Fun Fact: Gdy Kevin Willis stracił cały sezon 88/89 z powodu kontuzji kolana, postanowił poświęcić wolny czas na rozpoczęcie kariery w wyuczonym na Michigan State University zawodzie – modzie i tekstyliach. Liga pomogła mu wkręcić się na staże i już wkrótce miał swoją własną markę odzieży. Firma Willis & Walker (jego wspólnikiem był – „był”, bo już nie ma nic wspólnego z interesem – kolega uniwersyteckiej drużyny, Ralph Walker) działa do dziś i oferuje ubrania projektowane i szyte z myślą o wysokich i bardzo wysokich panach. A pewnie też wysokich panach z krótkimi ramionami.
Zainteresowanie światem mody było – zwłaszcza w tamtej przeładowanej testosteronem erze NBA – dość nietypowe, ale zbudowany jak komiksowy superheros rysowany w latach dziewięćdziesiątych przez Roba Liefelda miał nieposzlakowaną opinię twardziela, która zawiera się nawet w genezie mistrzowskiej dynastii Bad Boys. Podobno Chuck Daly po jednym z meczów, w którym Pistons musieli zmagać się ze stalowymi mięśniami Willisa, zaczął narzekać, że jego podkoszowa formacja jest mało męska i w przerwie międzysezonowej swojego podstawowego power forwarda, Dana Roundfielda, wymienił na Ricka Mahorna. Reszta jest historią, która odmieniła losy całej ligi w równym stopniu co sukcesy Golden State Warriors w latach dziesiątych.
Christmas Fact: Za moment święta, ale ja zamiast klasyków w stylu „Cichej nocy” lub „Last Christmas” polecam jako ścieżkę dźwiękową do tych radosnych i spokojnych dni (których niniejszym życzę wszystkim, którzy tu jeszcze zaglądają!) „bangiera” pod tytułem „Hugs Not Drugs” w wykonaniu Tall Boys, czyli Kevina Willisa, Cliffa Levingstona, Tree Rollinsa i Jona Koncaka (uwaga, utwór niekompletny, nagle wskakuje irytujący dżingiel)…
Jakiż czas lepszy jest niż świąteczny czas, żeby przypomnieć, że przytulanie bliskich nam osób jest lepsze niż narkotyki? Przytulajmy się.
witam
nie załapałem się na spis powszechny fanów NBA – czy będzie jeszcze możliwość typowania swoich drużyn – mam silne pragnienie – będąc kibicem NBA z lat 90-tych, a miłość moja rozpoczęła się z pierwszymi programami jeszcze bodaj w telewizyjnej „dwójce” (hej hej tu NBA Szaranowicza i Łabędzia – po programie rzucałem nową piłką do koszykówki, co ciekawe kupioną w księgarni+sklepie z art. sportowymi w Krzeszowicach (z pierwszej piłki nieznanej firmy zeszło powietrze i wymieniła mi mama na piłkę Wilsona! której pierwotnie nie chciałem bo miała naderwaną literkę „n” w napisie Wilson), do miednicy na pranie! ukochałem Phoenix Suns z moim sir Charlesem Barkley’em, były naklejki z logami drużyn NBA i pierwszy zeszyt gdzie je wklejałem… potem był pierwszy numer Magic Basketball i wreszcie karty NBA Upper Deck z 1994 z kartą nr 1 – Penny Hardawaya… ależ czasy!
Ukochałem też Minnesotę za piękne niebieskie logo z Wilkiem (i zawsze mi było żal, że tak słabo grają mając Laettnera a potem Ridera…), byłem wtedy całkiem na bakier – nie lubiłem Lakers, Celtics ani Bulls (choć już później i teraz Jordan został dla mnie najlepszym graczem koszykówki jakiego nosiła ziemia).
Mój top drużyn z wtedy:
1. Phoenix Suns (Barkley, KJ, Dan Thunder Majerle … i logo fioletowo-granatowe z piłką słońcem i stroje)
2. Minnesota Timberwolves – za logo z wilkiem
3. New Jersey Nets – Kenny Aderson + Coleman i Petrovic z Chuckiem Daly jako coachem + bardzo prosty napis na koszulkach i logo do narysowania!
