapytany o Shane’a, Chuckster powiedział wówczas, oczywiście z wrodzoną niezdolnością do nie wbicia komuś szpili:
„Ten mały dzieciak jest twardy. Mam nadzieję, że zagra w NBA. Nie ma za grosz zdrowego rozsądku, więc będzie doskonale pasował do tych wszystkich JR Riderów.”
Niestety zdrowego rozsądku zabrakło Healowi po pierwszym sezonie w USA, gdy sfrustrowany grzaniem ławy oraz kontuzją łydki, złapanej po udanych występach w lidze letniej, poprosił Wolves o unieważnienie trzyletniego kontraktu.
Choć klub namawiał go na spokojną rehabilitację (miała potrwać cztery miesiące) i obiecywał szansę na wejście w rolę drugiego point guarda, zniesmaczony Australijczyk o zerowej cierpliwości chciał natychmiast wrócić do ojczyzny, także ze względu na żonę i dwójkę malutkich dzieci, które niezbyt dobrze czuły się w Minneapolis.
Ten jeden raz Shane nie podjął rzuconej rękawicy i w wywiadach przyznaje, że to był błąd. Nie cofał się w końcu ani przed Barkleyem, ani przed Paytonem, ani przed Kevinem Garnettem, który kiedyś na treningu rzucił go w plecy spaldingiem, a Heal złapał piłkę, pobiegł za KG i z całej siły cisnął nią w jego twarz. Nie cofnął się też w 2000 roku przed Vince’em Carterem, bo, widzicie, sparingi USA-Australia nie mogły tak po prostu nie flirtować z przemianą w barową bijatykę.
Kto odciągnął Cartera od Heala?
Oczywiście Kevin Garnett. On wiedział najlepiej, że z nim nie warto zaczynać.
Kto był blisko całego zajścia (widać to wszystko lepiej w dłuższym fragmencie transmisji z tamtego meczu), ale gdy wmieszał się w nie Heal, nagle zniknął? Gary Payton. Dla niego także, to nie było pierwsze rodeo z gościem o tlenionych włosach i ksywie „The Hammer”.

Bonusowy Fun Fact Tuż Po Publikacji Tekstu: Zupełnym przypadkiem okazuje się, że dokładnie w tym momencie USA gra z Australią sparing przed igrzyskami. Jeśli tym razem ktoś komuś da w mordę, to wrócę z informacją.
I było coś? 😁
Nie, nudy. KIEDYŚ TO BYŁO 😉
Takie wpisy to ja uwielbiam 💪🏻👍🏻
🤜🤛