
Fun Fact: I znów zaczynam kolejny wpis w momencie kulminacyjnym wpisu poprzedniego, a właściwie to chwilę wcześniej… W akcji poprzedzającej trójkę Sama Cassella, która przesądziła losy trzeciego meczu finałów z 1994 roku, to Derek Harper wyprowadził Knicks na prowadzenie rzutem z półdystansu, na 88:86, 52 sekundy przed końcowym gwizdkiem. W ostatnich pięciu i pół minutach, Harper rzucił 7 z 16 punktów gospodarzy, będąc siłą spokoju i kończąc rozczarowujący występ Nowojorczyków z 21 punktami, 9-15 z gry, 3 trójkami, 7 zbiórkami, 3 asystami i 4 przechwytami.
Choć w pierwszym i szóstym starciu w ofensywie się nie spisał (odpowiednio 3-10 oraz 2-10 z pola), to przekrojowo wypadł bardzo dobrze, ze średnimi 16.4 PPG (to niemal dwa razy więcej niż zaliczał w koszulce Knicks w sezonie zasadniczym), 3.0 RPG, 6.0 APG i 2.4 SPG oraz skutecznością 46.7% z gry i 43.6% za trzy przy 5.6 próbach z dystansu na mecz.
17 trafień za trzy w całej serii było wyrównaniem rekordu finałów, ustanowionego rok wcześniej przez Dana Majerlego. I choć może się to wydawać archaicznym wyczynem, to trzeba Wam wiedzieć, że ten rekord przetrwał aż do 2008 roku, gdy 22 trójki ustrzelił dla Celtics Ray Allen. Warto dodać, że John Starks w 1994 roku miał tylko jedno trafienie z dystansu mniej niż Harper. SZKODA, ŻE NIE TRAFIŁ ŻADNEJ Z JEDENASTU TRÓJEK W SIÓDMYM MECZU, CO NIE?
Sprowadzony w połowie sezonu z Dallas rozgrywający, był w finałach trzykrotnie najlepszym strzelcem Knicks – w meczach numer 3, 4 i 7. A te 17 trójek nie było przypadkiem – Harper był jednym z najchętniej korzystających z dobrodziejstw łuku graczy swoich czasów. Gdy odchodził z Nowego Jorku po sezonie 1995/96, był na siódmym miejscu w rankingu najlepiej trafiających za trzy graczy w historii NBA z 908 trafieniami (wyprzedzali go tylko Dale Ellis, Reggie Miller, Chuck Person, Danny Ainge, Michael Adams i Vernon Maxwell).
Knicks nie przedłużyli kontraktu z Harperem, bo to było lato błyskawicznej przebudowy i odmładzania składu, ale Derek ucieszył się szczerze z możliwości powrotu do Dallas, gdzie spędził pierwsze 10,5 roku profesjonalnej kariery.
Kariery tak udanej, że zakończonej zastrzeżeniem numeru przez zespół z Teksasu.
Ba – tak udanej, że fani Mavs wybaczyli mu sknoconą końcówkę czwartego meczu drugiej rundy playoffs 1984. Dallas mogli wówczas wyrównać stan serii na 2:2. Na tablicy wyników widniał remis oraz zegar odliczający ostatnie 13 sekund regulaminowego czasu gry. Niestety Derek, który był wówczas debiutantem, owej tablicy się dobrze nie przyjrzał i gdy dostał piłkę, przytrzymał ją aż do końca, myśląc, że jego zespół wygrywa.
Mavericks przegrali dogrywkę, następny mecz i całą serię. Trzy lata później, gdy był już młodą gwiazdą (16.0 PPG, 7.9 APG, 2.2 SPG, powołanie do All-Defensive 2nd Team), znowu zawalił końcówkę, tym razem drugiego meczu pierwszej rundy z Supersonics. Wprowadzając piłkę do gry na cztery sekundy przed końcem i przy wyniku 110:110, Harper popełnił błąd kroków. Piłka trafiła do rywali, Dale Ellis wymusił faul, ustalił wynik na 112:110 i Seattle wyrównało stan serii, wygrywając też kolejne dwa starcia w formule best-of-five.
W 1996 roku żaden kibic w Mavs nie miał jednak wątpliwości, że wita z powrotem legendę klubu. Choć Derek marzył o zakończeniu kariery w Dallas, klub wysłał go po roku do Orlando, skąd z kolei trafił do Lakers, którzy zaś po sezonie 1998/99 opchnęli go do Pistons, od gry dla których wolał jednak zasłużoną emeryturę.
Po 16 latach w NBA (w czasie których dziesięciokrotnie występował w playoffs), Derek Harper był jedynym jej zawodnikiem, który uzbierał ponad 16000 punktów, 6500 asyst i 1900 przechwytów. Z czasem udawało się to kolejnym koszykarzom, ale to nadal pozostaje bardzo ekskluzywny klub, którego członkami są dziś tylko John Stockton, Gary Payton, Jason Kidd, Chris Paul i LeBron James.
Przypominam, że Derek Harper nigdy nie zagrał w Meczu Gwiazd i wydaje się to równie dużym niedopatrzeniem, co przedryblowanie końcówki meczu playoffowego, bo się myślało, że twoja drużyna prowadzi.