4. Charlotte Hornets – za logo i skład Bogues, LJ, Zo, Hawkins i pierwszą czapkę kupioną na jarmarku w Krzeszowicach, bo nie mieli Suns…
5. Seattle Supersonics – za Kempa i logo 🙂
6. 76ers – za Barkleya i łatwe do narysowania logo a potem Iversona
dalej już różnie Warriors (Webber i Spreewell), Nuggets za Mutombo i logo, potem może Orlando za logo, stroje, Penny Hardawaya, na Miami Heat za ognistą piłkę w logo a potem Toronto za jedyną drużynę z Kanady i Vince’a Cartera + Tracy McGrady… to tyle kończę nie zanudzam i proszę o nowy spis 🙂
pozdrawiam serdecznie Majer
Witaj. Nie planuję powtarzać spisu w najbliższym czasie, ale Twój komentarz to rzecz dużo bardziej wartościowa niż anonimowy głos w spisie 🙂 Czapka Hornets – klasyka. To też była moja pierwsza czapka z logo NBA. Druga czapka to już Twoi Phoenix Suns. Sam im nie kibicowałem, ale w mojej rodzinnej miejscowości brało się to, co jest 🙂 Dzięki za wpis. Pozdrawiam!
🙂 a masz jeszcze tą czapkę Suns? to możemy zrobić deal, chyba że trafiła do Twojej 90’s Hall o Fame 🙂 postanowiłem trochę rozwinąć wypowiedź ponieważ nie ująłem w moim spisie paru drużyn z którymi sympatyzowałem później, tj. w latach 2000. Podobnie jak Ty mam słabość do kibicowania drużynom, których nikt nie lubi/nie kibicuje lub w bardzo niewielkim stopniu – stąd Wolves, nawet „zaklątwieni” Clippers (na przekór fanom Lakers) ale też Bucks i Sacramento Kings !!! jak mogłem zapomnieć o ich widowiskowej grze w latach 2000+ (nigdy nie dojdę do siebie po tym jak mniej lub bardziej przeszkodzono im w wejściu do finału 2002 – dla mnie finał Nets – Kings byłby boski 🙂 podobnie żal było w 2001 Milwaukee albo Toronto w finale zamiast 76ers… choć Philly była zawsze bliska memu sercu 🙂 sam pomyśl jak mógłby wyglądać finał np. Raptors vs. Kings / Bucks vs. Kings czy w latach 2000+ run’n’gun Suns w finale…a tu nic tylko Lakers, Kobe, Kobe, Lakers… wrrrr
a dziś jestem zadowolony bo Bucks nieźle stoją i Toronto też ale niestety Suns dołują a Wolves znów osuwają się w przeciętność… – tak stałem się kibicem „Udręczonych” drużyn którym zawsze pod wiatr…
podobnie przeżywałem frustracje kiedy ze stanu 3-1 dla Suns odpadali z Rockets 3-4 i to dwukrotnie, właśnie wtedy gdy była szansa na tytuł bo nie było MJ’a… do tego stopnia że kibicowałem Orlando w finale z Houston… 🙂 0-4…
jedyna satysfakcję miałem kiedy Celics pokonali w finale Lakers i mój drugi po Barkley’u ulubiony gracz zdobył tytuł – KG – Garnett z Wolves 🙂
to tyle – jak coś mi przyjdzie do głowy jeszcze to napiszę o ile nie zanudzam za bardzo…
PS. w czasach młodości z NBA 90’s trudniłem się rysowaniem całkowicie ręcznie logo drużyn NBA w wersjach małej i dużej na kartce a4 – mam je do dziś – Suns, Nuggets, Bulls, Magic, Sonics, Jazz, niedokończone Nets 🙂
Pozdrawiam
Nie mam pojęcia co się stało z tą czapką Suns, ale już jej nie mam. Rysowanie logotypów też mnie kręciło 🙂 Dodatkowo miałem setki własnych projektów butów koszykarskich 😉
Widzę, że nie jedyny malowałem loga klubów ręcznie w zeszycie :):) Oczywiście te „łatwiejsze”. I mogę się jeszcze pochwalić koszulką z napisem Penny i nr1 na plecach, które „wykonałem” wybielaczem 🙂 Oraz zeszytem w którym notowałem statystyki graczy z poszczególnych draftów i ustawiałem w kolejności od największej… hehe… ile ja godzin przy tym spędziłem… do dziś mam te zeszyty 🙂
