Fun Fact: Cincinnati/Rochester Royals swego czasu (1956-60) mieli pierwszy numer draftu cztery razy w ciągu pięciu lat, ale odkąd zmienili nazwę na Kings i przenieśli swoją siedzibę – najpierw do Kansas City, a potem do Sacramento – najwyższy pick w naborze do NBA przypadł im w udziale tylko raz, w 1989 roku. I wykorzystali go na Pervisa Ellisona, którego zaraz po sezonie debiutanckim – Out Of Service Pervis opuścił w nim 48 spotkań – oddali do Waszyngtonu (w trójstronnej wymianie z Jazz) za trzy picki, w tym dwa drugorundowe i dwóch bardzo białych ludzi (Bobby Hansen i Eric Leckner) zupełnie w stolicy Kalifornii niechcianych (łącznie rozegrali dla Kings 70 spotkań).
Draft 1989 nie był jakimś szczególnie mocnym draftem, więc utalentowany center zawsze pójdzie w takich okolicznościach z jedynką, ale Kings mogli wybrać kogoś znacznie bardziej pożytecznego, jak Sean Elliott (pick #3) czy Glen Rice (#4), o dalszych wyborach – Mookie Blaylock (#12), Tim Hardaway (#14), Shawn Kemp (#17), Vlade Divac (#26) czy Cliff Robinson (#36) – nie wspominając.
Ellison niby nie był niczemu winien – ciało zdradziło go równie podstępnie, co klub i fanów – ale jego przedłużająca się absencja oraz niezbyt błyskotliwe występy w koszulce Kings (średnie 8.0 PPG, 5.8 RPG) zestawione z oczekiwaniami wobec pierwszego picku uczyniły z niego niezbyt popularną postać. Pervis tak wspomina tamte czasy:
„Było tak źle, że gdy wracając do domu po jednym z meczów, złapałem gumę na autostradzie, dwóch asystentów trenera minęło mnie nie zatrzymując się”.