Kevin Pritchard

Kevin Pritchard

Fun Fact: Bum, i tym sposobem na blogu można zobaczyć wszystkie trzy istniejące karty Kevina Pritcharda jako zawodnika NBA (pomijam karty w koszulce uniwersyteckiej i wszelkie warianty językowe Upper Decków lub ich wersję ze znaczkiem „Player’s Club”). Skoro ma trzy karty, to czemu jest to czwarty post jemu poświęcony? A to dlatego, że jest jednym z dwóch (dotychczas wyłapanych) dubli na blogu.

Z grubsza o Pritchardzie wie się tyle, co o statystycznym polskim dzieciaku jarającym się NBA w latach dziewięćdziesiątych – że nosił czapkę z daszkiem z logo zespołu NBA. Wszystko przez to, że dwie z trzech jego kart pokazują to samo zdjęcie, tuż po podpisaniu kontraktu z Vancouver Grizzlies – w garniturze i z lokalnym merchem.

Kevin Pritchard

Szkoda, że producenci kart nie wykorzystali zdjęcia z początku prezentacji pierwszego w historii zawodnika Miśków – gdy wychodził z krzaków.

Nie jestem w stanie dodać dużo więcej do tego, co już napisałem o Pritchardzie – na przykład tutaj – ale udało mi się coś tam jeszcze doczytać.

Przede wszystkim dowiedziałem się, jak doszło do tego niespodziewanego zakontraktowania 28-letniego Kevina w Kanadzie. Otóż wpadł on w oko skautów Grizzlies podczas przedsezonowego campu Miami Heat w październiku 1994. Podobno grał jak drugi najlepszy point guard w drużynie, ale florydzki team nie zaproponował mu kontraktu. Zamiast tego Pritchard – który na tamtym etapie miał już za sobą epizody w Warriors, Celtics, Sixers, lidze hiszpańskiej i lidze włoskiej – zakotwiczył w CBA, w drużynie Quad City Thunder.

Tam został wybrany do pierwszej piątki ligi i zaliczał średnio 15.8 punktu oraz 7.7 asysty. Dyrektor scoutingu w Grizzlies, Larry Riley, wspominał swoją rozmowę z szefem trenerów CBA, Mauro Panaggio, który podobno powiedział, że gdyby miał zacząć budować nową drużynę od jednego zawodnika z CBA, to wybrałby właśnie Pritcharda.

Jak powiedział, tak generalny menadżer Vancouver, Stu Jackson, zrobił.

Przy czym ten dość zaskakujący ruch został sprowokowany przez Heat. Klub z Miami ściągnął Kevina pod koniec sezonu 1994/95 i trenerzy byli zadowoleni z tego, co pokazał w 14 meczach (grywał w nich po 11 minut i rzucał po 3 punkty), ale znów nie zaoferowali mu kontraktu, bo wtedy musieliby go wystawić w expansion drafcie, a zależało im, żeby jedynym niechronionym aktywem była niechciana umowa Johna Salleya. Po cichu liczyli, że potem po raz kolejny zaoferują mu miejsce w składzie, ale Grizzlies postanowili wykorzystać okazję i przechwycić rozgrywającego, którego upatrzyli sobie już rok wcześniej.

Cała kariera Pritcharda w Vancouver trwała raptem pół treningu. Już na pierwszej sesji złapał kontuzję pachwiny, przegapił cały preseason i został wysłany do Orlando przed rozpoczęciem rozgrywek. Dwa mecze w Bullets i jeden sezon w Bayerze Leverkusen później, był już na zawodniczej emeryturze.

Reasumując, na zawodowstwie nie liznął nawet prestiżu jaki stał się jego udziałem, gdy w 1988 roku był podstawowym rozgrywającym mistrzów NCAA, drużyny Kansas, której gwiazdą był wówczas Danny Manning. Z ciekawostek – jednym z jego kolegów z uniwersyteckiego skład był ojciec Lauriego Markkanena, Pekka, znany z tego, że był dryblasem, który – podobnie jak Hakeem Olajuwon – wykorzystywał na parkiecie zwinność nabytą w roli bramkarza piłkarskiego.

Ojciec Pritcharda, Steven, był prężnie działającym impresario, który oprócz organizowania festiwali i koncertów chełpił się także, że załatwił pierwszą płatną pracę amerykańskiej gwieździe familijnych sitcomów, Roseanne Barr, i był promotorem zespołu muzycznego Kansas.

Jedyne co mu się nie udało, to rozbujać kariery zespołu swojego syna, o którym wiem tylko tyle, co w artykule Sport’s Illustrated powiedział sam Steven: że byli muzycznym odpowiednikiem znanych standuperów, Rodneya Dangerfielda i Billa Cosby’ego, co próbował uzasadnić tym, iż zespół Kevina potrafi robić show bez pomocy świateł i pirotechniki (miejmy nadzieję, że to jedyne co ich łączyło z modus operandi Cosby’ego). Cóż, gdyby późniejsi pracownicy Vancouver Grizzlies byli pod koniec lat 80. na jakimś koncercie kapeli Kevina Pritcharda, to pewnie w 1995 roku od razu zakontraktowali by ich także do grania hymnów przed meczami.

Tyle.

Niniejszym ogłaszam, że do śmierci, podatków, klątwy Clippers i kolejnego sequelu „Szybkich i wściekłych” na liście rzeczy pewnych dołącza brak kolejnego posta o Kevinie Pritchardzie na tym blogu.

Dzięki Kevin, w tych stronach zawsze będziesz legendą.

Otagowane ,

Dodaj komentarz