Zeszyty z wycinkami i wynikami to kolejna klasyka. Ja w zeszycie nawet własną ligę koniec końców stworzyłem. Pełne składy, zmyślone drużyny i statystyki oraz spisywane w zeszycie relacje z kolejnych meczów. Oczywiście mecze rozgrywane na plastikowej obręczy zawieszonej w przedpokoju 😉
no wreszcie ktoś z mojej bajki 🙂 pozdrawiam
dodam jeszcze, że trudniłem się również historią playoffów – miałem (i mam nadal) zeszycik formatu A6 i pisałem tam od 1 do 8 drużyny zakwalifikowane do playoffs i próbowałem wyszukać w różnych artykułach prasowych najczęściej w Magic Basketball jakichkolwiek informacji na temat bilansu zwycięstw/porażek i ustawienia w playoffs (np. 91/92 Nets 40-42, 1 runda 1-3 z Cavs) – potem tworzyłem drabinkę na podstawie tych szczątkowych informacji (czasem coś w magazynie nba na „dwójce” można było coś wyłowić) bo przecież nie było internetu. Dopiero po latach uzupełniłem brakujące bilanse i drabinki 🙂 a jaką miałem satysfakcję jak udało mi się dobrze wpisać bilans czy wynik playoffs na podstawie tych skąpych informacji – bezcenne
że nie wspomnę już o plastikowej mini-tablicy z obręczą (z ręcznie dowiązywaną siatką) nad drzwiami w przedpokoju z małą pompowaną piłką – i setki turniejów z kolegami w zimie oraz mecze rozgrywane samemu rzucając raz za jedna drużynę raz za druga 🙂
Ja miałem z drutu zrobioną mini obręcz, która była wsadzona w szczelinę pomiędzy szafą a komodą stojącą na szafie 🙂 piłka to była kulka z folii aluminiowej..linia rzutu za 3 pkt to był koniec dywanu 🙂 a drużyny było złożone z losowanych kart z Magic Basketballa..
Co do drużyn losowanych z kart to też się w to bawiłem. Dobierało się składy, a potem porównywało parom zawodników statystyki z odwrotu kartoników 🙂
A ja wymyśliłem nową dyscyplinę sportową!
Żadne tam obręcze nad drzwiami. 🙂
Ta dyscyplina to dzbaneczkarstwo! 🙂
Miałem biurko, oczywiście dostawione do ściany. Na jego środku kładłem taki nieduży, walcowaty wazonik do którego rzucałem małe, plastikowe piłeczki. Wielkością odpowiadające tym do ping-ponga.
Za pole gry „za dwa” robiła mi powierzchnia biurka, „za trzy” wszystko poza biurkiem. No i za jeden. Ale nie osobiste a wsady 🙂
I też mecze rozgrywałem samemu rzucając raz za jedną drużynę, raz za drugą. Kolegów nie zapraszałem na mecze bo chyba obciach 😉
W każdej drużynie miałem po trzech zawodników. Siłą rzeczy ten zawodnik który na liście w zeszycie był na pierwszej pozycji zdobywał najwięcej punktów. No i po każdym trafionym zapisywałem kto wrzucił i za ile. Na bieżąco podliczałem wyniki by… cóż, jeśli wynik nie szedł po myśli coś jeszcze poprawić (choć przysięgam że starałem się być uczciwy ;-))
Co ciekawe oprócz ekip zawodowych miałem też uniwersytecką, np UCLA 🙂
Do dziś mam zeszyt, gruby i gęsto zapisany wynikami bo rozgrywki toczyłem przez kilka sezonów! Sezon regularny i playoffy.
Potem przeniosłem się już na prawdziwe boisko z prawdziwą piłką ale może jeszcze przez pierwsze dwa lata po powrocie z prawdziwego boiska „wchodziłem” na biurko.
Ach, piękne czasy, pierwsza połowo 90-tych!
Dobreee 🙂
tak jak pisałem poniżej miałem kosze większe i mniejsze – mniejszy był wykonany z pudełka po gierce tetris (8 game in 1) które robiło za tablicę, a obręcz wycięta była z miękkiego plastiku po kubeczkach bodaj będących taką jakby przykrywką (nie zakrętką) do popularnych wtedy nalewek owocowo-alkoholowych (z tego co mgliście kojarzę bo to nie ja je spożywałem 🙂 wyciętą z denka obręcz przyklejałem klejem do modeli samolotów i wzmacniałem taśmą klejącą do pudełka-tablicy, dorabiałem siatkę po mandarynkach i całość przyklejałem do ściany nad wersalką pokrytej tapetą. Średnica obręczy to jakieś 5-6 cm. Rzucałem piłeczkami ping-pongowymi lub wspomnianymi przez Ciebie piłeczkami plastikowymi (były kiedyś w komplecie z pistoletem dziecinnym z dużą szeroką lufą i były w różnych kolorach co odpowiadało niekiedy kolorystyce drużyn NBA które reprezentowały – każda piłka to jedna drużyna NBA ) grałem kilkoma drużynami czyli kilkoma piłkami i liczyłem im tafione rzuty np. na dziesięć prób po 5 kolejek/ 7 kolejek jak w playoffs – nazwy tych piłek-drużyn to np. Świetlista Smuga (odpowiednik Portland Trail Blazers – wtedy myślałem że tak się tłumaczy ich nazwę – i w rezultacie nie wiem do dziś czy PTB to Świetliste smugi czy Wytyczający Szlaki… wie ktoś?). Odległość rzutu to wymiar rozłożonej wersalki – ja siedziałem na podłodze lub na pufie, przede mną na wersalce rozłożone piłki w kolejności i kosz na wysokości pół metra/metr na ścianie i podłożone poduszki by po rzucie piłki gładko spływały wprost do mnie 🙂 ale było grania nawet na kilka godzin… w zimie zwłaszcza, jak boiska pod śniegiem 🙂
inną formą był kosz większy sic! robiony z podłużnych wąskich giętkich płaskich plastikowych klocków łączonych za pomocą białych krzyżyków (wpinało się te płaskie czerwone lub niebieskie długie na 15 cm klocki do jednego z czterech „wejść” w krzyżyku i tak można było sklecić obręcz z trzech/czterech pasków – klocki te były w każdym przedszkolu w latach 80 i 90 w Polsce, mam zdjęcie :), do tego obowiązkowa siatka z siateczki czerwonej po mandarynkach. Za słup koszowy robił zwinięty w rolkę-rulon dywan z pokoju (zanim został wyniesiony do piwnicy postał trochę w przedpokoju u babci 🙂 obręcz zahaczona o pasek materiału spinający u góry dywan i można grać całe mecze (mini-kosz profesjonalny plastikowy z tablicą i obręczą miałem w domu, u babci musiał wystarczyć dywan 🙂 lub kosz na przyssawki na szybie drzwiowej – ale on odpadał po jakimś czasie, chyba że obkleiłem taśmą). Żeby nie nadwyrężać zdrowia i cierpliwości oraz słuchu babci zamiast plastikowej piłki dołączonej do kosza na przyssawki używałem jako piłki zwiniętego w kulę papieru oklejonego taśmą klejącą a potem piłki z materiału wypchanej tym takim włosiem czy wypełnieniem jak maskotki 🙂 Gra była w playoffy jak pisałem poniżej przy opisie do kosza z plastiku w przedpokoju.
Sorry że tak przynudzam ale mówię Wam serio to pamiętam i wzięło mnie na maksa na wspomnienia. 🙂
Przypomniałeś mi, że ja tez używałem ceramicznego dzbanka jako kosza :):) I piłeczki z kulek z folii aluminiowej – ping-pong był za duży no i robił hałas, a mnie o 23 w nocy w pokoju nad sypialnią rodziców zależało na ciszy 🙂
No kurde, a myślałem że jestem wyjątkowy 😉
Czyli mogłem spróbować popytać po kolegach czy ktoś nie gra w „wazony” i może by się udało 🙂
Ps. PTB – Szaranowicz pamiętam zawsze o tych świetlistych smugach. Natomiast nie wiem dokładnie jak to tłumaczyć. A tamto PTB, z Szybowcem, to moja ukochana drużyna. I cieszyłem się na maksa z tytułu Szybowca w 95r. No ale już z Rakietami.
Ehh, panowie, Wasze komentarze to złoto ❤ Ja w domu stawiałem na w miarę klasyczne rozwiązania boiskowe, ale za to pod moim blokiem za kosz robiła drabinka służąca do wchodzenia na dach kotłowni – trzeba było trafić między szczebelki (a skoro były szczebelki to można się było na nich wieszać!) – im wyżej się dorzuciło tym większy szacun na osiedlu. A co do Blazers to chyba faktycznie nazwa wzięła się od "to blaze a trail", choć Świetliste Smugi są 90's as fuck, a na pewno Szaranowicz&Łabędź as fuck.
Drabinka! 😀
Robiłem tak, że karty podzieliłem wg pozycji: PG,SG,SF,PG i C – z tej puli wylosowałem poszczególne pozycje. Potem porównując PPG „przydzielałem” ilość rzutów poszczególnym zawodnikom.. Była zasada, ze za 3 mogą rzucać tylko PG, SG i SF… wtedy PF i C za 3 nie rzucali :):):)
ja aż tak się nie wgryzałem w statystyki 🙂 z kumplami graliśmy najprościej – kto wiecej trafi z danej pozycji – z bliska po akcji, z półdystansu rzut np. połowa przedpokoju, rzut za 3 – koniec przedpokoju 🙂 lub pokoju, oraz osobiste na wprost kosza z jakiejś linii 🙂
jak sam ze sobą rozgrywałem mecze to grałem playoffy aż do finału (np. Suns vs. Houston – zawsze zwyciężali po 5-ciu, 7-miu meczach rzutem Barkley,a 🙂
mało tego miałem też mini kosz przyklejony do ściany nad wersalką i rzucałem do niego piłeczkami ping-pongowymi w kolorze pomarańczowym z narysowanymi czarnym pisakiem liniami jak na piłce do kosza 🙂 siatka była z siatki z mandarynek taka czerwona… total crazy 🙂
A grałeś w NBA LIVE 2000? Ja z kumplem ze szkoły uciekałem, żeby pograć w domu jak najwięcej, nim rodzice z pracy nie wrócą 🙂
NBA zaczęła mnie jarać na na początku lat 90-tych (Hej tu NBA w tvp2) a szczyt przypadał mniej więcej z wejściem na rynek Magic Basketballa i kart NBA UpperDeck, potem oczywiście też ale różnie bywało więc NBA live to nie była moja bajka – potem po 2000 roku w coś grałem u kumpla na konsoli po nocach, być może właśnie w to, ale nigdy nie byłem mocny w te klocki, wolałem jeden-na-jeden na betonie nawet w listopadzie jak było sucho 🙂 wtedy jarali nas Vince Carter i Tracy McGrady, Toronto i Sacramento, ale w meczach kumpel był Reggie Millerem a ja Charlesem Barkleyem 🙂 kumpel więcej grywał na konsoli a ja jak dostawałem łupnia to potem już nie grałem z nim 😀
tak się zajarałem tymi wspomnieniami, że kupiłem na allegro 35 kart z Barkleyem !!! 😀
„tak się zajarałem tymi wspomnieniami, że kupiłem na allegro 35 kart z Barkleyem !!!” #taktrzebazyc 👏
Zaczynaliśmy w tym samym czasie mniej więcej :). U mnie byl to rok 1993. Zaraz potem pojawiło się Orlando razem z Shaqiem i Pennym – mój ulubiony team w tamtych czasach. Z ciekawości dziś zerknę jaki mam najstarszy numer Magic Basketballa… wydaje mi się, że mam od drugiego numeru… Aż chyba poszukam na necie czy jest do kupienia nr pierwszy. 🙂
WOW masz jeszcze Magic Basketballe ??? ja do dziś nie mogę odżałować że oddałem koledze swoje numery i on już ich nie ma… a miałem od pierwszego… total stupid.
Tak pamiętam Orlando 🙂 mój kumpel szalał za Shaqiem a ja za Pennym – nawet kibicowałem im w finale 95 (Houston zabiło mi moich Suns)
Masz możliwość zrobienia jakichś skanów lub kolorowego ksero tych pierwszych numerów? chętnie bym obejrzał a oryginały są tylko w jednej bibliotece gdzieś w Poznaniu bodajże – sprawdzałem. Na allegro nie do kupienia chyba…
Mam lepszy pomysł 🙂 Mogę Ci je wysłać… pooglądasz, poczytasz i mi odeślesz… a finały ’95 to złamały mi serce tym 4:0 dla Rakiet.. choć muszę przyznać, ze z perspektywy czasu im się wtedy mistrzostwo należało 🙂
No to byłoby niesamowite jakbym mógł je zobaczyć na żywo – nie musisz się obawiać – nic im nie grozi i w komplecie wrócą do Ciebie 🙂 podam maila w którym podam adres wysyłki holeharry5@gmail.com a co do finału 95 to pierwszy niefartownie przegrany mecz ustawił wszystko… ale nim doszło do finału załamałem się porażką Suns z Rockets, gdzie Phoenix prowadziło i ze stanu 3-1 przegrało 3-4 (przegrana po dogrywce w meczu nr 5 u siebie… a potem w 7 meczu…tragedia…nie przeżyję tego…cholera!
Paczka wysłana! 🙂
Extra! Czekam czekam 🙂
z tymi kartami to serio – już mi przyszły – teraz uczta z oglądania 🙂
czekamy … MFC
czy na serio MagicBasketball wraca w wersji papierowej w czerwcu tego roku..? wiadomo coś?
Taki jest plan 🙂
Panowie, pogrzebałem dziś w szafce z szalikami i znalazłem szalik Charlotte Hornets 🙂 – biały dwustronny z jasnoniebieskimi napisami, a do tego stara czapkę z daszkiem Orlando Magic (osiem szwów na daszku)